Jest skautem Arsenalu. Pracował w West Bromwich czy Azjatyckiej Konfederacji Piłkarskiej. Jako jeden z nielicznych Polaków ukończył studia FIFA Master. Tomasz Pasieczny opowiada o tym, dlaczego Arsenal go nie zwolnił przy masowych cięciach. Ale głównie rozmawiamy o tym, jak wyglądałby pion sportowy zarządzany przez niego. Bo Pasieczny nie ukrywa, że chciałby zostać dyrektorem sportowym w klubie Ekstraklasy. Jaką ma wizję? Czy FIFA Master się opłaca? Ile pieniędzy przepala się na złe transfery? Czy byłby rycerzem na białym koniu dla polskiej piłki? Czy zna się w ogóle na piłce? – Tu nie chodzi o to, że ja teraz wjeżdżam na białym koniu i mówię, że da się to zrobić lepiej. Pomyłki i błędy się zdarzają, jak każdy popełniłem ich setki. Ale chciałbym stworzyć strukturę, która sprawiałaby, że wielu błędów można byłoby uniknąć – mówi.
***
Tylko trzy dni w roku jesteś w Anglii?
To zależy od okresu. Ale odpowiadam w klubie za swój obszar – czyli Europę Centralną i Wschodnią, więc mam bazę tam gdzie pracuję. Mamy w Arsenalu spotkania co jakiś czas, ale to wszystko zależy od okoliczności i tego, czy chcemy coś zmienić, coś przedyskutować na żywo. Albo gdy gramy w finale jakiegoś pucharu, to jesteśmy zapraszani na miejsce. Generalnie są dwie teorie: skauting scentralizowany i zdecentralizowany. Scentralizowany zakłada, że masz skautów na miejscu i oni latają w wybrane miejsce. Zdecentralizowany – masz skautów w swoich lokalizacjach i raz na jakiś czas spotykacie się w siedzibie klubu.
Ale to nie jest tak, że siedzisz sobie w domu, w weekendy odpalisz Canal+, odhaczysz osiem meczów Ekstraklasy, zerkniesz co tam w Rosji czy na Ukrainie i pracujesz tylko online?
No nie, tak to nie ma. Jeżdżę i latam. Jeśli ktoś chciałby mieć wideo-skautów, to by miał tylko takich i nikogo nie wysyłałby w teren. Z uwagi na koronawirusa każdy klub musiał w jakimś stopniu przećwiczyć ten wariant w ostatnim czasie. Natomiast w wielu źródłach wciąż się uważa – moim zdaniem słusznie – że w skautingu trzeba pozyskiwać informacje z wielu źródeł, a jednym z nich jest obserwacja na żywo. Staram się jeździć, trochę mniej obecnie.
Arsenal przeprowadził dość mocne cięcia w administracji, skautingu, pionie sportowym. Ciebie to jednak nie dotknęło. Poczułeś się doceniony?
To było dziwne… Jakichś mniejszych zmian może i się spodziewałem, ale nie takich. Kompletnie. Gdy ta informacja wyszła, ja akurat byłem na spotkaniu. Nagle pojawiła się większa fala wiadomości – pomyślałem “pewnie coś się dzieje”. Pisali znajomi, że w Arsenalu jest fala zwolnień. Później przyszła refleksja z pytaniem “czemu?”. Gdy rozmawiam ze znajomymi, to mówią “o, super, Tomek, docenili cię, skoro zostałeś”. Można tak to tłumaczyć. A może był inny powód.
Może jesteś tani w utrzymaniu dla klubu.
Może tak. (śmiech) Ja teraz w tym naszym dziale skautingu mam najdłuższy staż jeśli chodzi o skautów w terenie. Może to dla Arsenalu trudny teren i warto mieć kogoś na miejscu? Oczywiście dla połechtania swojego ego mógłbym uważać, że nie zostałem zwolniony, bo jestem kozakiem. Ale ja po prostu tych powodów nie znam, nie pytałem, nie dociekałem. Pracuję w Arsenalu siedem lat, zaczynałem z mniejszym terenem, później moja rola się nieco zmieniła. To jednak duża satysfakcja, że wciąż tu jestem.
