– Trener Berg powiedział mi, że podjął taką decyzję. Chińczycy nie mieli z tym nic wspólnego. Byłem bardzo rozczarowany zaistniałą sytuacją. Jeżeli mam odejść z klubu po dziewięciu latach, to chyba należało mi się godne pożegnanie – mówi Miroslav Radović. Z kolei PS wyjawia, że Henning Berg mocno się zdenerwował na wiadomość o transferze kluczowego piłkarza. Dziś Radović w każdej gazecie…
FAKT
Na dzień dobry Radović i nagłówek: Należało mi się inne pożegnanie. Nie jest to wywiad, a jedynie zapis rozmowy, w której kilku dziennikarzy otoczyło i zbombardowało pytaniami jednego piłkarza. Oznacza to, że być może natrafimy na tę samą treść w innych tytułach i… nie będzie to nic nadzwyczajnego.
Kiedy dowiedział się pan o tym, że nie zagra w Amsterdamie?
– Trzy godziny przed meczem. Trener Berg powiedział mi, że podjął taką decyzję. Chińczycy nie mieli z tym nic wspólnego. Byłem bardzo rozczarowany zaistniałą sytuacją. Jeżeli mam odejść z klubu po dziewięciu latach, to chyba należało mi się godne pożegnanie.
Poza tym:
– Sadajew nagle ozdrowiał
– Brzęczek obawia się Zawiszy bardziej niż Wisły
– W Zabrzu znów zabraknie Augustyna
Prymus za 2 mln euro. Jakub Wrąbel i jego sylwetka.
Ten nastolatek to fenomen! Jakub Wrąbel (19 l.) świetnie radzi sobie w zespole Śląska, ale nie gorzej idzie mu w szkole. – Kuba łamie stereotyp piłkarza. Ludzie często myślą, że skoro gra w piłkę, to pewnie z nauką był na bakier – mówi Faktowi ojciec Kuby Sylwester Wrąbel (46 l.). (…) Jak dowiedział się Fakt, młody bramkarz chce upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Oprócz wywalczenia miejsca w składzie, piłkarz mocno skupia się na nauce. – Kuba uczęszcza do klasy maturalnej i każdą wolną chwilę stara się poświęcać na naukę. Jestem pewny, że na egzaminie dojrzałości świetnie sobie poradzi. Bardzo dobrze idzie mu nauka języka angielskiego i głównie z tego powodu podczas zgrupowań dzielił pokój z Tomem Hateleyem. Kuba nie ma najmniejszych kłopotów, by dogadać się z Anglikiem – dodaje ojciec utalentowanego golkipera.
A tytułowe 2 mln euro? Na tyle wycenia go Śląsk, tyle chciałby dostać. Czyli nie znaczy to właściwie nic.
Co jeszcze w Fakcie? Relacje z wczoraj. Nudne, nic w nich ciekawego – więcej wiedzieliśmy przed ich przeczytaniem. A wygląda to tak…
RZECZPOSPOLITA
Chiny – eldorado nie tylko dla piłkarskich emerytów. To będzie dziś popularny wątek…
Jeśli Miroslav Radović podpisze kontrakt z Hebei China Fortune, nie będzie pierwszym zawodnikiem z polskiej ligi, który wyjechał za Wielki Mur. Szlaki przecierał im trener Andrzej Strejlau. Praca w Szanghaj Shenhua dla byłego selekcjonera reprezentacji Polski okazała się ostatnim trenerskim wyzwaniem. Kiedy w 1997 roku obejmował posadę, liga chińska traktowana była jeszcze jako egzotyczna ciekawostka, a o transferach takich piłkarzy jak Didier Drogba czy Nicolas Anelka tamtejsze kluby mogły tylko pomarzyć. Pierwszym Polakiem, który wybrał ten kierunek był Marek Jóźwiak. W 2001 roku zamienił francuskie Guingamp na Shenyang Ginde (obecnie Kanton R&F FC). Sprowadził go Henryk Kasperczak, trener i dyrektor sportowy w jednej osobie. Wkrótce dołączył do nich Rafał Pawlak z Widzewa, w sparingach radził sobie dobrze, strzelił nawet bramkę, ale na treningu zerwał więzadła krzyżowe i po kilku miesiącach – podobnie jak Jóźwiak – wrócił do kraju. Kontuzje były też zmorą Jacka Paszulewicza, który w 2004 roku trafił z Wisły Kraków do drugoligowego Chengdu Wuniu (teraz Chengdu Tiancheng Blades). Gwiazdami w Chinach byli Sylwester Czereszewski i Emmanuel Olisadebe. Pierwszy błyszczał krótko na zapleczu ekstraklasy, w Jiangsu Sainty (2001), po czym wrócił do Legii. Drugi w 2008 roku pomógł się utrzymać Henan Jianye w pierwszej lidze, a w kolejnym sezonie zajął z nim trzecie miejsce, najwyższe w historii klubu.
