Arsene Wenger w końcu mógł odetchnąć z ulgą. W końcu los okazał się dla niego łaskawy. Jego Arsenal w pierwszej rundzie fazy pucharowej Ligi Mistrzów nie trafił na przeszkodę ciężką do przebrnięcia. Zagra dziś z AS Monaco, a to oznacza, że ma spore szanse na to, by zameldować się ćwierćfinale. Żaden wyczyn? Ostatni raz Arsenalowi udało się to pięć lat temu.
Nie jest tak, że szczególnie współczujemy francuskiemu trenerowi. Wręcz przeciwnie, dostawał to, na co zasłużył. Arsenal kończył fazę grupową za plecami Szachtara Donieck, Schalke czy Borussii Dortmund, więc trzeba było liczyć się z tym, że na wiosnę przyjdzie mierzyć mu się z jedną z potęg. Dwa razy był to Bayern Monachium, raz FC Barcelona. Po drodze był też przegrany dwumecz z Milanem (wtedy akurat Arsenal wygrał swoją grupę), który jeszcze nie był pośmiewiskiem w Europie. Teraz mogli trafić na kogoś z szóstki: Atletico, Real, Barcelona, Bayern, Porto i Monaco. Łysy z UEFA dobrze zakręcił kulkami.
Nie ulega wątpliwości, że to angielska drużyna jest faworytem. W lidze Arsenal ma za sobą niezły okres. W ostatnich dziesięciu meczach lepiej punktował tylko Liverpool, w rezultacie udało się powrócić na podium Premier League. Nieco z tonu spuścił Alexis Sanchez, ale w jego miejsce pojawili się inni chętni do ciągnięcia tego wózka. Ciągle zachwyca nas Cazorla, coraz lepsze partie gra Ozil, strzela Giroud. Jest na co popatrzeć.
Z naszej perspektywy najciekawsza jest rzecz jasna rywalizacja o miejsce w bramce. Na początku lutego Wenger powiedział: Szczęsny jest moim numerem jeden. Wszystko wskazuje jednak na to, że Polak będzie numerem jeden tylko od łapania piłek w Pucharze Anglii. Ospina w lidze z reguły nie zawodzi, eksperci przyczepiają się czasami tylko do detali, ale powrót Kolumbijczyka na ławkę w tym momencie, byłby po prostu szaleństwem. A może Arsene Wenger pójdzie śladami Lucho i da pograć w Champions League bramkarzowi, który ligę ogląda z perspektywy ławki rezerwowych? Na to też się nie zanosi, najprawdopodobniej dziś rola Szczęsnego ograniczy się rozgrzania Ospiny.
Monaco. Ambicje były tu zdecydowanie większe. Jeszcze przed chwilą w tej drużynie grali przecież Radamel Falcao i James Rodriguez. Teraz dalej jest dość ekskluzywnie, zawsze przyjemnie popatrzeć jest na Berbatowa i Joao Moutinho, ale na pewno nie jest to skład, który w Lidze Mistrzów mógłby powtórzyć osiągnięcie drużyny z sezonu 2003/04. Giuly, Rothen, Morientes, pamiętacie? W samej lidze francuskiej lepiej radzą sobie PSG, Lyon i Marsylia. Nie przewidujemy więc problemów Arsenalu.
Więcej o problemach Monaco przeczytacie w tym miejscu.
*
Gdzie jest ten kryzys? Tak nam się teraz przypomniał poprzedni sezon, gdy każdy – mniej więcej od 10 kolejki La Liga – wypatrywał zniżki formy u graczy Simeone. Nie przyszła wtedy, Atletico było o krok od dubletu. Nie przyszła również po częściowym demontażu drużyny dokonanym przez Jose Mourinho i Chelsea. Wszystkie luki udało się wypełnić. Nikt nie ma prawa traktować ekipy Cholo z przymrużeniem oka, oni znów celują w finał.
Chwilę po wyrównanych bojach z Barceloną w Pucharze Króla, ciężko znokautowali Real Madryt. To był chyba najlepszy mecz Los Colchoneros w erze Simeone. Przydarzyła im się później wpadka z Celtą. W rezultacie w La Liga tracą do rywala zza miedzy aż siedem punktów. Zapewne tym bardziej będą chcieli się dziś pokazać.
Duet napastników wymiata. Weźmy pięć ostatnich spotkań w lidze.
Mario Mandżukić – 4 bramki, 4 asysty
Antoine Griezmann – 6 bramek, 2 asysty
Do tego Torres w pogotowiu. Nie mamy pytań.
Czy Bayer ma czym odpowiedzieć? Szczerze mówiąc, wątpimy. Z pięciu spotkań rozegranych w tym roku w Bundeslidze, Aptekarze wygrali ledwie jedno, z Herthą Berlin. Przegrali z Wederem, poszli na noże w Wolfsburgiem (i też przegrali), tylko zremisowali z Borussią Dortmund i Augsburgiem. W tym ostatnim meczu gola strzelił im bramkarz drużyny przeciwnej. Jak nie idzie, to nie idzie. Słowem: kryzys.
Na tym poziomie, w 1/8 Ligi Mistrzów, ekipa Bayeru gra dość regularnie. Niedawno toczyła ona boje z Barceloną, PSG czy Benfiką Lizbona. Zawsze okazywało się, że ćwierćfinał to za wysokie progi. Ciężko łudzić się, że tym razem będzie inaczej.