Mówisz o tej strukturze pionu sportowego w Anglii. U nas przyjęło się mówić o “menadżerze w stylu angielskim”. Że to trener kieruje właściwie całą polityką klubu. Ale przecież właściwie każdy klub w Premier League ma mnóstwo osób zatrudnionych w skautingu, dziale analiz, są dyrektorzy ds. wypożyczeń, dyrektorzy operacyjni, dyrektorzy sportowi…
Lata temu faktycznie było tak, że trener-menedżer miał ogromne kompetencje w klubach. Ja pamiętam, gdy lata temu pracowałem w West Bromie, to był taki dzień, gdy WBA zaczął – jako jeden z pierwszych klubów w Anglii – tytułować swojego trenera mianem “head coach”. To normalnie zaczęło się pojawiać w transmisjach. I od tego czasu wiele się zmieniło. Rzeczywiście w przeszłości było tak, że Wenger czy Ferguson zajmowali się w klubach wszystkim. Jasne, mieli swój sztab ludzi, ale decyzje podejmowali oni. Teraz nawet gdy trener jest tytułowany menadżerem to zazwyczaj jest też w klubie dyrektor techniczny czy sportowy. Ten słynny wzorzec “angielskiego menadżera” przeszedł do historii. Od tego praktycznie wszędzie się odeszło.
Dlaczego?
Mówiąc wprost – tego wszystkiego jedna osoba po prostu nie jest w stanie ogarnąć. Weźmy sam proces od obserwacji do rekrutacji. Liczba źródeł informacji, dane analityczne, kontakty z menadżerami, proces negocjacyjny… A mówimy tylko o transferze! Przecież trener ma codziennie trening, odprawy, mecze są co trzy dni, konferencje prasowe, wywiady, rozmowy z zawodnikami. Istota ludzka nie jest w stanie tego wszystkiego pogodzić, dlatego te zadania dzieli się na poszczególne działy i wykonawców. Nawet dla świetnie zorganizowanego działu skautingowego czas przed oknem transferowym i w jego trakcie to jest masakra. Nazywajmy rzeczy po imieniu – masakra. Więc ja nie wyobrażam sobie, by dzisiaj trener po poprowadzonym treningu szedł do jakiegoś biura i wertował WyScouta, by obejrzeć piętnaście skrótów jakiegoś skrzydłowego. Skauci robią to za niego, przygotowują analizy, przedstawiają pigułkę danych. Później kolejni ludzie prowadzą już samą rekrutację.
Czyli ten model menadżera-trenera jest już przeszłością?
Nie chciałbym mówić, że on się nie sprawdził. Wydaje mi się, ze to zwyczajnie w tamtych czasach działało. Natomiast on po prostu nie ma racji bytu w obecnych realiach. Ten model się przeterminował.
I zasadniczo nie dotyczy to tylko sportu. Każda firma dąży do bycia korporacją. I to wcale nie musi być odbierane w znaczeniu pejoratywnym.
Zgadza się. Z pionami sportu jest tak, że nie ma idealnego wzoru funkcjonowania. Różne są te modele – skauting scentralizowany, zdecentralizowany, decyzje w jednym podejmuje właściciel, w innym dyrektor sportowy, czasem bazuje się na czutce, czasem na analizach i tak dalej. Koniec końców ten pion sportowy musi być efektywny. Czasem coś, co wydaje się tak na chłopski rozum złe, to w realiach danego klubu działa, bo akurat wpisuje się w jego strukturę funkcjonowania. Więc ja jestem daleki on mówienia “działa wyłącznie model taki i taki, a reszta do kosza”.
Widzimy, że nawet w Polsce tych modeli jest sporo. Lech ma na przykład silną pozycję właściciela, który jest też prezesem i odpowiada za dział sportowy – masz skautów, szefa skautingu, komitet transferowy. Z kolei w takim Rakowie bardzo silną pozycję w pionie sportowym ma trener.
