Reklama

Czy Valencię stać na powrót do europejskich pucharów?

Paweł Ożóg

Autor:Paweł Ożóg

14 stycznia 2022, 15:57 • 10 min czytania 4 komentarze

Valencia pod wpływem szkodliwej polityki Petera Lima została wpędzona przeciętność. Zmiany trenerów, osłabianie kadry i polityka cięć budżetowych po przehulaniu dużych kwot to tylko kilka aspektów, które przyniosły opłakane skutki. Pat organizacyjny trwa, ale przed sezonem zatrudniono trenera, który miał poskładać wrak i odwrócić uwagę od gabinetów. Josep Bordalas, gdy stał przy oknie, rozmyślał o sensie pracy w Getafe. Nagle ujrzał na niebie znak nietoperza i pognał czym prędzej na ratunek Valencii.

Czy Valencię stać na powrót do europejskich pucharów?

Na początku pojawiały się dyskusje czy to właściwy wybór. Czy nie zrobi z Valencii klubu pokroju Getafe. Te opinie były jednak krzywdzące względem 58-latka, ponieważ z poprzedniego zespołu wycisnął, co się dało. Z przeciętnymi piłkarzami wykręcił nawet europejskie puchary, których wcześniej nikt nie oczekiwał. Styl pozostawiał wiele do życzenia, ale raczej nie powinno oczekiwać, że z Damiana Suareza zrobi się Joao Cancelo lub Nemanji Maksimovica Lukę Modrica. Z Fiata Punto nie zrobisz limuzyny. Bordalas nawet nie próbował. Dojechał z punktu A do B zgodnie z instrukcją.

Valencia z Bordalasem w roli sternika

Kiedy latem obejmował Valencię oczekiwano przełomu. Nijaki zespół miał zyskać duszę, piłkarze stać się bardziej charakternymi, a sam trener pokazać, że nie jest jednowymiarowym szkoleniowcem. Zwłaszcza to ostatnie było istotne. Dostał w teorii lepszy zespół, z pewnością w Getafe nie miał tak dobrych piłkarzy jak Goncalo Guedes, Jose Luis Gaya lub Carlos Soler. Pozostało udowodnić, że z dobrymi piłkarzami też jest w stanie osiągać dobre wyniki. No i się dogadać. W przeszłości poszła fama, że nie jest mistrzem komunikacji i nie przepada za gwiazdami.

Kibice mieli świadomość, że zatrudniono frontmana, który kontrastował ze swoim poprzednikiem. Javi Gracia był traktowany przez właściciela jak powietrze. Z czasem stał się popychadłem. Nigdy nie spotkał się z Peterem Limem w cztery oczy. Rozmowy na zoomie albo innej platformie też nie doświadczył. Olano jego prośby transferowe i zlekceważono zapewnienia. Gracia nie otrzymał piłkarzy, których oczekiwał, więc chęć ucieczki z klubu już w grudniu miała okoliczności łagodzące.

Było jasne, że Bordalas nie da sobie tak wejść na głowę i nawet jak sobie ponarzeka, to będzie robił swoje. Objął zespół w bardzo trudnym momencie, ale to wciąż Valencia. Wielka marka, klub globalny, którym interesują się ludzie na całym świecie. Wielka ambicja? Wiara we własne umiejętności, przekonanie o tym, że ma się swoje pięć minut? Niewątpliwie tak.

Reklama

Valencia i tęsknota za wielkością

Valencia oddycha historią, bo teraźniejszość wywołuje ból klatki piersiowej. Ostatnie mistrzostwo wygrała siedemnaście lat temu. Klubowe legendy wspominają początek stulecia z uśmiechem na ustach. Dzięki temu mogą przez moment zapomnieć o obecnych czasach.

Symbolem zarządzania Valencią z ostatnich latach jest szkielet nowego stadionu, który za jakiś czas może nawiązać do elektrowni w Żarnowcu. Wielkie plany, wylane hektolitry betonu, przepalone pieniądze i daremność działań.

