Po remisie ze Szkocją trudno szukać w dzisiejszej prasie tekstów pochwalnych pod adresem piłkarzy i selekcjonera. Z treści ligowych – wywiad z Piotrem Obidzińskim oraz wizyta u Dragomira Okuki. Jest też bardzo zgrabna opowieść o Patryku Kunie.
„SPORT”
Noty za Szkocję – z wyjściowego składu najlepszy Skorupski i Glik, z najniższą notą Reca i Milik, który szybko zjechał do bazy z urazem.
Jakub MODER – 4
Był zdecydowanie najczęściej nękanym przez Szkotów naszym piłkarzem przed przerwą. Chodzi o to, że rywale nie kalkulowali i zazwyczaj twardo się z nim obchodzili. Świetnie znalazł podaniem Piątka na początku drugiej odsłony. Szkoda, że było to jedyne tak dobre podanie na przestrzeni całego spotkania.
Piotr ZIELIŃSKI (71 min) – 4
Niewiele konkretów było z jego strony, bo też piłkę miał przed przerwą zaledwie kilka razy. Szkoci bardzo umiejętnie odcinali go od podań i jeżeli chciał znaleźć się przy piłce, musiał wrócić się na własną połowę. Dopiero po godzinie gry skonstruował niezłą akcję z Cashem i to w zasadzie wszystko.
Arkadiusz RECA – 3
Dwie straty, bierność przy solowej akcji Pattersona, a także… pośliźnięcie. Oto bilans tego zawodnika za pierwsze 45 minut spotkania. Za każdym razem, kiedy znajdował się w posiadaniu piłki – pachniało czymś dla nas niebezpiecznym. Gdyby sędzia nie był tak pobłażliwy, to całkiem możliwe, że wyleciałby z boiska w drugiej połowie. Zresztą faulował częściej. Najsłabsze ogniwo w naszym zespole.
Artem Putiwcew mówi o nienawiści do Rosjan i o tym, że martwi się o rodziców, którzy zostali w Charkowie.
1,5-milionowy Charków przez lata kojarzony był z prorosyjską Partią Regionów. Wywodził się z niej niesławny prezydent Wiktor Janukowycz, który w 2014 roku – po Euromajdanie – uciekł do Rosji, a potem został skazany przez sąd w Kijowie za zdradę stanu. – Wcześniej do granicy było kilkadziesiąt kilometrów. Moi rodacy pracowali w Rosji, mieli tam rodziny, kolegów, znajomych, było wiele codziennych kontaktów. W Charkowie mówiło się po rosyjsku, ale po tym, co stało się 24 lutego, wszystko obróciło się o 180 stopni. Nikt już nie wraca do tego, co było. Do Ruskich czuje się teraz nienawiść i tak będzie przez dekady. Tego, co zrobili i robią, długo nie zapomnimy – podkreśla ukraiński piłkarz.
To już pewne – Kosta Runjaic zapowiedział, że po sezonie odejdzie z Pogoni Szczecin. Jak zareaguje na to zespół, który walczy o mistrzostwo?
– Jeszcze chyba nigdy nie widziałem tylu dziennikarzy – powiedział Kosta Runjaić na wstępie. – Nie przedłużę umowy z Pogonią. To definitywnie mój ostatni sezon. To osobista decyzja, podjęta po długich namysłach. Jest niezależna od warunków finansowych i zasad współpracy. Jak dochodzi się do takiej decyzji? Z pewnością dla większości jest znany fakt, że moja umowa wygasa wkrótce. W trakcie pracy w Pogoni miałem zagwarantowaną klauzulę odejścia z klubu w każdym momencie. Miałem w tym czasie konkretne zapytania z innych klubów, w tym dwie w ostatnich miesiącach. Zdecydowałem się jednak, wspólnie z drużyną, by dokończyć ten sezon, by osiągnąć na koniec coś wielkiego. Po ostatnim sezonie i brązowym medalu, jako trener robi się przemyślenia dotyczące następnego kroku. Ostatecznie jest się w tym biznesie ogniwem w łańcuchu. Już wtedy myślałem o tym, w jakim kierunku to wszystko ma się potoczyć. Przeczucie mówiło mi, że możemy jeszcze w kolejnym sezonie uzyskać coś wielkiego.
