Kiedy był małym dzieckiem, chodził z babcią łowić ryby i oglądał “Gang Olsena”. Nie bawił się klockami LEGO, bo prawie cały wolny czas poświęcał na futbol. Szybko wyjechał z Danii do Włoch, gdzie trafił do wówczas jednego z najlepszych uniwersytetów futbolu w Europie – Interu Mediolan. Widział wiele, poznał masę ciekawych piłkarzy. Później grał we Francji czy Szwajcarii, wylądował też ponownie w Danii, gdzie kumplował się z Kamilem Grabarą. Wyznaje zasadę, że warto być otwartym na świat i podróżować, bo to lepsza edukacja niż nauka z podręczników w szkole. Dzisiaj na swojej drodze zalicza kolejny kraj, czyli Polskę, a jednym z jego marzeń jest jeszcze gra w lidze hiszpańskiej. Patrick Olsen, pomocnik Śląska Wrocław, opowiedział nam o sobie i doświadczeniach, jakie zdobył do tej pory. Zapraszamy do lektury.
Klocki LEGO – hot or not?
Hot! Ale nie bawiłem się nimi w dzieciństwie, bo moją jedyną pasją była piłka.
Zawsze chciałeś być piłkarzem?
Powiem ci szczerze, że nie myślałem o tym. Po prostu bawiłem się piłką, grałem na podwórku. Rodzice mówili mi, że odkąd zacząłem chodzić, ciągnęło mnie do piłki. Jak miałem 5-6 lat, oglądałem 5-10 minut jakiegoś meczu, skupiałem się na sztuczkach, fajnych zagraniach, dryblingu, a potem wychodziłem z domu, bo chciałem się tego nauczyć.
Kogo w takim razie lubiłeś podpatrywać?
Do pewnego momentu moim ulubionym piłkarzem był Luis Figo. Kiedy byłem trochę starszy, zacząłem przypatrywać się Andrei Pirlo.
Rodzice wspierali cię w twojej drodze?
Zawsze. Jak grałem na boisku jako mały dzieciak, po jednej stronie murawy była moja mama, a po drugiej tata. Czułem się bezpiecznie, czułem to wsparcie.
Niektórzy piłkarze mieli taki warunek od rodziców, że muszą przykładać się do nauki…
Moje oceny nie były dobre! Nie lubiłem się uczyć, choć nie miałem żadnych problemów. Powiedziałbym, że byłem przeciętnym uczniem. Są ludzie, którzy oprócz piłki stawiają mocno na edukację, ale ja w czasie wolnym poza boiskiem lubiłem się po prostu relaksować czy przeczytać książkę. Ale taką, która mnie interesowała.
Nie lektura szkolna.
Dokładnie. Podobają mi się biografie, w których pokazane jest, jaką drogę przeszły różne postacie.
Fajnie mieć swoją, warto postawić na swoim, a nie iść wyznaczoną przez kogoś ścieżką.
Zgadzam się. Zresztą jako piłkarze mamy możliwość być na jednym z najlepszych “uniwersytetów”. Możemy podróżować po całej Europie czy świecie, wiele rzeczy widzieć i przeżyć na własnej skórze. Poznajemy różnych ludzi, różne kultury. Dlatego warto iść swoją drogą, bo wielu rzeczy poznawanych w szkole nie wykorzystamy. Szkoła nie nauczy nas życia. Uważam, że bardziej rozwijamy się jako ludzie, jeśli nie bazujemy na informacjach z książki, a wychodzimy do świata i jesteśmy na niego otwarci.
Jesteś tego dobrym przykładem. Wyjechałeś z Danii do Włoch w wieku 18 lat i masz już na koncie więcej niż kilka krajów. Bałeś się tego wyjazdu?
Nie. Wychodziłem z założenia, że nawet jeśli przyszłość totalnie nie potoczyłaby się po mojej myśli, zawsze można wrócić do domu. Nie żałuję tego, bo miałem dobry czas we Włoszech. Trenowałem z pierwszym zespołem Interu, chcieli nawet podpisać ze mną nowy kontrakt. Dzisiaj jestem mądrzejszy o wiele doświadczeń, których nie miałbym, gdyby nie wyjazd.
Włochy, Norwegia, Francja, Szwajcaria, Dania, teraz Polska – trochę tego jest. Lubisz uczyć się nowych języków?