GAZETA WYBORCZA
Świat u stóp Blattera – duży tekst Rafała Steca jeszcze w środku gazety.
“Przecież nie mogę wszcząć dochodzenia przeciw samemu sobie” – mówi największy niekrwawy dyktator przełomu wieków. Rządzi największą demokratyczną organizacją, która w bogatych krajach zachodnich uchodzi za jawnie skorumpowaną. Dla biednych Sepp Blatter jest bohaterem. Międzynarodowa Federacja Piłkarska (FIFA) jest największa, bo oplata cały glob gęściej niż Organizacja Narodów Zjednoczonych – zrzesza 209 krajów, przy 193 członkach ONZ. Jest demokratyczna, bo w wyborach władz głos przedstawiciela z tonącej wysepki na Pacyfiku, która nie dysponuje ani jednym przyzwoitym stadionem, waży tyle, ile głos futbolowej potęgi – Niemiec, Anglii czy Brazylii. Uchodzi za przeżartą do cna łapówkarstwem, bo rządzące nią mechanizmy obnażył bezlik dziennikarskich prowokacji i śledztw, wycieków kompromitujących dokumentów, a także dochodzeń prowadzonych przez profesjonalistów oraz karne wykluczenia z szeregów FIFA lub – rzadziej – wyroki skazujące ważnych działaczy. Blatter rządzi nią jednak nieprzerwanie od 1998 roku, a współrządzi od 1975, gdy pełnił funkcję sekretarza generalnego i dyrektora technicznego. Panuje tyle, ile najdłużej panujący w kraju niebędącym monarchią przywódca świata – kameruński prezydent Paul Biya – i bywa nazywany najskuteczniejszym niekrwawym dyktatorem przełomu XX i XXI wieku. Ba, 78-letni Szwajcar wręcz potężnieje. W ostatnich wyborach dostał 92 proc. głosów, puchnąca biznesowo FIFA obraca już miliardami dolarów rocznie i dzięki show masowego rażenia – mistrzostwom świata – jest w stanie wpływać na rządy największych państw. Kto wyprosi prawo do organizacji mundialu, musi zobowiązać się do uchwalenia zwolnień podatkowych i innych zmian w prawie sprzyjających FIFA oraz jej biznesowym partnerom, jak działacze nazywają sponsorów. Prezydent Brazylii Dilma Rousseff tylko przez parę chwil próbowała odmówić działaczom komercyjnych przywilejów. I to jej państwo – jako organizator – udźwignęło koszty niedawnych MŚ (co najmniej 10 mld dolarów), natomiast zyski (około 5 mld) przytuliła FIFA.
A w dziale sportowym tekst o Radoviciu. Jak chińskie yuany pokonały Legię w Amsterdamie.