W zasadzie każdy piłkarz w Valencii jest na sprzedaż. Negocjacje nie są łatwe, ale jak innym zespołom zależy na wyjęciu, któregoś trybu to nie ma z tym większego problemu. Chyba że oferta jest daleka od ceny rynkowej lub dotyczy Goncalo Guedesa. Portugalczyk latem był bliski odejścia. Wypowiedział już nawet umowę najmu mieszkania.

https://www.youtube.com/watch?v=FnF_2eRFJgo&ab_channel=SportsMoments

Miał odejść do Sevilli, która oferowała za Portugalczyka 20 milionów euro. Transfer zablokował Peter Lim. Zadzwonił do swojej prawej ręki — Anila Murphy’ego — i powiedział, że Guedes nie może odejść za mniej niż 30 milionów. Z tego powodu negocjacje z ligowym rywalem zostały zerwane. Cena okazała się zaporowa. Ofensywny piłkarz był po fatalnym jak na swoje możliwości sezonie. Nie dziwi, że nikt nie był chętny do zapłacenia takich pieniędzy. Lim widział potencjał do wzrostu wartości zawodnika i się nie pomylił. Choć raz.

Reklama

Latem mówiło się więcej o potencjalnych odejściach niż o transferach do klubu. Piłkarze wyróżniający się w poprzedniej drużynie Bordalasa w wielu przypadkach znajdują się poza zasięgiem Valencii. Finanse nie pozwalały na sprowadzenie między innymi Mauro Arrambariego. Wystarczyło na wypożyczenie Hugo Duro, ale to inna pozycja i oczekiwania względem Hiszpana były niewielkie.

Kadra pierwszego zespołu teoretycznie nie wygląda najgorzej. Fasada, sam pierwszy garnitur, prezentuje się całkiem nieźle, ale gdy zajrzy się głębiej – brakuje alternatyw, kołderka jest krótka. Bierze się to z tego, że wielu piłkarzy ma problemy z urazami lub w poprzednich latach sytuacja klubu sprawiła, że się wypalili.

Ciężko pracuje się w takich warunkach. Mimo to Valencia mogła zakończyć 2021 w czwórce. Musiała tylko wygrać z Espanyolem, ale wtopiła. Po nowym roku dostała jeszcze lekcję futbolu od Królewskich. Zamiast czwartej pozycji jest dziesiąta. Brzmi kiepsko, ale puchary są w zasięgu. Wystarczy uporać się z bolączkami.

Obrona Valencii kulą u nogi

Nigdy drużyny Bordalasa na tym etapie sezonu nie traciły tylu bramek. W tym momencie Valencia traci średnio 1,6 bramki na mecz. Skąd nagle drużyna trenera słynącego z żelaznej defensywy zaczęła tracić tyle bramek? Przede wszystkim w pierwszych sezonach pracy w Getafe skład linii obrony był właściwie stały. Obrońców Los Azulones omijały urazy i jeśli wypadali, to głównie za sprawą zawieszeń za kartki. To ułatwiało sprawę. Fundamenty pozwoliły stworzyć gród z prawdziwego zdarzenia. W nowym klubie jest to o wiele trudniejsze.

Na początku sezonu blok obronny Valencii tworzyli: Thierry Correia, Gabriel Paulista, Omar Alderete i Jose Luis Gaya. Nie wyglądało to źle. Pierwsze cztery napawały optymizmem. Dwa czyste konta i 10 punktów. Był potencjał. Później co chwilę, któryś z wymienionych piłkarzy wypadał z różnych powodów. Największą stratą jest brak Gabriela Paulisty, wokół którego miała być budowana obrona. Piłkarz z podwójnym obywatelstwem nie gra od początku listopada. Teraz przebywa w Brazylii i szuka alternatywnych metod leczenia, by nie iść pod nóż.

Zmiennicy podstawowych obrońców również miewali problemy ze zdrowiem. W takim przypadku trudno o zgranie. Na przykład w tym momencie jedynym gotowym do gry prawym obrońcą jest Cristiano Piccini. Włoch pod koniec roku wrócił do pierwszego składu po 28 miesiącach przerwy! Przerwa wzięła się z poważnej kontuzji rzepki oraz wypożyczenia do Atalanty, w której również nie grał przez urazy.

Skala problemów sprawiła, że Nietoperze tylko pięć spotkań ligowych zakończyli bez straty bramki. Barcelona, Deportivo Alaves, Cadiz, Elche, Granada i Levante są pod tym względem gorsze.