Na pewno we Włoszech miałem łatwiej, niż mogło się wydawać. Przez trzy miesiące mieszkałem w akademii z innymi młodymi zawodnikami, którzy mówili tylko po włosku. Musiałem szybko się uczyć, żeby złapać z nimi jakąś nić porozumienia. Nie miałem żadnego buforu. Nawet nie chodziłem na lekcje włoskiego, tylko podłapywałem słowa “na ulicy”. Tak było mi lepiej. Siedzenie przy ławce przed tablicą pod okiem nauczyciela nie nauczy cię obcego języka tak dobrze, jak konkretne i prawdziwe okoliczności.
Próbowałem też uczyć się języka francuskiego, ale okazał się bardzo trudny. Jeśli chodzi o polski, umiem już trochę słów, choć tu też mam trudności. Przydaje się często znajomość “prawa” i “lewa”.
Trudno ci było bez rodziny we Włoszech?
Nieważne, jak silny ma się charakter, bo w naszym życiu i tak pojawiają się momenty, które trudno unieść. Mogę tak powiedzieć o sobie. Nie było łatwo. Miałem 18 lat i żyłem w zupełnie obcym środowisku z nowymi obowiązkami. Nie potrafiłem ugotować jajka czy właściwie wstawić prania! Z drugiej strony, jeśli dobrze ci idzie na boisku, łatwiej jest potem poza nim. To wzajemna relacja. Mamy swoje gorsze okresy w życiu prywatnym tak jak ludzie, którzy mają inną pracę. To normalne.
Nie lubię tego w kibicach, że często bagatelizują sprawy pozaboiskowe. Nieważne, kim jesteś. Każdy ma swoje problemy, które mogą sprawić, że nie masz czystej głowy i tym samym nie potrafisz dać 100% siebie w pracy.
Niestety dzisiaj, w świecie, w którym dominuje Internet, ludzie piszą różne rzeczy bezrefleksyjnie. Dlatego jako piłkarze powinniśmy mieć świadomość, że to tylko czyjeś opinie. Warto być odpornym i świadomym.
Ciebie to rusza?
Nie, nie sądzę. Mam 28 lat i oswoiłem się z tym mechanizmem działania świata. Zdarza mi się sprawdzać, co ludzie o mnie piszą, ale nie przejmuję się, kiedy zobaczę komentarz typu “Olsen to beznadziejny piłkarz”. Wiem, co potrafię i kim jestem. Dzisiaj tak mówię, ale w wieku nastoletnim, kiedy zagrasz zły mecz, to może wyglądać trochę inaczej.
Co zaskoczyło cię we Włoszech?
Przede wszystkim fakt, co znaczy piłka nożna dla zwykłych ludzi. Ona jest cholernie ważną częścią życia. Nieważne, czy mowa o nastolatku czy starszym panu – futbol dla nich to rzecz święta. W Danii to wygląda tak, że myślisz sobie “okej, fajnie jest pójść w niedzielę na stadion z dzieckiem czy znajomymi, zróbmy to”. Może dla 10% duńskiej społeczności piłka ma wyjątkowe znaczenie. Dla reszty to po prostu zwykły sport.
Mimo to duńscy kibice pokazali na zeszłorocznym Euro, że potrafią zrobić świetną atmosferę.
To prawda, robili świetną robotę na Parken. Ale to też dlatego, że nasza reprezentacja była mocna i radziła sobie bardzo dobrze. Normalnie w duńskiej lidze fajną atmosferę kibicowską mógłbyś zobaczyć na stadionie Broendby, Kopenhagi czy OB, kiedy mają dobry okres. Reszta klubów to nie ten poziom.
Gdzie czułeś się najlepiej poza Danią?
Myślę, że w Mediolanie. Na początku byłem sam i poznawałem miasto z kolegami z zespołu. Wymieniłbym też okres spędzony we Francji, wtedy byłem tam z moją dziewczyną. Mieliśmy blisko do Paryża, poznałem też dobrze Lille, które jest fantastycznym miastem. No i Szwajcaria, gdzie mają niesamowitą przyrodę.
Chyba masz duszę podróżnika.
Zgodziłbym się. Lubię zwiedzać, poznawać nowe miejsca.
Nie każdy ceni taki sposób prowadzenia kariery, wedle której piłkarz nie jest przywiązany na dłużej do jednego miejsca i często zmienia kluby.
Słyszałem o tym, ale takie zmiany nie zawsze zależą od nas. Nie chodzi tutaj tylko o dobre zachowanie względem klubu. Czasami coś złego dzieje się w klubie albo zwyczajnie tracisz miejsce w składzie na dłuższy czas i spadasz na margines. Chcesz ciągle grać w piłkę, więc szukasz rozwiązania. A ja nie boję się zmian.