„PRZEGLĄD SPORTOWY”
Stoperzy na piątkę. Najwyżej ocenieni Skorupski, Piątek, Szymański – każdy z nich dostał szóstkę. Najgorszy Reca – nota trzy.
BARTOSZ SALAMON OCENA: 5
Prawie 12 lat temu Franciszek Smuda pierwszy raz wezwał go do kadry, która poleciała na mecze towarzyskie do Ameryki Północnej. Wtedy wydawał się przyszłością drużyny narodowej, tymczasem teraz zaliczył w niej dopiero dziesiąty występ, pierwszy od jesieni 2016 i nieudanego meczu z Kazachstanem (2:2) na start el. MŚ 2018. Wypadł potem z kadry na dobre, teraz wrócił, bardzo chciał się pokazać (był bliski strzelenia gola), ale w twardej walce doznał kontuzji i nie dokończył pierwszej połowy.
KAMIL GLIK OCENA: 5
Czesław Michniewicz jako pierwszy selekcjoner od dawna nie zaczął kadencji od poszukiwania innego dowódcy obrony niż Glik. Próbowali to robić Adam Nawałka, Jerzy Brzęczek i Paulo Sousa, w Szkocji stoper Benevento wyprowadził zespół jako kapitan. Nie zawiódł, ale gola jednak straciliśmy.
JAN BEDNAREK OCENA: 5
Na telewizyjnej grafice nazwany Bendnarkiem. Na szczęście w przeciwieństwie do realizatora sam się nie mylił. Poprawny występ, bez większych wpadek.
MATTHEW CASH OCENA: 5
Zaczął obiecująco, było widać, że dysponuje dużą szybkością i ma sporą ochotę do gry, poniekąd na własnych śmieciach, bo na Wyspach Brytyjskich. Ale z biegiem czasu gasł i dostosowywał się do niewyraźnej formy zespołu. Kończył zamroczony po zderzeniu głowami.
Felietony po Szkocji. Olkowicz pisze, że z taką grą nie nadajemy się na mundial. Wawrzynowski, że wyglądaliśmy jak zespół amatorów.
Jest gorzej niż źle. Długimi momentami można było odnieść wrażenie, że w próbie generalnej przed barażem o mundial gramy z drużyną z europejskiego topu, z gigantami futbolu, a nie przeciętną Szkocją. Do przerwy rywale oddali dziesięć strzałów, my dwa. Potem ta różnicą aż tak szybko się nie zwiększała. Ale też ta statystyka nie oddaje różnicy między zespołami. Polski kibic mógł poczuć się, jakby oglądał fi lm w nieznanym dla siebie języku. Nie było wiadomo, o co chodzi reżyserowi. Mając teoretycznie lepszych piłkarzy, nie kreowaliśmy sytuacji. Drużyna Czesława Michniewicza grała prymitywną, długą piłką, rola środka ograniczała się do przeszkadzania, wahadłowi praktycznie nie istnieli. To wszystko o tyle dziwne, że mamy przecież kreatywnych zawodników jak Jakub Moder czy Piotr Zieliński, mamy na wahadle choćby Matty Casha. Są to więc dwaj piłkarze Premier League i jeden z Serie A. Można było spodziewać się więcej. Oczywiście były jakieś sytuacje, choćby wtedy, gdy Szymon Żurkowski zagrał świetną piłkę do Modera, albo gdy w drugiej połowie Moder posłał piękne podanie do Krzysztofa Piątka. I jeszcze jedna w pierwszej połowie, gdy po dośrodkowaniu Grzegora Krychowiaka głową strzelał Bartosz Salamon. Ale to były raczej sytuacje incydentalne niż wynikające z naszej dobrej gry.
Bardzo ciekawa sylwetka Patryka Kuna, który wcale nie miał łatwo w drodze do kadry.