Według dziennikarzy Marki Valencia straciła aż 16 z 32 bramek po strzałach rywali z pola bramkowego. Sprawdziliśmy to i niektóre z tych bramek zostały dopasowane nieco sztucznie. Autor ewidentnie narzucił margines około dwóch metrów. Nie zmienia to jednak faktu, że obrona Valencii pozwala przeciwnikom na zbyt wiele. Bordalas po spotkaniu z Realem Madryt powiedział, że rywale wchodzą w ich pole karne jak w masło. Już wcześniej narzekał, że zbyt często rywale oddają strzały w tej strefie. Recydywa pełną gębą. Jest nad czym pracować.

Na żółto

Valencia przystąpiła w tym sezonie do programu lojalnościowego o nazwie – żółty kartonik. Jest bardzo zaangażowana w zbieranie punktów, które przekładają się na zawieszenia zawodników. Nie znajdziecie w lidze drugiego zespołu, który z taką częstotliwością zbierałby upomnienia od sędziów. Spójrzcie na klasyfikację żółtych kartek:

  • Valencia – 72
  • Getafe – 62
  • Mallorca – 61
  • Levante – 59
  • Elche – 56

Pod względem liczby fauli również Valencia przewodzi stawce. Pod tym względem można powiedzieć, że widać znak trenera. Tego należało się spodziewać. Nikt z otoczenia klubu raczej nie będzie marudził, jeśli sezon zakończy się happy endem, pomimo niskiej oceny za styl. Bezpardonowa gra nierzadko się opłaca. Z pięknem ma niewiele wspólnego, ale uczciwie trzeba przyznać, że zespół z Estadio Mestalla w obecnym kształcie raczej powinien skupić się na prostocie i uciekać od idei tiki-takopodobnych.

Też nie jest tak, że wyłącznie kości trzeszczą. Valencia potrafi miło zaskoczyć w ofensywie. Błyskawicznie przechodzą do ataków i rywale muszą uważać, by nie dać się naciągnąć na rzut karny, bo, na przykład Hugo Duro potrafi się dobrze zastawiać.

Skuteczni pod bramką rywali

W ofensywie Valencia prezentuje się dużo lepiej. Nie potrzebuje utrzymania przy piłce, by zdobywać bramki z dość dużą częstotliwością. Przywykli do tego, że w praktycznie każdy mecz kończą ze zdobyczą bramkować. Tylko w dwóch spotkania nie zdobyła gola – Cadiz (W) 0:0 i Real Sociedad (W) 0:0.

Skuteczność piłkarzy z Estadio Mestalla dobrze oddaje statystyka bramek oczekiwanych. Według danych znajdujących się na stronie fbref.com – Valencia powinna zdobyć około dwudziestu czterech bramek, czyli o sześć mniej niż faktycznie zdobyła. W aż czterech spotkaniach strzelili minimum trzy bramki:

  • Deportivo Alaves (D) 3:0,
  • Osasuna (W) 1:4,
  • Atletico (D) 3:3,
  • Levante (W) 3:4.

To jak w sumie ich oceniać? Mimo wszystko Valencia jest ligowym średniakiem na sterydach. Potrafi miło zaskoczyć, ale i rozczarować w spotkaniu z niżej notowanym rywalem. Brakuje trochę balansu, o którym wspomina sam trener.

Cieszyć może powrót do dobrej dyspozycji Goncalo Guedesa. Wielu już skreślało Portugalczyka, ale ten ma się dobrze i pracuje na transfer do lepszego klubu. Jeśli dla kogoś oglądać Valencię to właśnie dla niego. W tym sezonie zdobył już siedem bramek i zaliczył cztery asysty. Może nie jest juz tak szybki jak przed serią urazów, ale nadal potrafi zaskoczyć dryblingiem lub posłaniem bomby zza szesnastki.

GONCALO GUEDES W TOP 10 POZYTYWNYCH ZASKOCZEŃ NA PÓŁMETKU SEZONU

Powroty z piekła do nieba

Pod względem odrabiania strat można śmiało pochwalić zespół Bordalasa. Często końcówki spotkań Valencii są ciekawe. Jeśli komentatorzy mówią o meczu Valencii, że jeszcze nie powinno się uważać spotkanie za zakończone, to nie bierze się to ze sztucznego podtrzymywanie widza przy odbiornikach. Za przygotowanie fizyczne odpowiada Javier Vidal, detalista, który na potrzeby właściwego przygotowania zespołu, korzysta z usług firmy założonej przez byłych agentów izraelskiego wywiadu.

