Kazimierz Moskal nie miał wyjścia. Choćby nawet chciał (o co go nie posądzamy) wiernie odwzorować Smudę, choćby próbował skopiować jego „myśl” co do joty, pozycja po pozycji, to dziś – z braku Głowackiego i Sadloka – nie miał fizycznej możliwości tego zrobić. Z jednej strony więc powywracał skład, bo musiał. Ale z drugiej – zrobił to całkiem zgrabnie i odważnie. Nie bawił się w kosmetykę i poprawki planu Smudy, on go wyrzucił do śmieci, a zastąpił nowym – własnym.
Smuda ani razu wiosną…
– nie wystawił Jovicia w linii obrony
– nie odstawił od składu Boguskiego
– nie pozwolił zagrać całego meczu Gargule
– nie postawił na skrzydłach na Stępińskiego i Sarkiego.
Przesunięć Dudki i Burligi nawet nie liczymy – wiadomo, wymuszone.
Tak czy inaczej, zmian było dzisiaj sporo.
W sumie sami teraz się zastanawiamy, czy mecze akurat z tymi rywalami – Legią i Cracovią – to dla Moskala na początek znaczące utrudnienie. A może, tak paradoksalnie, ułatwienie?
Jedni powiedzą – mógł zebrać bęcki od jednych i od drugich, i już na starcie skomplikować sobie sprawy, w dodatku fatalnie wypadając PR-owo. Inni stwierdzą – no dobrze, ale takie spotkania jak te z Legią czy z Cracovią to się grają same, na ambicji. Do tego wystarczy jeden dobry wynik – przy Łazienkowskiej, z mistrzem Polski – i żaden trener, żadna jego mowa nie dadzą drużynie mocniejszego bodźca, kiedy jest w kryzysie. Takie wieczory nieraz odbudowują zespół.
Czujecie, że punkt widzenia może tu być różny.
Uczucie dominujące dziś w Krakowie to z pewnością niedosyt. Gdyby czas płynął o kilkadziesiąt sekund szybciej, Wisła wracałaby do domu ze zwycięstwem, nie z remisem po pechowym samobóju. Ale gdzieniegdzie musi też panować ulga.
Wielu kibiców…
Większość dziennikarzy…
Pewnie i sam Moskal…
Większość myślący o piłce racjonalnie wzięłaby ten remis w ciemno. Bezradna Wisła Smudy w ostatnich tygodniach nie różniła się wiele od tej, która przed rokiem przegrywała w Warszawie różnicą pięciu goli. Legia, po tym jak odpadła z Ajaksem z Ligi Europy, oba mecze w lidze wygrała zdecydowanie. 3:0 z Podbeskidzie i 3:1 ze Śląskiem, który w międzyczasie wyrzuciła też z Pucharu Polski. Dziś oddała trzy celne strzały w starciu z najgorzej punktującą drużyną wiosny w lidze. Jeśli na boisku przez większość czasu nie było widać braku Głowackiego, to znak, że Legia miała problem.
Wracając do początku – Moskal, który w ciągu paru dni pracy nie miał prawa zmienić wszystkiego, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, skład przemeblował znacznie odważniej niż ktokolwiek się spodziewał. Przeglądamy teraz awizowane jedenastki, prognozy dziennikarzy, którzy w większości typowali w podstawie Boguskiego, na bokach Guerriera i Jovicia, na lewej obronie Dudkę.
Ale nie – Moskal poukładał to totalnie po swojemu.
Boguski – ława. Dudka – na stopera obok Guzmicsa, Burliga na lewą stronę, a na prawą Jović, którego Smuda uparcie próbował w pomocy. Pomijając zresztą pechowego samobója, Słoweniec zagrał znacznie lepiej niż w dotychczasowych meczach. Ale idąc dalej – Garguła do pierwszego składu, a na skrzydła Sarki i Stępiński, czyli kolejna dwójka zwykle przez Smudę pomijana.
Nie twierdzimy, że tamten zły, a Moskal nagle świetny. Przemeblowanie składu było w jakimś sensie też potrzebą chwili. Może to tylko jedna jaskółka, pojedynczy mecz, który niczego nie zmieni w dłuższej perspektywie, ale podoba nam się, że nowy trener Wisły, który jeszcze nie tak dawno sam grał u Smudy w piłkę, spojrzał prawdzie w oczy i uznał, że dotychczasowa układanka w Warszawie nie ma racji bytu.
Nie ma miejsca na półśrodki i kosmetyczne zmiany. Jak dla nas, symbolicznie zaznaczył, że ma własny pomysł, jak przystało na poważnego trenera, nie na ratownika.