Derby Krakowa ostatnio nie przynosiły wielkich widowisk, na boisku dominowała odmieniana przez wszystkie przypadki walka. Jeśli więc ktoś spojrzał na suchy wynik niedzielnego starcia Cracovii z Wisłą, zapewne pomyślał, że mieliśmy deja vu. Nogi faktycznie nikt nie odstawiał, nie brakowało ostrych starć, ale jak na 0:0 oglądaliśmy całkiem ciekawy mecz, choć dotyczy to przede wszystkim pierwszej połowy.
Cracovia – Wisła Kraków 0:0. Goli nie było, emocje tak
“Pasy” po kilkunastu minutach mogły prowadzić 3:0. Paweł Kieszek długo czekał na występ, który zostanie mu zapamiętany na dłużej w pozytywnym kontekście i wreszcie się doczekał. Już ze Śląskiem Wrocław pomógł zespołowi, ale to nie była ta skala prestiżu. Z perspektywy kibica wybrał najlepszy możliwy moment. Dziś doświadczony bramkarz ratował skórę swoim kolegom i wybronił remis. Najpierw wygrał pojedynek z Konoplanką (co za błąd Savicia przy podaniu!) i już leżąc, wyciągniętą ręką zatrzymał dobitkę Myszora. Po chwili po raz drugi powstrzymał ukraińskiego skrzydłowego, który zmarnował cały wysiłek Rasmussena. Duńczyk przeprowadził kapitalny rajd ze środka pola, minął czterech rywali i samemu mógłby kończyć akcję, ale ustąpił miejsca biegnącemu koledze. Być może niepotrzebnie. Radosław Sobolewski z czasów boiskowych wiedziałby, co odpowiedzieć w takiej sytuacji. Zapytajcie Sebastiana Milę.
Gdyby potem Van Amersfoort dostawił głowę jak trzeba po dośrodkowaniu Rapy, już chyba nawet Kieszek nie pomógłby Wiśle. Holender jednak zawiódł i posłał piłkę nad poprzeczką. Autor ośmiu goli w tym sezonie nadal czeka na premierowe trafienie w 2022 roku.
Jeden jedyny raz Kieszkowi zrewanżowali się partnerzy z defensywy. Golkiper “Białej Gwiazdy” mógł się trochę lepiej zachować po zagraniu Hanki i gdyby nie ratunkowa interwencja Colleya, mogłoby być nieciekawie dla gości.
No właśnie, Colley. Strasznie niejednoznaczny to obrońca. Jego styl gry jest efektowny, a chwilami wręcz efekciarski, co na pewno rzuca się w oczy i podoba kibicom. Z drugiej, ma chwile dużych słabości. Na początku meczu z dziecinną łatwością objeżdżali go Konoplanka i Rasmussen, to też Szwed zaspał przy kryciu Van Amersfoorta, który powinien strzelić gola. Rekompensował to w paru innych momentach, więc ostatecznie nota wyjściowa się należy.
Cracovia – Wisła Kraków 0:0. Słabsza druga połowa
Wisła do przerwy rzadko gościła w polu karnym Cracovii, choć jak już dochodziła do swoich szans, było bardzo groźnie. Zdenek Ondrasek dwukrotnie mógł wpisać się na listę strzelców. Po podaniu Manu trafił jednak w Hrosso, a gdy był niepilnowany po rzucie rożnym, posłał piłkę głową prosto do rąk słowackiego bramkarza. Trzecią szansę Czech miał po zmianie stron, gdy błysk geniuszu zaprezentował Citaiszwili – tym razem znakomicie zablokował go David Jablonsky.
Druga połowa okazała się znacznie bardziej wyrównana, choć niestety oznaczało to też mniej emocji. Cracovia poza bombami Rasmussena z dystansu lecącymi w Kieszka postraszyła strzałem Myszora zatrzymanym przez Frydrycha i niecelną główką osamotnionego Rivaldinho (asysty pozbawiony Rasmussen). Wisła najlepszą szansę miała na sam koniec: Fazlagić zmarnował centrę Poletanovicia z rzutu wolnego. Gdyby strzelił, Paweł Raczkowski prawdopodobnie zakończyłby mecz zaraz po wznowieniu gry.
Jerzy Brzęczek z pewnością pożałował, że wpuścił na murawę Momo Cisse. Wypożyczony z VfB Stuttgart skrzydłowy odbijał się od przeciwników, holował piłkę i głupio ją tracił. Fatalna zmiana.
Wisła Kraków nie zdołała dogonić Zagłębia Lubin, za to punktowo pozwoliła się doścignąć Termalice. Emocje na dole tabeli w ostatnich trzech kolejkach mogą być niebywałe.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE:
- Utrzymanie Bruk-Betu? Dalej śmiała wizja, ale wykluczyć tego nie można
- Mołdawianie chcieli działać w Legii Warszawa
Fot. Newspix