Lider mistrzów Polski Miroslav Radović już w przyszłym tygodniu poleci do Hebei podpisać kontrakt z drugoligowym China Fortune. Nie zagra w czwartek w Warszawie w rewanżu 1/16 Ligi Europy z Ajaxem. Trener Legii Henning Berg przechodzi przyspieszony kurs zarządzania kryzysem. Latem musiał podnieść morale zespołu po usunięciu Legii z eliminacji Ligi Mistrzów z powodu żenującej nieudolności organizacyjnej – wystawienia nieuprawnionego zawodnika. Berg poradził sobie z tym – można by po piłkarsku ująć – celująco i jesienią Legia maltretowała rywali w Lidze Europy. (…) – Henning nie był szczęśliwy z wybuchu sprawy, ale wszyscy w Legii zarządzamy kryzysem, więc i on musi – mówił wczoraj “Wyborczej” właściciel większościowy klubu Dariusz Mioduski. – Dla nas Radović nie był na sprzedaż od czasu podpisania z nim kontraktu jesienią zeszłego roku. Spływały do nas oferty za niego, ale nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Przecież na tym etapie sezonu nie możemy sobie pozwolić na taki transfer. Dodatkowo ledwie kilka tygodni temu umówiliśmy się z nim, że u nas zakończy karierę, potem zostanie trenerem albo skautem. Mioduski opowiada, że oferta z Hebei przypominała chińską torturę wodną – kropla po kropli. – Na początku długo rozmawialiśmy z chińskim klubem w sposób kurtuazyjny – mówi Mioduski. – Odpowiadaliśmy na ich kolejne oferty, bo tak wypadało. Ale kolejne, coraz wyższe propozycje sprawiły, że sam piłkarz zacząć przeć w kierunku transferu. Stał się zdeterminowany. Naszym głównym interesem było zatrzymanie go, ale na końcu pieniądze wygrały. Wtedy zaczęliśmy myśleć o tym, ile my możemy z tego mieć.
SUPER EXPRESS
Na początek możecie przeczytać o krwawej jatce w Rzymie, czyli o tym, jak namieszali pseudokibice Feyenoordu (odpuszczamy). A do tego Brożek pędzi po Koronę, czyli jest to relacja z wczorajszego meczu (również odpuszczamy).
Stronę dalej rozmówka z Radoviciem. Odchodzi, żeby Legia zarobiła dużą kasę.
Dlaczego nie zagrałeś z Ajaksem?
– Nie wiem. Byłem gotowy do gry. Trener Berg zdecydował inaczej. Musiałem uszanować jego decyzję. Widziałeś moja minę na trybunach? Byłem zły. Legia w drugiej połowie zagrała świetnie, ale myślę że mógłbym chłopakom pomóc.
(…)
Wielokrotnie deklarowałeś, że zostaniesz w Legii do końca kariery. Teraz wielu kibiców ma cię za zdrajcę…
– Każdy rozsądnie myślący człowiek mnie zrozumie. Mogłem jakiś czas temu odejść do Monaco, mogłem już zimą przenieść się do Chin. Kiedy odmówiłem Monaco, nawet nikt mi nie podziękował. Ale OK. Rozumiem. To mój klub. Zostałem, bo Legia była najważniejsza. Teraz jeśli odejdę, to dam Legii zarobić naprawdę duże pieniądze. Zgadzając się na ofertę Chińczyków, miałem w głowie to, by Legia coś na mnie zyskała.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Mało piłkarska okładka.
Relacje – wiadomo, ich nie będziemy przytaczali. Teksty z krajowego podwórka takie same, jak w Fakcie (Radović, Sadajew, Augustyn, Wrąbel). O, jeden jest nowy: Berg się wściekł.
Doszło do pierwszego poważniejszego tarcia na linii władze Legii – Henning Berg. To, że Norweg jest niezadowolony z szykowanego transferu Miroslava Radovicia do chińskiego Hebei, jest oczywiste. Na piątkowej konferencji prasowej publicznie zażądał od osób decyzyjnych, aby odrzuciły ofertę Chińczyków. – Chcę, by Rado został w Legii. Jesteśmy klubem z ambicjami, z historią, nie możemy stracić takiego zawodnika, to katastrofa. (…) Jeśli wierzyć nieoficjalnym informacjom, Berg zdenerwował się, bo oficjalnie o możliwości odejścia Radovicia dowiedział się dzień przed meczem z Ajaksem Amsterdam (0:1) w 1/16 finału Ligi Europy. Spotkał się z zawodnikiem, długo rozmawiał, a po deklaracji gracza, że chce grać w Chinach, na trzy godziny przed pierwszym gwizdkiem wycofał go z kadry meczowej. Nie ugiął się pod prośbami, nawet naciskami ze strony osób decyzyjnych w Legii. Postanowił, że Serb z polskim paszportem nie zagra i zdania nie zmienił.