Gdy Patryk skończył szóstą klasę podstawówki, przeniósł się do gimnazjum sportowego w Olsztynie. Internat po jednej stronie miasta, szkoła po drugiej. Treningi i mecze, które trzeba było połączyć z nauką. W następnych latach dostawał kolejne, dużo poważniejsze lekcje życia. W 2012 roku przeniósł się z Vęgorii do Stomilu, w sezonie 2013/2014 rozegrał w tym klubie 13 spotkań w I lidze, ale klub od dłuższego czasu borykał się z problemami finansowymi. – Działacze byli oporni, jeżeli chodzi o płacenie piłkarzom – wspomina pani Anna. – Patryk nie dostawał pensji i musiał pożyczać pieniądze. Najczęściej pomagał mu Dominik, który był już wtedy w Pogoni – dodaje Marcin Kun. Jechali do Szczecina na mecz Dominika, kiedy zadzwonił Patryk. W jego głosie słychać było rozgoryczenie. – Syn był po rozmowie z prezesem Stomilu, panem Robertem Kiłdanowiczem. Mówił, że sytuacja jest nieciekawa. Proponowano mu warunki, na które bardzo nie chciał przystać – wspomina pan Robert.
Sam Patryk o kulisach swojego odejścia ze Stomilu tak opowiadał nam kilka lat temu: – Było zamieszanie. Przez pewien czas wydawało się, że spadliśmy do II ligi. Później okazało się jednak, że zostajemy, bo z rozgrywek wycofał się Kolejarz Stróże. Nie mogłem dogadać się z prezesem Kiłdanowiczem. To dziwny człowiek. Nie przedłużyłem kontraktu, który wygasał latem 2014 roku. Działacze Pogoni Szczecin i Jagiellonii Białystok byli mną zainteresowani, pojawiła się szansa przejścia do ekstraklasy, o której marzyłem, ale, choć byłem wolnym zawodnikiem, trzeba było zapłacić bardzo wysoki ekwiwalent za wyszkolenie.
Kluby się wycofały, a ja zostałem z niczym. Więcej szczegółów, dotyczących najtrudniejszego okresu w karierze Patryka, zdradzają jego bliscy. Pani Anna: – To były bardzo bolesne momenty. Prezes Kiłdanowicz szkalował Patryka. Dzwonił po klubach i opowiadał na jego temat różne historie. Mówił np., że nasz syn jest oszustem, a przecież doskonale wiadomo, kto grał w tej sytuacji bardzo nie fair. Patryk miał wtedy agenta, Przemysława Pańtaka i pan Kiłdanowicz próbował doprowadzić do sytuacji, w której syn zrezygnuje z niego i przejdzie pod jego skrzydła. Myślał, że weźmie sobie młodego pod but, ale ostatecznie zgubiły go pazerność i cynizm. Marcin: – Ten człowiek potrafi ł powiedzieć w jakiejś gazecie, że Patryk negocjuje potajemnie z działaczami Pogoni i próbują jakoś obejść opłatę za ekwiwalent. To była bzdura. Sytuacja wyglądała tak: drużyny z ekstraklasy musiały wyłożyć za niego ponad 100 tysięcy złotych ekwiwalentu, ale im w niższej lidze grał zespół, tym te pieniądze były mniejsze. Ostatecznie Patryk wrócił do Vęgorii, więc przeniósł się z I ligi do okręgówki, co było sytuacją kuriozalną. Klub z naszego miasta musiał zapłacić sześć tysięcy złotych. Stomil dostał te pieniądze, a mimo to poszedł ze sprawą do sądu i Patryk został zawieszony przez warmińsko- -mazurski związek. Czyli spadł o kilka lig w dół i jeszcze nie mógł w tej okręgówce grać.
Rozmowa z Piotrem Obidzińskim, byłym prezesem Wisły Kraków. Sporo gorzkich słów o zarządzaniu klubem, któremu coraz poważniej w oczy zagląda spadek.
Ale czy w sytuacji, kiedy wszyscy z szefów są sobie tak bliscy, nie istnieje ryzyko, że będą sobie tylko przytakiwali?
