Reklama

Wisła Kraków świadomie pogodziła się z przeciętnością

Jakub Białek

Autor:Jakub Białek

07 listopada 2021, 08:39 • 10 min czytania 8 komentarzy

Wisła Kraków w poprzednich latach była ofiarą swojej bogatej przeszłości. Chciała postrzegać siebie jako mocnego gracza, który posiada w talii podobne karty, co inne drużyny z aspiracjami. Może nie od razu karetę asów, ale przynajmniej trójkę jopków. Wiele takich kart faktycznie zresztą “Biała Gwiazda” posiada. Ogromna i zaangażowana społeczność kibicowska, tradycja, tożsamość budowana na licznych legendach to rzeczy, której zazdroszczą jej inne kluby. Ale nie ma zespołu. Mamy jednak wrażenie, że brak szybkiego sukcesu sportowego przestał uwierać krakowski klub. Przynajmniej w oficjalnym przekazie jego sterników.

Wisła Kraków świadomie pogodziła się z przeciętnością

Jarosław Królewski określił cele „Białej Gwiazdy” jako miejsca osiem – jedenaście. Dawid Błaszczykowski mówi, że jeśli Wisła zakończy sezon na ósmej pozycji, uzna, że plan został zrealizowany. Wisła niejako pogodziła się ze swoim miejscem w szeregu. Drużyna przegrywa mecz za meczem i wygląda fatalnie, mimo to w Krakowie nie słychać grzmotów czy pogłosek o rewolucji albo kolejnej wymianie trenera. Jest spokój, którym zarażają się także kibice. Mamy sezon przejściowy – w dobrym tego słowa znaczeniu. I obietnicę, że z tego spokoju urodzi się ciekawy projekt.

Ale nie za tydzień, nie za miesiąc. W bliżej nieokreślonej przyszłości.

Adrian Gula – dlaczego startuje z innej pozycji niż poprzednicy?

Ostatnich trenerów Wisły łączy jedno: wszyscy z nich świetnie zaczynali.

Reklama

Maciej Stolarczyk obejmował klub jako opcja budżetowa i eksperyment. Wskoczył na to miejsce będąc de facto dyrektorem sportowym. Wyszło tak, że w jego pierwszej rundzie drużyna stała się ilustracją hasła „krakowska piłka”. Potrafiła wygrywać przekonująco z Lechią czy Lechem, w parze z efektowną piłką szły wyniki. Później klub znalazł się na skraju upadku, a Stolarczyk – niejako w podzięce za zasługi – był trzymany na stanowisku aż do absolutnie krytycznego momentu, jakim było osiem porażek z rzędu, w tym kompromitujące 0:7 przy Łazienkowskiej.

Artur Skowronek też zaczął dobrze. Dźwignął drużynę. W Warcie Poznań powiedzieliby – dał impuls. Zaczynał w sytuacji, gdy jego celem było wyłącznie uratowanie ligi, a po przepracowaniu pierwszego obozu Wisła była jedną z najlepiej grających drużyn i scenariusz awansu do pierwszej ósemki – gdy wcześniej miał tylko uratować ligę! – wydawał się realny. Przerwała go pandemia i zawieszenie rozgrywek. Po kilku miesiącach „Biała Gwiazda” nie wyglądała już tak dobrze, a w schyłkowym okresie Skowronka nawet słabo.

Hyballa? Również dał drużynie osławiony impuls, a szeroko zakrojona polityka marketingowa sprawiała, że jego postać rozbudziła ogromne nadzieje. Szambo szybko wypłynęło na wierzch, przynosząc szereg aferek i anegdot, ale sam początek jego pracy dał nam kilka racjonalnych argumentów za tym, że Wisła będzie wymiatać – i znajdowaliśmy je nie tylko w wywiadach, ale i na boisku. Cała trójka nieźle zaczynała i rozpalała nadzieję.

A później systematycznie obniżała loty.

Adrian Gula różni się od wszystkich wymienionych poprzedników tym, że nie zaczął dobrze.

Reklama

Złośliwi powiedzą, że chłop wie, co robi i nie chce stać się ofiarą swojego sukcesu. Każdy z trzech jego poprzedników okazywał się rozczarowaniem także dlatego, że można było zestawić ich początkowe okresy (dobre) z krańcowymi (fatalnymi) i wysnuć wniosek, że było dobrze, a teraz jest przeciętnie. Na dłuższą metę u żadnego z tych trenerów nie było widać progresu, który powinien być naturalną konsekwencją pracy szkoleniowca. Gula startuje z pozycji „już jest słabo”, dlatego efekty jego pracy mogą być znacznie bardziej wyeksponowane.

