Stal przegrała, Zagłębie przegrało, a w dodatku rywalem Wisły Kraków był Śląsk Wrocław, a więc drużyna, która również jest żywo zainteresowana “walką o spadek”. Zespół ze strefy spadkowej miał idealne okoliczności, żeby postawić ogromny krok w kierunku bezpiecznej strefy. A w dodatku szybko strzelił gola i znów sprawiał bardzo dobre wrażenie (do około 40 minuty). I co? I remis. Ekipa Brzęczka musi pluć sobie w brodę po tym, co wydarzyło się we Wrocławiu. Po prostu zaprzepaściła kapitalną szansę. Niby przybliżyła się do utrzymania, ale kroczy do tego celu tip-topami.
Dziwny był to mecz. Pierwsza połowa bardzo nam się podobała. Głównie za sprawą właśnie Wisły Kraków, która grała, jakby jutra miała nie być. Wszystko przychodziło jej z ogromną łatwością, pomysły okazywały się skuteczne, przedostanie się pod bramkę Szromnika nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Śląsk wyglądał apatycznie, aż do końcówki pierwszej odsłony. Wtedy odgryzł się, wyrównał, no i… emocje się skończyły.
Bo w drugiej połowie obie ekipy wyglądały tak, jakby uznały w szatniach, że ten remis będzie całkiem spoko. Dla Śląska może i tak – on wciąż ma względny komfort, podział punktów wcale tego komfortu nie zaburza, za to Wisła musi robić wszystko, żeby strzelać, skutecznie bronić i podnosić z boiska trzy punkty. Wyglądało to trochę tak, jakby „Biała Gwiazda” przestraszyła się tego, że Śląsk też może się postawić. No i druga połowa to już typowy paździerz.
Ale to, co w pierwszej, było naprawdę solidnym ligowym graniem. Bardzo podobali nam się wówczas ofensywni piłkarze gości – w zasadzie wszyscy. Citaiszwili czarował dryblingami. Fernandez bardzo sprawnie pomagał kolegom przy rozegraniu. Ataki Manu raz po raz zwiastowały coś groźnego. Ciekawe pomysły miał także Savić. Po prostu wszystko hulało, a bramka strzelona po dynamicznej akcji Citaiszwili – Gruszkowski – Manu idealnie oddawała sposób, w jaki Wisła chce w tym meczu grać.
Czy „Biała Gwiazda” powinna strzelić kolejne gole? Otóż tak. Mogła to zrobić wtedy, gdy Manu wybiegał sam na sam (ale świetną interwencję wślizgiem zaliczył Bejger). Mogła to zrobić również w sytuacji, gdy ten sam Bejger stracił piłkę na własnej połowie (Savić trochę się zamotał i zwolnił akcję). Mogła także w momencie, gdy Hanousek posłał ciekawą wrzutkę, ale Citaiszwili nie przyłożył się do strzału, ewentualnie wtedy, gdy Gruzin wbiegł sobie pomiędzy Gollę i Tamasa, ale znów zawiodło u niego wykończenie. No, ale nie strzeliła, nie wykorzystała dobrego momentu, nie ułożyła sobie tego meczu.
Statystyki po pierwszej odsłonie gry były dość paradoksalne. Wisła miała po niej jeden celny strzał, a Śląsk… aż siedem. Przyczajeni gospodarze odgryźli się zwłaszcza w końcówce pierwszej odsłony, gdy zaliczyli całkiem imponujący zryw, wracając do meczu.
Sygnałem był strzał Quintany głową po rzucie wolnym (totalnie odpuszczone krycie), który Kieszek złapał w ostatnim momencie, bo będąc na linii. Z linii futbolówkę wybijał wcześniej też Sadlok po strzale, a w zasadzie dobitce Picha. Mączyński trafił w słupek sprzed pola karnego, groźne wejście w pole karne zakończone jeszcze groźniejszym strzałem zaliczył Garcia. No i był też gol – Żukow stracił piłkę w środku pola, Olsen rozrzucił do skrzydła, Garcia posłał precyzyjną wrzutkę, a Quintana pewnie wykończył. Swoją drogą, wygląda na to, że Hiszpan wreszcie się odblokował. To jego drugi mecz z rzędu z bramką.
W drugiej połowie…
No nie ma o czym gadać, serio. Piłkarze wyglądali tak, jakby byli wypruci tempem z pierwszych 45 minut. Ewentualnie tak, jakby w przerwie podano w szatniach jarzynową i serniczek, co trochę spowolniło ruchy zawodników. Wisła nie grała już z takim rozmachem, a Śląsk nie chciał się odkrywać.
Oglądaliśmy dwie próby Quintany – piętą (obronił Kieszek) i główką (minimalnie obok słupka) i ciekawą kontrę Wisły, którą zaprzepaścił Manu, nie potrafiąc przyjąć sobie piłki (akcja straciła tempo, a późniejsze uderzenie nie było idealne). No i kilka innych akcji bez rozmachu, o których nie ma sensu wspominać. W efekcie trochę się ponudziliśmy i mieliśmy pełne prawo do tego, by kręcić nosem.
Mimo że Śląsk nie przełamał się na własnym stadionie, to on może czuć się wygranym tego spotkania. Wisła niby nadrabia punkt do Zagłębia i Stali, ale w następnych meczach – kluczowych dla jej przyszłości – musi zdecydowanie bardziej przyspieszyć tempo. Dobrym wrażeniem nie pozostaje się w lidze. Tym bardziej, że dziś dobre wrażenie nie potrwało nawet 45 minut.
WIĘCEJ O EKSTRAKLASIE
- Spadek = katastrofa? Nie zawsze. Jak radzili sobie spadkowicze z Ekstraklasy?
- Dla Cracovii utrzymanie to już pestka
Fot. FotoPyK