Kto jak kto, ale piłkarze lubią narobić długów. Hazard, panienki, luksusowe fury, to wszystko pociąga niektórych bardziej niż boisko. Podkreślamy słowo “niektórych”, bo doskonale wiemy, że normalnych, odkładających kasę nie brakuje, ale jednak historii o takich, którzy roztrwonili wszystko co do grosza znamy multum. Teraz gilotyna wisi nad Luką Tonim, bo 1.7 miliona euro piechotą nie chodzi; szacujemy, że byłyby to mniej więcej jego wszystkie pensje z ostatnich dwóch lat. Bez względu na to, czy ma dziesięć razy tyle oszczędności, taki wydatek bolałby po kieszeni. Szczególnie, że tę kasę musiałby oddać… niemieckiemu kościołowi!
Jak narobić tak kuriozalnych długów? Niemieckie prawo wymusza na wierzących podatek kościelny. Jeśli obywatel ogłosi się ateistą, wówczas nie musi nic płacić, ale jeśli jest w dokumentach zapisany jako członek jakiegoś kościoła? Wówczas nie ma przebacz. Będzie go w razie czego ścigał fiskus. Tak właśnie jest z Tonim, który trzy lata spędził w Monachium, do kościoła pewnie tydzień w tydzień na szóstą nie chodził, ale wiary katolickiej w papierach się nie zrzekł. Przypuszczamy, że pewnie nawet o takim podatku nie wiedział, bo albo płaciłby go na czas i nie pozwolił, by przez odsetki rachunek tak się rozrósł, albo się z niego zręcznie wymigał, prawników ma na pewno nie najgorszych.
Sprawa może wydaje wam się absurdalna, trochę komiczna, ale skończy się w sądzie. Toni ma pretensje do Bayernu, to tam ktoś miał popełnić błąd. W pierwszym roku Włoch był zapisany jako ateista, ale już w dwóch kolejnych jako katolik i z tego powodu ma dziś problemy. Niemiecki sąd zaproponował kompromis – pół miliona zapłaci Bayern, a pół zawodnik. Zgody naturalnie nie ma, płacić nie zamierza nikt.