Miałeś okazję poznać jednego polskiego piłkarza w Aarhus. To Kamil Grabara.
To świetny gość, bardzo wesoły. Był jedną z osób, z którą rozmawiałem najwięcej. Przed przyjazdem do Polski spytałem go o klub, ligę i tak dalej. Pomógł mi. Jest dobrym człowiekiem, chce jak najlepiej dla swoich najbliższych. A przy tym ma swoje “momenty”. Nie boi się dzielić myślami, które komuś mogą wydawać się kontrowersyjne, choć są prawdziwe.
On to lubi, nie gryzie się w język. W Polsce znany jest z mocnych komentarzy w różnych tematach.
Lubię zawodników, którzy nie boją się wyjścia przed szereg. W młodszym wieku byłem trochę kontrowersyjny, a w Danii – szczególnie w Danii – to nie jest tak mile widziane. Ludzie za tym nie przepadają. Nie możesz być w czymś “za bardzo”, w jakimś zachowaniu czy wygłoszonej opinii. Ale ja się z tym nie utożsamiam. To nie jest dla mnie problem.
W takim razie Duńczycy nie mogli polubić się z Nickim Bille Nielsenem, który kilka lat temu grał w Polsce.
Ach, Nicki… Jest różnica między wychodzeniem przed szereg a byciem głupim. Można być kontrowersyjnym, ale przy tym myśleć, co się robi, powie lub napisze. Głupota, która prowadzi do złych konsekwencji, to co innego.
Unikałeś takiej głupoty? Zawsze myślałeś o czymś, zanim to zrobisz?
Oczywiście. Miałem okresy, kiedy ściągałem na siebie uwagę, ale nie robiłem głupstw. A niestety po świecie chodzi wielu głupich ludzi, których ja nie lubię. Z takim bym się nie dogadał.
Wśród piłkarzy też są tacy ludzie. Robią coś głupiego i zapominają, że żyjemy w niełatwym dla postaci rozpoznawalnych świecie mediów społecznościowych. Z drugiej strony w Polsce jest za mało luzu w dyskusji o tym, co piłkarz może robić w wolnym czasie, a co nie. W zachodnich ligach nie mają takiego bzika na tym punkcie.
Jeśli potrafisz się wyluzować w taki sposób, że nie wpływa to negatywnie na twoją formę na boisku, powinieneś to robić. To cenna rzecz. Generalnie dobrze jest umieć nie przejmować się rzeczami, które tak naprawdę nie mają żadnego znaczenia. Oczywiście trzeba być też czujnym, pomyśleć dwa razy, zanim pójdzie się na imprezę np. w czasach koronawirusa. Niestety, kiedy jesteś piłkarzem, który zarabia trochę więcej, coś może strzelić ci do głowy. Myślisz, że jesteś nietykalny.
Ty miałeś taki moment, kiedy latałeś w chmurach?
Nie sądzę, choć miałem taki epizod, kiedy z Interu poszedłem na wypożyczenie do norweskiego klubu. Miałem wtedy 19 lat. Pojawiały się takie myśli “okej, przyszedłem z Interu, więc mogę robić, co chcę, bo jestem lepszy”. Wtedy mogłem mieć takie podejście. Ale to zmieniło się dość szybko, bo nie grałem. Dostałem policzek w twarz i nauczyłem się, że zawsze i wszędzie trzeba się mocno starać. Dzięki temu też jestem w miejscu, w którym jestem. Na każdy cios chciałem odpowiadać pozytywnie. Taka droga jest dobra, przede wszystkim zdrowa dla głowy. To tyczy się każdej pracy.
Najlepszy piłkarz, z jakim grałeś? Masz duży wybór.
Fakt, trochę ich jest. Najpierw wymieniłbym Martina Odegaarda, z którym grałem, kiedy miał 15 lat. Niesamowite wrażenie robił też Coutinho w Interze, a wśród starszych zawodników na pewno Esteban Cambiasso. Od niego i reszty bardziej doświadczonych piłkarzy podchwytywałem ciekawe rzeczy. To była najlepsza możliwa szkoła.
Pomagali młodym?