Adrian Gula – ogromny kredyt zaufania

Słowacki szkoleniowiec to bez wątpienia ekscytujące nazwisko na rynku trenerskim. Pięć lat w Żylinie, okraszone jednym mistrzostwem, prowadzenie słowackiej U-21 czy praca w Viktorii Pilzno sprawiają, że z miejsca staje się trenerem z jednym z najciekawszych CV w Ekstraklasie. Jeśli chodzi o życiorys, z obecnie pracujących szkoleniowców w tej samej lidze grają tylko Maciej Skorża, zdobywający mistrzostwo bądź puchar z czterema klubami, Kosta Runjaić bijący się o 1. Bundesligę w Kaiserslautern czy Waldemar Fornalik, który ma na koncie pracę w reprezentacji. W przeszłości Gula był mokrym snem Legii Warszawa, zatem wydaje się, że zdecydował się na propozycję poniżej swojej pozycji rynkowej. A już na pewno – mając taki status – na starcie wysyła lidze komunikat: dajcie mi pracować, znam się na tym.

DERBY KRAKOWA W FUKSIARZ.PL – SPRAWDŹ SZEROKĄ OFERTĘ! GRAJ Z EARLY PAYOUT I CASHBACKIEM 500 ZŁ!

Komfort pracy, jakim cieszy się Gula, wynika w dużej mierze z jego naturalnego autorytetu. W Wiśle wiedzą, że nie można zatrudnić renomowanego trenera, a potem nie dać mu narzędzi do pracy. Gdyby było inaczej, w Krakowie wyszliby na niepoważnych ludzi. A władze Wisły mają świadomość tego, jak istotny jest dla nich dobry PR. Zadowolenie kibica przekłada się na realne funkcjonowanie klubu. Dawid Błaszczykowski deklaruje, że wpływy z biletów i karnetów to ponad 20% budżetu, podczas gdy w wielu innych klubach to zwykle symboliczny udział.

Adrian Gula buduje swój autorytet nie tylko na życiorysie, ale też szacunku do miejsca, w którym się znalazł. Można powiedzieć, że prezentuje lavickowe podejście do zawodu, co widać w wywiadach, po których nie można wytknąć mu żadnego niepotrzebnego słowa. Wystarczyło zresztą kilka tygodni, by Słowak komunikował się z mediami w języku polskim. Skandali, do których dochodziło u poprzednika, u Guli też nie uświadczymy.

Przykład Słowaka pokazuje, że trenowanie zespołu to nie szarlataństwo i na efekty pracy nawet dobrego trenera trzeba poczekać. A wszelkie impulsy czy efekty nowej miotły co prawda pomagają zbudować grunt pod prowadzenie zespołu, ale na dłuższym dystansie są tylko niewiele znaczącą ciekawostką. Dobre wyniki w pierwszych miesiącach pracy szkoleniowca to często przypadek podyktowany czystą kartą zawodników (każdy chce się pokazać), wietrzeniem gęstego powietrza w szatni (podniesienie morale po braku chemii z poprzednim trenerem) czy motywacją (jedyne, co może zrobić nowy trener w pierwszych dniach swojej pracy). Prawdziwe wnioski można wyciągać co najmniej po jednej rundzie, a są trenerzy, którzy dopiero po dwóch latach mogą powiedzieć „to jest moja drużyna”.

Od Guli nikt nie wymaga cudów. Władze Wisły Kraków podeszły do tego sezonu racjonalnie, określając cele na miejsca osiem – jedenaście. W tym podejściu jest wiele rozsądku, ale też trochę PR-u, bo z dużym prawdopodobieństwem można założyć, że po sezonie nikt nie będzie wytykał Wiśle niezrealizowania celów. Raczej nie spadnie i raczej zajmie miejsce w środku stawki. Inną sprawą jest to, czy takie podejście jest motywujące dla szatni, dla której – patrząc na suche personalia – jedenaste miejsce powinno być oczywistością.