To też jest tak, że są kluby, które w procesie selekcji zawodników bardzo mocno uwzględniają trenera. Są takie, które tylko zaciągają od niego jakiejś rady czy sugestii. A są i takie, gdzie trener tylko zgłasza potrzebę. Np. trener chce wysokiego środkowego pomocnika i oni bez konsultacji ściągają mu wysokiego środkowego pomocnika. W praktyce jest też tak, że długość życia trenera w jednym klubie jest krótka i kluby też na to patrzą. Rozmawiamy w momencie, gdy pół ligi szuka lub przed chwilą szukało nowego trenera.
Przypuszczam, że taki Maciej Bartoszek w Wiśle Płock nie składa teraz życzeń na letnie okno transferowe.
To jest w ogóle ciekawe z punktu widzenia mojej pracy. I to nie jest żadna krytyka – po prostu jestem ciekaw tego, jak w takich warunkach funkcjonuje klub. No bo to jest już taki moment, gdy kluby powinny intensywnie myśleć i działać pod kątem letniego okna transferowego. Ciekaw jestem tego procesu decyzyjnego – czy trener jest zaangażowany w to, czy nie.
Mało mówisz o skautingu, więcej o pionie sportowym czy procesie rekrutacyjnym. Zastanawiam się – masz ambicję, żeby takim pionem pokierować? Być na przykład dyrektorem sportowym? Niekoniecznie w Arsenalu.
Jasne, że mam takie ambicje. Te siedem lat w skautingu Arsenalu to długi czas i myślę o tym co dalej. Miałem swoją krótką przygodę w Cracovii. Nie powiem, że przygodę w zarządzaniu pionem sportowym czy nawet ludźmi, bo tak naprawdę nikim nie zarządzałem. Ale tak – mam takie ambicje i myślę, że prędzej czy później one się zmaterializują. Ja jestem taką życiową marudą. Chodzę i narzekam na polską piłkę. Ale nie na zasadzie “ojeju, jak jest źle, jak oni nic nie potrafią”. Tylko po prostu chciałbym poprawy, progresu. Staram się, żeby ta moja krytyka była konstruktywna. Nikomu w Ekstraklasie nie kibicuję, kibicuję polskim zespołom w Europie i łapię się za głowę, gdy to widzę. Musiałbyś mnie zobaczyć w dniu, gdy zobaczyłem skład Lecha na Benficę. Cieszę się, że Tymek Puchacz powiedział o tym, że szatnia była zła, bo myślałem, że jestem odosobniony w tym poglądzie, że to był absurd. Jak ja sobie myślę – ile taki Lech czekał na grę w pucharach, jaki to był etap sezonu… Nie wiem czyja to była decyzja, ale jeśli trenera co wydaje się naturalne, to w mojej wizji klubu sportowego następnego dnia takiego trenera nie ma w klubie.
Więc chodzisz i marudzisz.
Tak. Ale w konstruktywny sposób. Ja dostrzegam progres, dlatego chwalę kluby, które inwestują w proces rekrutacyjny, w ludzi. Jasne, że trzeba przejść od marudzenia do działania, dlatego z paroma klubami jakieś tam rozmowy prowadziłem. Ale nie ukrywam, że to temat trudny, bo jest kilka aspektów, w których obie strony musza się dogadać. Klub musi mnie chcieć, musi kupić moją wizję, docenić moje umiejętności na tyle, na ile ja sam je wyceniam. Ja marzę o stworzeniu nowoczesnego działu sportowego. Takiego od A do Z. To nie tylko kosztuje, ale też oznacza oddanie części decyzyjności.
Co przez to rozumiesz?
Chodzi o dział, jakiego w Polsce nie ma.
Znowu narzekasz.
To nie tak. Są kluby, które idą w stronę modelu, który mam gdzieś w głowie i które bardzo się rozwijają.
To doprecyzuj.