Tak, choć to zabawne, jak różnie to wygląda w innych miejscach. W Danii nie mamy czegoś takiego. Starsi piłkarze tak ci nie pomagają, a co najwyżej brutalnie sprowadzają na ziemię. Wchodzą ostro na treningach, krzyczą. W innych krajach tego nie doświadczyłem w aż tak dużym stopniu. Oczywiście twarde traktowanie jest, ale zawsze ktoś do ciebie zagada, zrobi coś ekstra bezinteresownie. Te większe gwiazdy chcą ci pomóc, choć zdarzyło się, że zdenerwowałem Dejana Stankovicia. Miałem swój drugi trening w Interze, na którym bardzo go pressowałem. W końcu raz przyjął piłkę i wykopał ją w cholerę. Albo wkurzyłem Antonio Cassano, bo kilka razy nie podałem mu piłki na treningu i zaczął mnie wyzywać po włosku. “Patrick, jesteś nienormalny!”. Ale oni już tak mają.
Dlaczego nie udało ci się w Interze? Zagrałeś tylko jeden mecz w seniorskim zespole.
Pewnego roku byliśmy na obozie w USA: graliśmy z Chelsea, Juventusem, Valencią i Realem. Wypadłem dobrze i otrzymałem propozycję nowego, długiego kontraktu. Miałem wtedy beznadziejnego agenta, który doradził mi, żebym się na to nie zgodził. Twierdził, że dostanę zdecydowanie więcej pieniędzy, jeśli zagram jakiś mecz w Serie A gdzieś indziej. Wtedy, jako 19-latek, słuchałem ludzi, którzy wydawali się mieć lepsze pojęcie ode mnie. Przystałem na to, nie podpisałem. W większych klubach jest tak, że w takiej sytuacji wypadasz z obiegu, nie trenujesz jako młody zawodnik z pierwszym zespołem. Nikt już na ciebie nie stawia, bo przestajesz być inwestycją. Inter mógł wtedy pomyśleć “kim ty do cholery jesteś?”. Cóż, lepiej było podpisać umowę i pójść na wypożyczenie np. do Serie B. Zapewne tak by to się skończyło, a potem – nie wiadomo. Moja kariera mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.
Rozumiem, że tego żałujesz.
Żałuję. Gdybym mógł coś zmienić w swojej przygodzie z piłką, podpisałbym ten kontrakt z Interem.
Jaka jest różnica między norweskim a duńskim futbolem? Po okresie we Włoszech miałeś epizody w Norwegii.
Szczerze mówiąc, ligi są do siebie podobne. Prawie nie czułem różnicy. To tylko kwestia, który klub cię chce i tyle. Czasami nawet duńskim piłkarzom, którzy mają problem z graniem w Danii, łatwiej jest odnaleźć się w Norwegii, np. w Bodo/Glimt, żeby potem wyjechać choćby do Premier League. Takim przykładem jest Philip Zinckernagel, który teraz został wypożyczony z Watfordu do Nottingham Forest.
Wyjazd z rodzimej ligi to standardowy krok w karierze dla duńskich piłkarzy?
Zdecydowanie. Liga duńska nie jest taka dobra, co pokazuje reprezentacja złożona prawie w 100% z piłkarzy grających w ligach top5 czy top10. Kiedy mamy opcję wyjazdu, korzystamy z niej. Wiele przypadków pokazuje, że warto. Po całej Europie są rozsiani młodsi albo bardziej doświadczeni Duńczycy.
Wychowani w Danii.
Tak, choć wielu z nich opuszcza kraj bardzo szybko, jeszcze w wieku nastoletnim. Kasper Schmeichel, Joakim Maehle, Simon Kjaer, Christian Eriksen czy Kasper Dolberg to tylko część przykładów. Każdy ma inną drogę, ale efekt jest podobny, to znaczy: stajesz się na tyle dobry, żeby grać w reprezentacji. Pozostanie w Danii sprawia, że wejście na poziom kadry staje się bardzo utrudnione.
Jaka była twoja reakcja na to, co stało się z Eriksenem?
Oglądałem ten mecz z rodziną… To była straszne. Wszyscy w Danii wiemy, kim jest Eriksen. Takie obrazki rodzą myśli, że coś podobnego może przydarzyć się każdemu z nas w gorszej sytuacji, np. podczas biegu po lesie czy w domu. On miał to szczęście, że od razu otrzymał pomoc.
Zdarzało ci się myśleć, że tobie mogłoby stać się coś złego?
Nie, bo uważam, że to niebezpieczne.
Szczególnie po kontuzji.
Dokładnie. Jeśli chcesz tak myśleć, to równie dobrze możesz obawiać się każdego przejścia przez ulicę.
“Gang Olsena” – najlepsza produkcja filmowa?