Za Chiny nie odejdę! – sobotni felieton Krzysztofa Stanowskiego. Dziś tematyka jest wszędzie taka sama…
Skoro Berg nie wystawił Radovicia, to uznaję, że tak miało być. Gdyby uważał, że Serb się przyda, to przecież by go wystawił. Już chyba wszyscy zdążyli się zorientować, że Henning Berg nie należy do osób, które z przesadną uwagą wsłuchują się w opinie innych. W zasadzie wszelkie próby polemiki z nim można spuentować starym powiedzeniem „gadał dziad do obrazu”. I bardzo dobrze, bo trener jest od tego, żeby trenować, a dziennikarze – żeby komentować. Gdyby szkoleniowiec miał bać pod uwagę mediów i zmieniać zdanie na skutek podszeptów prasy, oznaczałoby, że jest w Warszawie tak samo zbędny jak tęcza na placu zbawiciela. Widzę więc, że moi koledzy tupią ze złości nogami, bo chcieliby, aby Norweg podejmował takie decyzje, jakie oni by podjęli na jego miejscu. No ale muszą pamiętać o najważniejszym – nie są na jego miejscu. I raczej nie będą. Berg grzecznie wysłucha każdego, aczkolwiek dyskretnie się uśmiechnie, wszelkie uwagi wpuści lewym uchem, po czym wypuści prawym. Jest człowiekiem totalnie autonomicznym i jak na razie dobrze na tym wychodzi.
Dalej mamy sobotni Magazyn Lig Zagranicznych, a w nim kilka materiałów z czołowych lig europejskich. Zerkamy w wywiad z Przemysławem Tytoniem: Może Ronaldo będzie smutny?
Pierwsza myśl bramkarza, który staje naprzeciwko Realu, brzmi: byle za dużo nie puścić?
– Nie ma co się oszukiwać: Real, podobnie jak Barcelona, gra kosmiczną piłkę i naprawdę trzeba mieć dobry dzień, by wyrwać mu jakieś punkty. Oby nam się taki trafił, bo jeśli chodzi o jakość, nie mamy w zespole zawodników pokroju Cristiano Ronaldo. Z Królewskimi jeszcze nie grałem, ale na razie nie czuję większego ciśnienia. Pewnie dopiero w drodze na stadion pojawią się jakieś emocje. Zobaczymy. W Cordobie Real dopiero w 88. minucie strzelił na 2:1, mam nadzieję, że my również stawimy opór.
(…)
Starcie z Realem przychodzi w odpowiednim dla pana momencie. W poprzedni weekend z Eibarem (1:0) bronił pan tak fenomenalnie, jak Jasper Cillessen w meczu z Legią.
– Mam czasem takie mecze, że myślę: „Fajnie, ciągle jestem w tym miejscu, gdzie powinienem być i bronię”. Wtedy automatycznie dostaje się wiatru w żagle i można rozegrać bardzo dobre spotkanie. To było jedno z nich.
I jeszcze jeden polski bramkarz – Wrzaski Skorupskiego słychać w Koloseum.
Na kolacji po meczu z Feyenoordem w 1/16 finału Ligi Europy piłkarzom Romy daleko było do szampańskiej atmosfery. Francesco Totti przyszedł na salę VIP Stadio Olimpico z markotną miną, Miralem Pjanić próbował się uśmiechać, ale z trudem ukrywał rozczarowanie. Włosi zremisowali 1:1 i potwierdzili, że opinie, iż są w kryzysie, nie są nadużyciem. (…) Szkoleniowcy wicemistrzów Włoch od kilku dni przygotowywali Skorupskiego do tego meczu. – Zwracali mi uwagę, żebym więcej krzyczał i ustawiał obrońców. Mocno nad tym pracowałem z trenerem bramkarzy Guido Nannim. Zagroził, że zostaniemy w Trigorii (ośrodek treningowy Romy za miastem – przyp. red.) nawet cały dzień i będziemy ćwiczyć, dopóki nie zacznę krzyczeć tak, by słyszeli mnie w Rzymie. Podejrzewam, że teraz moje wrzaski docierają nawet do turystów zwiedzających Koloseum – opowiada Skorupski.
Oj, słabo dziś w prasie. Bardzo słabo.