Wisła Kraków – przeciętniak z wyboru

Do czego zmierzamy? Do tego, że Wisła Kraków świadomie pogodziła się z rolą przeciętniaka. Nawet pięć porażek w sześciu meczach nie sprawia, że na stołku trenera podnosi się temperatura. Prawdziwym testem będzie jednak moment, do którego w obliczu zwrotu w Bruk-Becie i spodziewanego progresu Legii może wkrótce dojść – niebezpieczne zbliżenie się do strefy spadkowej.

Innym tematem są dodatkowe zadania dla Guli, o których pisał wczoraj Michał Trela z Newonce Sport. Słowak – oprócz rozwoju sportowego – ma promować młodzież i do tego grać krakowską piłkę. To bardzo dobry tekst, ale trudno zgodzić się z jego główną tezą. Autor pisze, że oczekiwanie jednocześnie dobrego wyniku sportowego, ogrywania młodych i wypracowania własnego stylu, jest dla drużyny będącej w permanentnej zadyszce karkołomnym zadaniem. Można jednak odnieść wrażenie, że dodatkowe cele są w tym sezonie ważniejsze niż sam wynik sportowy. Nie wyobrażamy sobie, by w „Białej Gwieździe” po zakończeniu sezonu na, powiedzmy, dziesiątej pozycji doszło do rewolucyjnych ruchów. Nie po tych wypowiedziach. Klub, który momentami ma obsesję na punkcie dobrego wizerunku, nie da się złapać na tak prostych wpadkach PR-owych.

Celem Wisły jest powrót na – jak to się zwykło ładnie mówić – należne jej miejsce. Odnosimy wrażenie, że Wisła chce je osiągnąć dzięki metodzie małych kroków, a nie dzięki wielkiemu przeskokowi do czołówki. Promowanie młodych zawodników ma przynieść korzyści materialne, dzięki którym będą spłacane długi, a w konsekwencji – będzie więcej środków na transfery pokroju Frydrycha. Inna sprawa, że na dziś żaden z młodzieżowców Wisły nie ma potencjału transferowego w kategoriach „rozbicie banku”. Z kolei deadline na łączenie dobrych rezultatów z wypracowanym stylem został wyznaczony na kolejny sezon. Ten obecny trzeba… Nie tyle przetrwać, co poświęcić go na naukę. O ile oczywiście oficjalny przekaz klubu pokrywa się z tym, co dzieje się w gabinetach.

Czy można już zacząć rozliczać Gulę?

Można też odwrócić tę kwestię i zastanowić się: czy Adrian Gula nie powinien być już teraz rozliczany z efektów swojej pracy? Nawet doceniając ten wiślacki spokój i świadomość procesu budowy drużyny, należy stwierdzić, że „Biała Gwiazda” powinna grać znacznie lepiej. A to dlatego, że…

  • a) Wisła zdradziła już potencjał. Mamy na myśli mecze z Górnikiem Łęczna i Zagłębiem Lubin, które w wykonaniu Wisły były znakomite. Wiadomo, że krakowska drużyna nie będzie tak grała co tydzień, ale dlaczego nie raz w miesiącu?
  • b) Gula dostał ciekawe transfery. Hanousek, Aschraf, Uryga, Skvarka czy Kliment mają wiele, by stać się ligowym top5 na swoich pozycjach. Skoro większość z nich radziła sobie w lepszych klubach niż Wisła, dlaczego tu nie brylują?
  • c) kadrowo Wisła jest znacznie wyżej niż na czternastym miejscu. Po prostu. Jej skład wypada na papierze lepiej niż ósmej Cracovii (miejsca na podstawie tabeli przed rozpoczęciem 14. kolejki). Kadra jest i szeroka, i jakościowa, i bogata w obiecujących młodzieżowców. Może brakuje jej naturalnych liderów polskiego pochodzenia – a tacy przez lata byli filarami wiślackiej szatni – ale to już szukanie mankamentów w tym, co teoretycznie wygląda całkiem dobrze.

Temat transferów jest wart szerszego poruszenia.

