Takie sytuacje zdarzają się Kamilowi Glikowi bardzo rzadko. Mecz z Andorą nie zdążył się jeszcze na dobre rozkręcić, dochodziła piętnasta sekunda spotkania, a już Ricard Fernandez Betriu kompletnie zgłupiał, przyładował łokciem w twarz stopera reprezentacji Polski i wyleciał z boiska. Polacy wygrali 1:4, a Glikowi nic się nie stało.
Środkowy obrońca Benevento dostał od nas notę wyjściową za ten mecz. Uzasadnialiśmy:
Sam mówi, że lubi się dobrze zameldować w meczu, ale tym razem to on przyjął meldunek. I to jaki… Rywal wyleciał z czerwoną kartką, zresztą zasłużenie, Fernandez zgłupiał kompletnie, bo po prostu chciał przywalić Glikowi z łokcia. Ale Kamil, jak to Kamil, strasznie się tym nie przejął i grał dalej. Poprawnie, bo wiele roboty nie miał. Wygrał wszystkie pojedynki w powietrzu i trzy na pięć na ziemi.
Po spotkaniu skupiał się głównie na opowiadaniu o sytuacji z czerwoną kartką Ricarda Fernandeza i nieskutecznym wykartkowaniu się.
– Na szczęście wszystko dobrze. Zęby mam dość zdrowe. Zaskoczył mnie ten cios. To były pierwsze sekundy meczu. To nie była stykowa sytuacja, tylko cios wymierzony bezpośrednio we mnie. Nie tylko ja dostaję czerwone kartki, ale i na mnie je robią. Byłem zaskoczony tą sytuacją. Nie miałem okazji, żeby się wykartkować. Może nie do końca dobrze to zabrzmi, ale nawet nie było do tego sytuacji, żeby pokusić się o kartkę. Może pod koniec meczu, ale mogło to być na pomarańczową kartkę. Nie wiem, czy wykonałem w tym meczu jakikolwiek faul. Było to trudne – opowiadał lider bloku defensywnego reprezentacji Polski.
Fot. 400mm.pl