Tymoteusz Puchacz nie podbił Bundesligi. No, tak po prawdzie, to wykorzystaliśmy w tym zdaniu wszelkie pokłady eufemizmów, bo Puchacz nie zdążył się z tymi rozgrywkami nawet przywitać, a co dopiero je podbić. Miało być inaczej, miał grać, tymczasem wykręcił tyle minut ile my, ile wy, ile pani z warzywniaka, ile pan z kiosku. Okrągłe zero. Trzeba więc coś zmienić, bo też ile można siedzieć na dupie. Stąd przenosiny do Turcji, a konkretnie do Trabzonsporu.
Tymoteusz Puchacz. Fatalne miesiące w Unionie
Jeśli Puchacz dostawał szansę w Unionie, to tylko w Lidze Konferencji i eliminacjach do tego europejskiego pucharu. Natomiast przecież nie o to chodziło. Puchacz miał się sprawdzać przeciwko siłaczom z Bundesligi, a nie grać z KuPSem, Maccabi Haifą, Slavią i Feyenoordem. Widać było, jak Puchacz jest w swoim klubie traktowany. Gramy z przeciętniakami – dobra, niech chłop sobie pobiega. Gramy z kimś lepszym? Do szafy, wstyd pokazać.
Zresztą, jak Union miał kluczowy mecz o awans z grupy Ligi Konferencji (Slavia), to Puchacz też usiadł na ławce rezerwowych. Nie był to więc człowiek od zadań specjalnych. Znów: delikatnie mówiąc.
Widać było, że Puchacza to frustruje. Opowiadał w Kanale Sportowym (początek listopada): – Jeśli chodzi o pytania i wyczekiwania na tę Bundesligę, to muszę przyznać, że przez te trzy miesiące byłem dosyć spokojny. Ostatnimi czasy trochę mi się czajnik jednak grzeje. Mam dosyć odpowiadania na pytania o debiut, bo one się często pojawiają i ja też już nie wiem, co mam mówić. Myślę, że mógłbym dostać chociaż tych kilka minut, żeby się sprawdzić. Ale to jest w gestii trenera i nie chcę wchodzić w jego kompetencje.
– Na początku nie wychodziłem praktycznie z biura trenera. Co chwilę tam byłem. Rozmawialiśmy. Analizowaliśmy spotkania i treningi. On mi pokazywał, co robię źle, co chwilę. Nie, żeby pretensje, ale co chwilę były pokazywane te złe rzeczy, żebym je naprawiał. Od momentu, w którym wróciłem ze zgrupowania po meczu z Albanią, nie ma tego. Teraz też widzę po treningach, że nie ma teraz czego analizować, bo zrobiłem postęp w grze obronnej, w ustawianiu się, w taktyce trenera, która jest specyficzna i wymaga dostosowania się. Sądzę, że to, że trener nie bierze mnie na taką liczbę odpraw indywidualnych, jest spowodowane tym, że zrobiłem postęp.
Złośliwie można powiedzieć, że Urs Fischer nie brał Puchacza już na rozmowy nie dlatego, bo zauważył ten postęp u Puchacza, ale dlatego, gdyż po prostu załamał ręce i nie chciał sobie więcej psuć humoru. Natomiast złośliwi nie jesteśmy, toteż porozmawiajmy o faktach. Tej wypowiedzi Puchacz udzielił drugiego listopada, od tamtego momentu nawet nie był w kadrze meczowej na spotkanie Bundesligi.
Ławkę zobaczył jeden, jedyny raz – w październiku. W innych wypadkach nie dostawał zaproszenia do tego prestiżowego miejsca.
Tymoteusz Puchacz. Redemption?
Ta cała historia to ogromne rozczarowanie. Puchacz przed transferem potrafił przecież kręcić nosem na Mainz, twierdząc, że ono mogłoby przyjechać do Poznania i dostać w trąbę. Sorry, ale ostatecznie w trąbę dostał tylko Puchacz.
Trzeba wierzyć, że w Trabzonie pójdzie mu lepiej, ale nie ma co się nastawiać, że będzie tam miał plac za darmo. To nie jest jakiś średniak ligi tureckiej, który bierze kogokolwiek, tylko lider. Trabzonspor ma obecnie siedem punktów przewagi nad drugim Konyasporem, więc pewnie zmierza po mistrzostwo.
Zespół gra czwórką z tyłu, co być może będzie korzystniejsze dla Puchacza – w końcu na wahadłach Unionu nie odpalił. Rywali ma dwóch: 26-letniego Norwega Andersa Trondsena i 32-letniego Turka, Ismaila Köybasiego. Podstawowym piłkarzem jest ten pierwszy, natomiast Trondsen często ma problemy z urazami i kontuzjowany jest również teraz, stąd zapewne pomysł na sprowadzenie Puchacza. Köybasi to doświadczony zawodnik z tamtejszych boisk – 196 meczów w elicie – ale też właśnie bardziej zmiennik w kolejnych klubach niż facet do żelaznego składu.
Puchacz musi powalczyć o minuty, w końcu zacząć grać w piłkę. Kolejny selekcjoner reprezentacji Polski może nie być już bowiem tak łaskawy i nie chcieć gościa z trybun do kadry.
Fot. FotoPyk