To problematyczna sprawa. Z jednej strony – szaleństwem byłoby oczekiwanie przy tej skali zmian, że Wisła od razu będzie wyglądała jak zgrana drużyna. Z drugiej – Gula dostał naprawdę ciekawy materiał do pracy. Jan Kliment w zapakował w zeszłym sezonie dziesięć w lidze czeskiej, pomagając przeciętnemu wcześniej FC Slovacko wejść do eliminacji pucharów. Niegdyś posądzano go o duży talent, czego dowodem jest fakt, że tworzył duet napastników z Timo Wernerem. Michal Skvarka – choć w Ferencvarosie pełnił raczej rolę statysty – potrafił wykręcić w Żylinie Guli bilans 14 goli i 16 asyst w jednym sezonie. Matej Hanousek był przez większość sezonu podstawowym piłkarzem Sparty Praga. Alan Uryga wybijał się ponad płocką przeciętność. Aschraf El Mahdioui przychodził z łatką potencjalnej gwiazdy ligi. Ostatnie trzy sezony Dora Hugiego to kolejno 14, 20 i 16 punktów w klasyfikacji kanadyjskiej w Austrii i Izraelu.

Każdy z wymienionych piłkarzy ma potencjał na to, by dołączyć do ligowej czołówki na poszczególnych pozycjach. A już na pewno każdy z nich sprawia, że od Wisły należy wymagać znacznie więcej niż pięciu porażek w sześciu meczach.

Dlaczego wyniki są tak złe?

Mimo że Wisła ma jednego z najlepszych trenerów w lidze, wciąż wygląda jak drużyna, która gra bez szkoleniowca. Trochę jak zbieranina niezłych piłkarzy, którym nikt nie powiedział, jak mają grać. Obserwujemy duży rozdźwięk, pomiędzy tym, co powinno być, a tym, co na boisku. Nieźli piłkarze wyglądają jak słabi piłkarze, a świetny trener wypada jak słaby trener. To oczywiste, że taka sytuacja nie może trwać w nieskończoność. Oceniając Wisłę, należy obrać odpowiednią optykę i nie rozliczać za wyniki, a za proces. Nikt nie oczekuje od ekipy Guli szturmu na puchary. Ale oczekuje, że efekty jego pracy – czyli szeroko pojęty styl i pomysł na grę – będą widoczne. Im szybciej, tym lepiej.

A z wyników rozliczajmy od sezonu 2022/2023.

Pozostaje nadzieja, że ten spokój Wisły Kraków – będący nową sytuacją, bo w krakowskim klubie w ostatnich latach zawsze coś się dzieje – utrzyma się do końca bieżących rozgrywek. Rozgrywek, które są okresem próby. Optymizm pozwala budować fakt, że „Biała Gwiazda” postawiła na dyrektora sportowego z uznanym nazwiskiem, który publicznie opowiadał o wymaganiach, jakie stawia potencjalnemu pracodawcy. Tomasz Pasieczny zdaje sobie sprawę z tego, że łatka cenionego fachowca z Arsenalu zacznie się odrywać, jeśli jego pierwszy projekt w Ekstraklasie na tę skalę okaże się fiaskiem. Jednocześnie firmując Wisłę swoim nazwiskiem daje podstawy, by zakładać, że w krakowskim klubie nie dojdzie do krzywych ruchów.

Skoro władze Wisły zdają się wyzbyć typowych cech polskich prezesów, należy bić w podobne tony. Nie rozliczać Wisły za wyniki, a za proces. Wyników póki co nie ma, efektów procesu także. I to wcale nie oznacza, że należy bić na alarm. Przeciwnie. Należy jednocześnie pamiętać, że jeśli w następnym sezonie „Biała Gwiazda” nie będzie zespołem na miejsca cztery-sześć, trzeba będzie uznać, że straciła rok.

CZYTAJ TAKŻE:

Fot. FotoPyK

DERBY KRAKOWA W FUKSIARZ.PL – SPRAWDŹ SZEROKĄ OFERTĘ! GRAJ Z EARLY PAYOUT I CASHBACKIEM 500 ZŁ!

Ogląda Ekstraklasę jak serial. Zajmuje się polskim piłkarstwem. Wychodzi z założenia, że luźna forma nie musi gryźć się z fachowością. Robi przekrojowe i ponadczasowe wywiady. Lubi jechać w teren, by napisać reportaż. Występuje w Lidze Minus. Jego największym życiowym osiągnięciem jest bycie kumplem Wojtka Kowalczyka. Wciąż uczy się literować wyrazy w Quizach i nie przeszkadza mu, że prowadzący nie zna zasad. Wyraża opinie, czasem durne.

Rozwiń

Najnowsze

Ekstraklasa

Komentarze

8 komentarzy

Loading...