Zbieranie informacji z trzech-czterech źródeł. Obserwacje na żywo. To jest abecadło oczywiście. Praca z danymi wspierana przez poważnego analityka, który to rozumie. Dodatkowy risercz. Do tego jasny proces decyzyjny. Z góry określony budżet transferowy. Tego praktycznie w Polsce nie ma. Ale na końcu i tak chodzi o decyzje podejmowane na tej podstawie, oczywiście elastyczność musi być, ale przede wszystkim chodzi o brak paniki. Czasem większym sukcesem jest niezrobienie transferu niż jego przeprowadzenie.
Ale wiesz, że to kosztuje?
Doskonale wiem. I gdy rozmawiam z klubem i słyszę takie pytanie, to ja kiwam głową, bo wiem, że to kosztuje. Wierzę, że kiedyś podejmę próbę zrobienia czegoś takiego, choć wiem, że musi się spotkać wiele sprzyjających okoliczności. Dlatego to może będzie za pięć lat. A może za miesiąc.
I skończysz narzekać?
Stworzenie takiego działu sportowego byłoby spełnieniem moich ambicji. Ale też wierze, że zapewniłoby klubowi parę lat zdrowego funkcjonowania. A co do finansów – skontruję. Bo często słyszę, że klub ściąga piłkarza niemal w ciemno, bo – cytuję – “nie są drodzy, to taki transfer bez większego ryzyka”. Strzelam, że w warunkach ekstraklasowych taki piłkarz kosztuje 5 tysięcy euro miesięcznie. Jeśli on dostaje 5 tysięcy euro, to koszty klubu są dużo wyższe. Niech przyjdzie na pół roku, jak to często bywa. Do tego jakaś prowizja czy jeszcze kasa za podpis. Weźmiemy to do kupy i taki piłkarz przez pół roku kosztuje klub ćwierć miliona złotych. Masz dwóch-trzech takich, którzy kosztują cię łącznie 750 tysięcy złotych.
Za to można zrobić skauting?
Ja widzę to tak, że przychodzi dyrektor sportowy, mówi “dajcie mi połowę z tego i coś zbudujmy”. To może być wydane na skauting, analitykę, wideo, może na kogoś jeszcze ekstra do sztabu pierwszej drużyny czy akademii. Bo dyrektor sportowy jest od budowania, a dopiero budowa struktur przynosi efekty transferowe. Nie lubię tego gadania, że dyrektor sportowy to “pan od transferów”. Czasem dyrektor sportowy jest wręcz od blokowania transferów. To ma być facet, który czasem powie “wiecie co? Nie róbmy tego transferu. Po co nam gość, który nie grał rok w piłkę? Stracimy kasę i czas. Sprawdźmy co mamy, może ten chłopak z juniorów starszych zagra pół rundy słabiej, ale za kilka miesięcy będzie naszym solidnym ogniwem?”. Te pieniądze można też wpompować, w każdy inny dział za który dyrektor pośrednio lub bezpośrednio odpowiada. Akademie, sztab szkoleniowy. Coś co pozwoli klubowi się rozwijać.
Czyli twoja wizja polega na tym, by wyplenić te najczęstsze błędy, które popełniały polskie kluby w ostatnich latach?
Tu nie chodzi o to, że ja teraz wjeżdżam na białym koniu i mówię, że da się to zrobić lepiej. Pomyłki i błędy się zdarzają, jak każdy popełniłem ich setki. Ale chciałbym stworzyć strukturę, która sprawiałaby, że wielu błędów można byłoby uniknąć. Chodzi o minimalizowanie ryzyka, że coś pójdzie nie tak. Strukturę odporną na częste zmiany wizji, na panikę.
A co cię uwiarygadnia? Bo mogę sobie wyobrazić, że czyta tę rozmowę prezes jakiegoś klubu w Polsce i myśli “co ten bufon z Anglii opowiada, zaraz powie, że mamy wyjść z drewnianych chatek”.