Jest świetna! Śmieszna, bo gang zawsze ma niestworzone pomysły, żeby zdobyć pieniądze, ale w każdym epizodzie jest łapany przez policję. Sam jestem Olsen, oglądałem ten serial w dzieciństwie, więc to dodatkowy smaczek. Śląsk Wrocław zrobił mi fajną prezentację w nawiązaniu do gangu i mojego nazwiska.
Co lubisz robić w wolnym czasie? Napadanie na banki się nie liczy.
Łowienie ryb już tak? Kiedy miałem 6 lat, z babcią poszedłem pierwszy raz na ryby. Świetne doświadczenie. Kiedy jestem w Danii, lubię to robić. We Wrocławiu raczej wszystko kręci się teraz wokół mojej córki, więc w wolnym czasie często chodzimy na spacery.
Największa ryba, jaką złowiłeś.
Miała jakieś 5-7 kilo, złowiłem ją na morzu. Nie wiem, jak nazywa się po angielsku, ale mogę ci pokazać [Patrick wyciąga telefon i pokazuje zdjęcie dużego wodnego monstrum]. One mogą być naprawdę ogromne, ja akurat złowiłem taką średniej wielkości. To relaksujące zajęcie. Uwielbiam tak wyjść sobie na łono natury, zapakować się na łódkę, zarzucić wędkę i poczekać, co się wydarzy. Nie biorę wtedy telefonu, cieszę się tym momentem. Wielu ludzi uważa, że to nudne, ale tutaj trzeba po prostu cierpliwości. Aha, no i gram też w gry komputerowe, np. w Counter Strike’a.
Jakie są twoje marzenia?
Trudno powiedzieć. Zawsze staram się korzystać z nadarzających się okazji. Taką mogłaby być gra w lidze hiszpańskiej. Poza tym byłoby banałem, gdybym powiedział, że zależy mi na dobru rodziny. To też niezwykle ważne, proste, ale raczej każdy powinien to powiedzieć. Jestem szczęśliwym człowiekiem, który gra w piłkę, ma fajną pracę, jest pozytywny. Chciałbym cieszyć się tym jak najdłużej.
Czyli nie potrzebujesz wiele, żeby być szczęśliwym.
Myślenie się trochę zmienia, kiedy masz już dziecko, w moim przypadku córkę. Wcześniej myślałem sobie “muszę mieć to, to i to”. Teraz wracam do domu i za każdym razem widzę jej uśmiech. Ma pięć miesięcy, jest oczkiem w głowie. To wynagradza mi wszystko. Nieważne, czy mam zły trening, mecz, dzień. Uważam, że dla piłkarza to dobra droga również pod tym względem, że uczy dodatkowej odpowiedzialności. Rozszerza ją poza boiskiem.
To dobra klamra do tego, o czym powiedziałeś na początku. Jeśli masz spokój i szczęście w życiu prywatnym, łatwiej powinno być na boisku. Warto mieć poukładane życie jak klocki LEGO.
Dokładnie, dlatego warto w życiu nie szukać problemów, a stabilności. Ważne jest również to, żeby po wejściu na boisko oddzielać resztę świata od meczu, który rozgrywasz tu i teraz. Nie każdy to potrafi. To duża umiejętność. Tak samo powiedziałbym o niemyśleniu zbyt dużo o przyszłości. Po co nam to, skoro na wiele rzeczy nie mamy wpływu? Lepiej pracować nad tym co jest dzisiaj, żeby ta dobra przyszłość rzeczywiście mogła się urzeczywistnić. Ona sama przyjdzie, jeśli pracujesz na nią dzień po dniu.
Tak samo nie ma większego sensu roztrząsanie wydarzeń z przeszłości.
Możemy z niej wyciągnąć tylko wnioski, cenną wiedzę. Okopywanie się w przeszłości to bardzo prosty krok do utrudnienia sobie życia. Trzeba patrzeć naprzód. Patrzeć pozytywnie.
ROZMAWIAŁ KAMIL WARZOCHA
WIĘCEJ O ŚLĄSKU WROCŁAW:
- Praszelik: „Nie latam w chmurach. 50% samokrytyki, 50% pewności siebie”
- Janasik: „Nie zgrywam kozaka. Mam po prostu duże ambicje”
- Szromnik: „Nie szukam poklasku. Przemawiam tym, co robię na boisku”
- Adrian Łyszczarz: Po zerwaniu więzadła czuję się lepszym piłkarzem
- Waśniewski: Spadek z Ekstraklasy? Rozważamy każdy wariant
Fot. Newspix