Reklama

Statystyki nie dają szans Wengerowi. Czy odpadną dziś obaj faworyci?

redakcja

Autor:redakcja

17 marca 2015, 17:19 • 4 min czytania 0 komentarzy

Eurowpierdol czy odkupienie win? Takie pytanie zadają sobie dzisiaj angielscy kibice. Sytuacja Arsenalu po pierwszym meczu z Monaco wygląda dramatycznie i wszystko wskazuje na to, że drużyna prowadzona przez Arsene’a Wengera po raz piąty z rzędu zakończy swoją przygodę z Ligą Mistrzów zanim zabawa rozkręci się na całego. O dziwo, w ciężkiej sytuacji jest także Atletico Madryt, choć piłkarze Diego Simeone z pewnością wierzą w to, że w ich twierdzy nie może stać się im krzywda.

Statystyki nie dają szans Wengerowi. Czy odpadną dziś obaj faworyci?

Arsene Wenger wraca do Monaco, choć wszystko wskazuje na to, że nie będzie to dla niego zbyt przyjemny powrót. To Arsenal był faworytem tego dwumeczu, to jego kibice dziękowali niebiosom za wyjątkowo przychylne losowanie. Miał być pewny awans, a póki co szykuje się klasyczny eurowpierdol. Emirates zostało szturmem podbite przez Francuzów i wszystkie znaki na niebie wskazują na to, że Kanonierzy nie zdołają uratować tego sezonu w Europie. Dlaczego? Popatrzcie na tę statystykę – w europejskich pucharach aż 164 drużyny, które wygrały na wyjeździe 3:1 awansowały do kolejnej rundy. Miażdżące 98,2% skuteczności w takich wypadkach – z tym musi się dzisiaj zmierzyć drużyna prowadzona przez Wengera.

Image and video hosting by TinyPic

Nadal nie jesteście przekonani? Żaden problem. Gdyby Arsenalowi udało się dzisiaj awansować mimo porażki u siebie w pierwszym meczu, to byłby trzeci przypadek w historii Ligi Mistrzów. Wcześniej zdołali tego dokonać tylko Ajax (sezon 1995/96) i Inter Mediolan (sezon 2010/11). Kanonierom taka sztuka nie udała się nigdy w całej historii ich europejskich występów, a – jakby tego było mało – jeszcze żadna drużyna nie zdołała awansować w Lidze Mistrzów po tym, jak przegrała u siebie w pierwszym spotkaniu różnicą przynajmniej dwóch bramek. Także jeśli piłkarze Arsenalu zdołają dzisiaj wyeliminować Monaco, to Wengerowi uda się nie lada sztuka.

Będzie to o tyle trudne, że zdobycie trzech bramek na stadionie Monaco graniczy w ostatnich latach z cudem. Ostatni raz udało się to ich rywalom w sierpniu 2011 roku, a w rozgrywkach europejskich nikt nie zdołał tego dokonać od 1995 roku. Także w tym sezonie defensywa monakijczyków stanowi prawdziwy monolit – piłkarze Jardima stracili najmniej bramek ze wszystkich zespołów występujących w Lidze Mistrzów. Biorąc pod uwagę rozgrywki ligowe i europejskie, Monaco nie straciło u siebie bramki od 22. listopada, a co dopiero mówić o trzech.

Reklama

Ten mur z pewnością postara się zburzyć Oliver Giroud, który jest ostatnio w doskonałej formie – w ostatnich siedmiu meczach strzelił aż sześć bramek, a dzisiaj będzie miał wyjątkowo dużo do udowodnienia. To właśnie on najbardziej zawiódł w pierwszym meczu tej rywalizacji.

Image and video hosting by TinyPic

Na niekorzyść Arsenalu działa też kolejna statystyka. Monaco to druga najlepsza drużyna w historii Ligi Mistrzów, jeśli chodzi o występy na swoim boisku – pod tym względem ustępuje ona tylko Realowi Madryt. 75% wygranych meczów, 18 na 24.

Jeśli Arsenalowi nie uda się dzisiaj zwyciężyć, to nie będzie to jakieś niesamowite zaskoczenie. Ot, kolejna wpadka angielskiej drużyny. Ot, piąte z rzędu odpadnięcie na tym etapie rozgrywek Ligi Mistrzów. Taki londyński standard.

Walka, walka, walka

Znacznie ciekawiej zapowiada się za to kwestia awansu w drugiej z dzisiejszych rywalizacji. Do Madrytu przyjeżdża Bayer Leverkusen, a piłkarze Rogera Schmidta mogą dziękować niebiosom za to, że przychodzi im to akurat w tak szczęśliwym momencie. O tym, że Atletico czeka kryzys słyszeliśmy już setki razy. Mówiono tak po pierwszych kilku kolejkach poprzedniego sezonu, mówiono tak w jego połowie, mówiono w końcówce. “Spuchną, nie wytrzymają, nie ma szans.” A piłkarze Simeone jak wygrywali na początku rozgrywek, tak wygrywali i na ich finiszu – aż zdobyli mistrzostwo Hiszpanii i otarli się o dublet.

Reklama

Image and video hosting by TinyPic

Teraz w końcu w Madrycie nastał zapowiadany od ponad roku kryzys. Zaledwie pięć wygranych w ostatnich czternastu spotkaniach i tylko jedno zwycięstwo w poprzednich pięciu spotkaniach – tak złej serii Atletico nie miało, odkąd do stolicy Hiszpanii zawitał Diego Simeone. Delikatnie mówiąc, jest bardzo, bardzo źle.

Mimo wszystko BARDZO daleko nam do tego, by Atletico już skreślać. Przeciwnie – spodziewamy się, że dzisiaj mogą odwrócić ten kiepski trend. Jakkolwiek patrzeć, zagrają na Vicente Calderon, a to od dawna prawdziwa twierdza, niezależnie od tego, czy przyjeżdżają do Madrytu zespoły hiszpańskie, czy z innych europejskich krajów. Spójrzmy na liczby – w tym sezonie w LM banda Simeone grała u siebie trzy razy, strzeliła dziesięć bramek i nie straciła jeszcze ani jednej. W ostatnich 22 europejskich meczach na Vicente Calderon Rojiblancos przegrali tylko raz, wygrywali za to dwudziestokrotnie. W Hiszpanii Atletico uległo w tym sezonie grając w swojej twierdzy tylko dwukrotnie, w meczach z Villarrealem i Barceloną, w obu przypadkach zaledwie jedną bramką.

Po prostu twierdza, którą udaje się podbić tylko nielicznym.

Image and video hosting by TinyPic

Problem w tym, że sama defensywa może dzisiaj nie wystarczyć. W pierwszym meczu 1:0 zwyciężył Bayer Leverkusen i trzeba przyznać, że Niemcy są ostatnio w wybornej formie. Pięć wygranych z rzędu, każda z nich bez straty gola, 480 minut odkąd bramkarz Bayeru musiała wyciągać piłkę z siatki. Konkret.

Ciekawi nas, jaką strategię przyjmie na to spotkanie Simeone. W pierwszym meczu zaserwował nam klasyczne Atletico, oparte na walce i ostrej grze. Bayer pokazał wówczas, że – o dziwo – też potrafi w ten sposób grać – dotrzymał kroku rywalom, a tym samym wytrącił Los Colchoneros z rąk ich główne atuty. Czy piłkarze Schmidta zdołają to dzisiaj powtórzyć? Z niecierpliwością czekamy na odpowiedź.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...