Miałem taką rozmowę z osiem lat temu, gdy usłyszałem coś podobnego. Co mnie uwiarygadnia? Mam piętnaście-szesnaście lat doświadczenia pracy w pracy pionu sportowego, 10 lat na poziomie Premier League. Badałem to naukowo. Zobaczyłem dużą piłkę z bliska. Znam polskie realia. Zebrałem duże doświadczenie. Również te negatywne, bo dostałem od polskiej piłki po dupie. Jak ktoś mi na to ostatecznie pozwoli na moich warunkach to się pewnie przekonamy.
Na tym poległeś w Cracovii?
Stuprocentowo. Nigdy nie przekonałem właściciela, by mi w jakimkolwiek stopniu zaufał. To oczywiście moja wina.
A w ostatnim czasie próbowałeś kogoś w Polsce przekonać?
Miałem różne rozmowy. Czasem ktoś mnie próbował do czegoś przekonać, czasem ja kogoś. Czasem zwyczajnie rozmawialiśmy o wizji. Konkretnie lub ogólnie, różnie bywa. Ale wiesz, to są trudne tematy. Mam fajną pracę, rodzinę, mieszkamy tu w Krakowie, zwyczajnie dużo argumentów potrzeba żebyśmy się gdzieś przeprowadzili. Ale doskonale sobie zdaję sprawę, że jest też druga strona medalu – dlaczego ktoś w klubie chciałby podjąć takie ryzyko i dać mi niezależność której oczekuje? Dać mi czas i swobodę? Zapłacić mi i dodatkowo zainwestować w dział?
Nie interesuje cię ścieżka “przyjść, sprawdzić się, wykorzystać kontakty i gdzieś się wybić”?
Nie, bo to jest ruletka. Równie dobrze mógłbym przeprowadzić w klubie X cztery transfery, one początkowo wyglądałyby kiepsko, po kilku miesiącach niecierpliwy prezes by mnie zwolnił, a te transfery zaczęłyby wypalać. Albo w drugą stronę. Wolałbym zostać miarodajnie oceniony. Nie chodzi o ocenę jednego lub dwóch transferów, ale o ocenę wizji, która w szerszej perspektywie się sprawdza. To trochę jak z akademiami – ja się czasem śmieję, bo w niektórych akademiach co dwa lata zmienia się program szkoleniowy czy kluczowe postacie dla akademii. I jak ocenisz efekty tej pracy? No nijak. Dlatego gdy słyszę “przyjdź na rok na dyrektora sportowego, zobaczymy co tam umiesz”, to mnie to nie interesuje. Inna sprawa, że moją ambicją nie jest przeprowadzenie kilku czy kilkunastu dobrych transferów, moją ambicją jest stworzenie nowoczesnego i świetnie funkcjonującego działu sportu.
Kluby chcą sprawdzić twoją książkę telefoniczną, a nie koncepcję prowadzenia klubu.
Jeden taki pomysł się gdzieś pojawił, ale na szczęście jeden.
Chodzi mi o to, że nie chcesz być gościem, który przyjdzie do klubu i sprowadzi kilku piłkarzy, którzy na Arsenal byli za słabi.
Mi chodzi przede wszystkim o to, by zbudować dział sportu na wysokim poziomie. I ten dział będzie między innymi produkował dobre transfery. A są kluby, które z okienka na okienko skaczą po koncepcjach. To absolutnie nie znaczy, że ludzie w tych działach pracują źle, czasem harują na mega poziomie, ale zmieniają się koncepcje, pojawia się panika, wchodzą złe decyzje. W efekcie te kluby raz zrobią dobre okienko, raz słabe i są tam, gdzie są.
Czyli – w skali Europy – w dupie.
Dobrze, że ty to powiedziałeś. Nie jest to fizyka kwantowa, ale jeśli Legia czy Lech mają osiągać wyniki w Europie, to musimy mieć w lidze kilka silnych klubów. Więc obecne miejsce Lecha w lidze jest też trochę problemem Legii. Więc to nie jest tak, że Legia ma kłopoty w Europie, że Lech ma, że Cracovia, Piast czy Zagłębie – problem mamy jako liga. I jeśli dalej będziemy skakać sobie co okienko, łatać dziury, truchtać do przodu bez pomysłu, to z tego miejsca nie wyjdziemy.