Znów wrócę do braku zaufania… Polega on tym, że u każdego z zewnątrz wietrzy się spisek: u piłkarzy, trenera, pracowników, współpracowników, partnerów biznesowych. Każdy na pewno coś kombinuje i chce zaszkodzić, więc szuka się tych spisków. Wobec Brzęczka takich podejrzeń nikt mieć nie będzie. On ma zaufanie szefów, może to wykorzystać i powiedzieć, jak jest.
Tomasz Pasieczny, który dyrektorem sportowym był raptem kilka miesięcy, też padł ofiarą braku zaufania?
Oczywiście wiadomo, kto w Wiśle podejmuje realne decyzje transferowe. Żal mi Tomka, bardzo go szanuję, ale tak to musiało się skończyć. Choć dawałem mu pół roku więcej.
Problem Wisły nie jest też brak cierpliwości?
To nie dotyczy tylko Wisły, to jest w ogóle symptom naszych czasów. Widać to w działaniach dużych firm, władzy państwowej i samorządowej – generalnie u wszystkich, którzy mają kontakt z opinią publiczną. Uwypukliło się to w czasie pandemii ale też teraz, gdy na Ukrainie toczy się wojna z ogromnym jej elementem w social mediach. Można powiedzieć, że to zarządzanie pod presją Twittera.
„SUPER EXPRESS”
W „Superaku” brak treści pomeczowych, ale jest np. tekst z wizyty u Dragomira Okuki. Mówi, że jak zadzwoni Legia, to jedzie bez wahania – nawet może pracować jako asystent Vukovicia.
– Jak miło wreszcie usłyszeć język polski – wita nas Okuka, starając się składać polskie zdania. Z minuty na minutę idzie mu to coraz lepiej. – Brakuje mi praktyki, ale polskiego nie zapomniałem. Co u mnie? Dwa lata temu wróciłem z Chin, teraz troszeczkę odpoczywam, zajmuję się restauracją, którą prowadzę z synem i córką. Ale futbol śledzę. Oglądam mecze Crvenej Zvezdy i Partizanu, ale też Legii. Mam nadzieję, że utrzyma się w lidze – rozmarza się. Kiedy pytamy Okukę o wspomnienia z Legii, w oku pojawia mu się b ł y s k . Opowiada, jakby pracowa ł w Warszawie nie 20 lat temu, a całkiem niedawno. – Kiedy byłem trenerem Legii, to Wisła dominowała w ekstraklasie. Ale chłopcy w Legii mieli charakter, walczyli do końca. Kucharski, Wróblewski, Karwan, Magiera –oni się bardzo dobrze prezentowali. To nie były łatwe czasy, bo wtedy w Legii nie było dużo pieniędzy, ale piłkarze walczyli na boisku. Teraz w Legii jest dużo obcokrajowców, a za moich czasów było wielu Polaków z charakterem – podkreśla Okuka.
Laurka dla Szymona Żurkowskiego, który ma coraz mocniejszą pozycję w Serie A i wreszcie doczekał się poważnej szansy w kadrze.
– „Zupa” to świeża krew dla tej reprezentacji, bardzo jej potrzebna – mówi Norbert Bradel, trener przygotowania mentalnego, od lat współpracujący z Marcinem Broszem, zarówno w zabrzańskim Górniku, jak i obecnie w kadrze Polski U-18. – W Fiorentinie mierzył się nie tylko z nowym środowiskiem i otoczeniem, lecz także z wychowankami klubu oraz konkurentami kupowanymi za wielokrotnie większe pieniądze. Ma jednak w sobie wystarczającą siłę mentalną, by radzić sobie z takimi przeciwnościami. To jest bardzo poukładany chłopak. Wiedział, czego chce, na dodatek miał kapitalne wsparcie trzech starszych braci – podkreśla. Dzięki Wojciechowi, Arkadiuszowi i Tomaszowi sport – siatkówka, piłka nożna i… baseball – był obecny w domu Żurkowskich nieustannie. Młodszy od najmłodszego z nich o 17 (!) lat Szymon musiał więc złapać bakcyla. Kiedy Arek założył klub baseballowy, rodzinny beniaminek zapalił się do tej dyscypliny i nawet został juniorskim reprezentantem kraju. W końcu jednak postawił na piłkę.
fot. FotoPyk