Piłkarze klubu z Estadio Mestalla zaliczyli w tym sezonie kilka spektakularnych pościgów. W 90. minucie przegrywali dwoma bramkami zarówno z Mallorką jak i Atletico, ale obu przypadkach zdołali doprowadzić do wyrównania. Przegrywali z Granadą i Athleticiem, ale w końcówkach wyciągali wynik i jest to coś, co wyróżnia ten zespół. Granie do końca, walka i ambicja.

W obraz odrabiania strat, ale tym razem z nawiązką wpisują się inne spotkania, na przykład:

  • droga od 1:0 dla Osasuny do 1:4 dla Valencii,
  • od 1:0 dla Celty do 1:2,
  • od 2:0 dla Levante do 3:4.

Innymi słowy, potrafią zawalczyć i o to właśnie chodziło. W obecnej sytuacji muszą dawać z siebie maksimum, by w choć minimalnym stopniu nawiązać do tłustych lat i sprostać oczekiwaniom trenera, którego nie zadowoli miejsce w drugiej części stawki. Powrót do pucharów sam się nie zrobi.

Trener chce więcej

Przekaz jest jasny – stać ich na więcej. Bordalas naciska na wzmocnienia. Wie, że klubu nie stać na piłkarzy z najwyższej półki, ale oczekuje kreatywności i wykorzystania rynkowych okazji. Wie, że bez tego nie mają szans na walkę o coś więcej niż miejsce w środku stawki.

– Liga jest bardzo wyrównana i wszyscy się wzmacniają. Valencia nie może pozostać pod tym względem w tyle, ponieważ to duży klub. Powinniśmy stale wzmacniać skład, aby nie tracić dystansu do reszty. Jeśli się nie wzmocnimy, nie będziemy mieli szans na znalezienie się w czołówce. – tydzień temu wyznał szkoleniowiec klubu z Estadio Mestalla. Dziś pojawiły się informacje, że ma już dość proszenia się o piłkarzy, bo każda jego propozycja jest odrzucana. Broni nie składa, ale  jest wkurzony. Trudno mu się dziwić. Jak nie będzie wyników to singapurski właściciel do spółki ze swoim paziem zrobią z niego kolejnego kozła ofiarnego.

Nie tylko w głowie Bordalasa zaczęła kiełkować myśl, że w sumie Valencia jest w stanie załapać się do pucharów. Hugo Guillamon, Carlos Soler i Jose Luis Gaya mówią głośno, że trzeba grać o pełną pulę, czyli o puchary. Nie będzie łatwo, ale cel jest możliwy do zrealizowania. W tym momencie do trzeciego Betisu tracą sześć oczek, czyli są w zasięgu. Strach pomyśleć, gdzie byłaby Valencia, gdyby miała lepszych obrońców i traciła mniej bramek. Lim mógłby pomyśleć, że jest kotem.

WIĘCEJ O LIDE HISZPAŃSKIEJ:

Fot. Newspix

Redakcyjny defensywny pomocnik z ofensywnym zacięciem. Dziennikarski rzemieślnik, hobbysta bez parcia na szkło. Pochodzi z Gdańska, ale od dziecka kibicuje Sevilli. Dzięki temu nie boi się łączyć Ekstraklasy z ligą hiszpańską. Chłonie mecze jak gąbka i futbolowi zawdzięcza znajomość geografii. Kiedyś kolekcjonował autografy sportowców i słuchał do poduchy hymnu Ligi Mistrzów. Teraz już tylko magazynuje sportowe ciekawostki. Jego orężem jest wyszukiwanie niebanalnych historii i przekładanie ich na teksty sylwetkowe. Nie zamyka się na futbol. W wolnym czasie śledzi Formułę 1 i wyścigi długodystansowe. Wierny fan Roberta Kubicy, zwolennik silników V8 i sympatyk wyścigu 24h Le Mans. Marzy o tym, żeby w przyszłości zobaczyć z bliska Grand Prix Monako.

Rozwiń

Najnowsze

Hiszpania

Hiszpania

Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Patryk Stec
9
Polowanie na czarownice w Realu Madryt. Kto jest winny?

Komentarze

4 komentarze

Loading...