Kto ma to zmienić, skoro my nie kształcimy kadr zarządzających polską piłką? Myślę, że to jest nasz największy problem.
Ten temat często wraca. Też kiedyś próbowałem ważnych ludzi polskiej piłki do tego namówić.
Ja nawet nie wiem kto mógłby być wykładowcą w takiej akademii dyrektorów sportowych w PZPN-ie.
Specjaliści z poszczególnych dziedzin. To nie jest tak, że przyjdzie ci były dyrektor sportowy z jakimiś osiągnięciami i powie “rób tak i tak, to będzie działało”. Jasne, że będzie wartością dodaną, ale to też można zbudować na innych ekspertach. Dyrektor sportowy musi mieć wiedzę techniczną, piłkarską, wiedzę o prawie, przepisach transferowych, podatkach i tak dalej. Do tego zarządzanie, negocjacje… Wiesz co, są federacje, które robią takie kursy – Hiszpanie czy Włosi. I pewnie to jest dobre, bo z założenia każda wiedza jest dobra. Natomiast ja uważam, że mamy ludzi, którzy mogliby być dyrektorami sportowymi. Może o nich nie jest głośno, bo media ich nie kreują.
Chcesz powiedzieć, że są jakieś nieodkryte talenty?
Spokojnie moglibyśmy obsadzić Ekstraklasę i I ligę – tak, by każdy klub miał dobrego dyrektora sportowego.
Chwila… W Polsce jest 34 dobrych dyrektorów sportowych, tylko nikt im nie dał szansy?
Może jest ich nawet stu, nie wiem. Problem jest taki, że nie każdy dyrektor sportowy w każdym klubie będzie się sprawdzał. To nie jest tak, że dam ci teraz listę 30 nazwisk, wrzucisz ich do losowych klubów i polska piłka będzie rosła w siłę. To jest bzdura, że my nie mamy kadr. Są ludzie, których ja cenię i którzy od 10-15 lat robią dobrą robotę. Nie są medialni. Może też nie widzą się w roli dyrektorów sportowych. Pewnie nie mają też 100% tej wiedzy na temat bycia dyrektorem sportowym, ale wystarczającą żeby się rozwijać. My często bierzemy na dyrektorów czy doradców ludzi, którzy są znani i lubiani. Nic w tym oczywiście złego nie ma, póki nie jest to jedyny klucz wyboru.
Doradcy do sprawy sportowych. Najfajniejsza funkcja w polskiej piłce.
To jest coś, czego ja nigdy nie zrozumiem, że kluby chcą w tak ważnym dziale kogoś z doskoku – bo jak ktoś jest na miejscu i pracuje non stop to tu nazwy stanowiska nie ma się co czepiać, nie ma różnicy czy jest to dyrektor sportowy, menadżer ds. sportowych, czy doradca. Ale z doskoku, na odległość? Znam paru bardzo kompetentnych ludzi, którzy tak pomagają. Ale po mojemu praca w takim charakterze nie ma prawa dać odpowiednich efektów, nawet przy wielkich kompetencjach. Specyfika takiej pracy polega na tym, by być w klub zaangażowany. A taki doradca? Coś podpowie prezesowi, kogoś tam poleci do sprowadzenia, wpadnie z doskoku… Nie rozumiem tego. Oczywiście, że największe firmy na świecie zatrudniają konsultantów czy ekspertów. Ale w praktyce wygląda to tak, że w klubach bierze się doradcę, by podpowiedział coś przy transferach lub przy zmianie trenera. A żeby podjąć taką decyzję, to musisz być na miejscu, znać warunki, mieć wiedzę na temat klubu, trenera, zawodników. Czasem taki doradca może ci podpowiedzieć coś dobrego – nie mówię, że nie. Ale chodzi o maksymalizację szans. Weźmy przykład Slavii Praga. Kojarzysz takiego piłkarza Abdallaha Simę.
