Ostrzyliśmy sobie zęby na starcie Pogoni ze Śląskiem, bo spokojnie można było nazywać ten mecz hitem kolejki. Z jednej strony Pogoń, która – wydaje się – jest na drodze do ustabilizowania formy, z drugiej Śląsk, zespół znów – nazwijmy to – labilny, raz wygra, raz nie, ale zazwyczaj dostarczy emocji. I co? I nie zawiedliśmy się, to było przyjemne popołudnie z Ekstraklasą.
POGOŃ SZCZECIN – ŚLĄSK WROCŁAW. SPORA JAKOŚĆ MECZU
Chcemy podkreślić, że był to po prostu jakościowy mecz. W tej lidze często niestety jest tak, że rządzi przypadek – piłkarz chciał podać w lewo, podał w prawo, napastnik chciał uderzyć górą, uderzył dołem i wpadło po rykoszecie. A tutaj? Przede wszystkim dostaliśmy sens. I jedni, i drudzy mieli jakiś plan na to spotkanie, chcieli grać piłką, nie pałować wszystkiego na dziewiątkę, bo a nuż widelec on strąci i coś się wydarzy. Nie, akcje miały ręce i nogi, za co po uścisk dłoni, bo tego oczekujemy od najwyższej klasy rozgrywkowej w kraju.
Oczywiście – więcej tego dobra zobaczyliśmy po stronie Pogoni. To ona była częściej w posiadaniu piłki, to ona umiejętnie pressowała Śląsk i zmuszała wrocławian do błędów. W pierwszej połowie nie przyniosło to żadnego konkretu, choć parę razy było blisko. Najbliżej po akcji Kozłowskiego. Młodzieżowiec uderzył z pola karnego, piłka przeszła między nogami jednego z obrońców, ale Putnocky zebrał się do interwencji i odbił tę próbę. Co więcej – nie pokpił sprawy również z dobitką, bo nadciągał już Zahović, ale słowacki golkiper wypchnął futbolówkę poza linie końcową.
Poza tym Portowcy próbowali zaskoczyć Putnockiego strzałami z dystansu, a raz ślicznie pokazał się znów Kozłowski – jeden obrońca nawinięty zakosem, potem Sobota ruletą i ostatecznie nic z tego sensownego nie było, ale znów: jakość. Czasem wolimy 0:0, które jest jakkolwiek przemyślane, niż 3:3, gdy obrońca podaje do napastnika rywali, a bramkarz puszcza pod brzuchem.
Co lepsze – Śląsk mimo tego, że był przez Pogoń spychany, też nie bał się grać piłką i stworzył sobie dobrą, a nawet najlepszą w pierwszej połowie sytuację. Makowski zagrał do Schwarza szpicem, ten walnął obok bezradnego Stipicy, natomiast tylko w poprzeczkę – piłka wyszła w boiska, ale do przekroczenia linii miała hen, hen daleko.
POGOŃ SZCZECIN – ŚLĄSK WROCŁAW. ZDECYDOWALI REZERWOWI
Pomyśleliśmy: nie no, tu jest za dużo jakości, by jednak skończyć bezbramkowym remisem, wpaść coś musi. I rzeczywiście. Jeszcze Zahović po przepchnięciu jak zwykle marnego Verdaski strzelił obok bramki, ale przy drugiej próbie już się nie pomylił. Kurzawa wypuścił go w pole karne, a Słoweniec sprytnie, jakoś po koźle, zaskoczył Putnockiego.
I… ruszyliśmy w drugą stronę! Szybka kombinacja Śląska, Makowski zagrał do Stigleca, ale nie stał jak kołek, tylko ruszył w pole karne. No to Stiglec mu wrzucił na dyńkę i kilkadziesiąt sekund później było 1:1, bo Makowski przymierzył idealnie.
Czasem tak jest, że jak drużyny dadzą sobie po razie w krótkim odstępie czasu, to potem w meczu już niewiele się dzieje, ale nie tym razem. Różnicę zrobili rezerwowi – albo masz jakościowych i ciągniesz mecz do góry, albo nie i trwasz w tym, co jest. Pogoń miała przede wszystkim Grosickiego i Kucharczyka, Śląsk Łyszczarza i Picha, więc wspomnienie o różnicy jest zasadne.
Grosik, jak to Grosik, starał się robić szum na swojej stronie i w końcu wyszedł z niego konkret. Pierwsze zagranie było jeszcze zablokowane, ale potem Kamil wrzutką przerzucił Putnockiego i Kucharczyk z metra dobił do pustej bramki. Blokować próbował go Verdasca, ale będąc nieco brutalnym – z niego taki obrońca, jak z koziej dupy trąbą, więc akcja ratunkowa była spisana na straty.
Śląsk nie był już w stanie odpowiedzieć, prędzej to Pogoń mogła podwyższyć wynik, ale raz Kucharczyk nie trafił w bramkę, a raz kopnął prosto w Putnockiego.
Pogoń umacnia się w czubie tabeli, Śląsk traci dystans i chyba trzeba sobie powiedzieć, że sufit wrocławian w tym sezonie wisi na piątej lokacie.
Fot. FotoPyk