Tak.
Skrzydłowy lub napastnik. Znasz jego historię?
Nie.
Grał w niższej lidze we Francji, były problem z rejestracją, więc grał w drugiej drużynie. Pojechał na testy do Czech do drugiej ligi. To były czasy covidowe. Grał w jakichś sparingach. Zagrał w sparingu ze Slavią. Okazało się, że nie jest jeszcze wykupiony przez ten klub z drugiej ligi, więc Slavia go przechwyciła. Dali go do drugiej drużyny, zadebiutował w pierwszej. Po roku ma kilkanaście goli w lidze czeskiej, kilka goli w Lidze Europy. To rocznik 2001 i już się mówi, że to może być najwyższy transfer wychodzący ze Slavii. Ale trzeba było być na tym sparingu, dowiedzieć się o jego statusie, działać bardzo szybko. Jak nie jesteś na miejscu, to nawet przy mega kompetencjach zwyczajnie nie będziesz miał szansy na taki ruch na czas.
Dzięki takiemu jednemu Simie mogą opłacić skauting na wiele, wiele lat.
U nas każdy mówi, że walczy o puchary, o mistrzostwo. Koszt zdobycia jednego punktu w Ekstraklasie jest bardzo wysoki. Dlatego nie rozumiem oszczędzania na działach, które długofalowo mogą ci bardzo pomóc w zdobyciu tych punktów. To mnie mierzi. Zobacz ile małe kluby z malutkimi nawet budżetami mogą nadrobić do najlepszych przemyślanymi decyzjami i nawet małymi, ale racjonalnymi wydatkami na dział sportowy.
Tak nie funkcjonują poważne firmy, bo przecież korporacje z innych działek inwestują kupę kasy w działy HR.
O właśnie, ostatnio o tym myślałem. Do piłki wchodzą często bardzo poważni ludzie, którzy powiedzmy, że na innych dziedzinach życia znają się dużo lepiej niż na futbolu. I okej, ja bardzo ich szanuję – ich pieniądze, bez nich nie byłoby futbolu na wysokim poziomie, pewnie kluby byłby na garnuszkach samorządów. Natomiast zastanawia mnie jedna rzecz. Bo to są często ludzie, którzy są mega inteligentni, którzy osiągnęli wielkie sukcesy w biznesie. Ale oni często wchodzą i uważają, że futbol znają doskonale i nie otaczają się ekspertami. Ciekawi mnie to, czy tak samo byłoby, gdyby kupili np. drużynę krykieta? No nie. Uznaliby, że się nie znają.
A w futbolu otaczają się byłymi piłkarzami, którzy nie nadają się na stanowiska kierownicze.
Nie chcę generalizować, bo są byli piłkarze, którzy są świetnymi dyrektorami sportowymi, szefami skautingu, tu zwyczajnie nie ma reguły. A są i tacy, których ta robota przerasta. Żeby też być fair w stosunku do właścicieli klubów – jedni się znają bardzo dobrze, inni lepiej, inni gorzej. To ich kasa, więc mają do tego prawo, by ingerować w strategiczne decyzje klubu. Ale tak czysto biznesowo to się nie klei.
To trochę tak, jakby założyli knajpę z krewetkami i sami decydowali o przepisach. A ich doświadczenie opiera się na tym, że dwa razy zrobili je na obiad w domu. Rozsądniejszym wydaje się zatrudnić szefa kuchni, który wie o co w tym chodzi.
I nam brakuje nad tym refleksji u ludzi decyzyjnych. Przecież my mamy kasę w naszej piłce. Spółki skarbu państwa wykładają pieniądze. Canal+ płaci wielką kasę. Sponsorzy prywatni są otwarci na inwestycje w futbol. Kadrę mamy coraz lepszą. Czy zrobiliśmy progres w lidze? Nie. Czy Czesi, Węgrzy, Białorusini zrobili? Tak.
Kazachstan i Azerbejdżan też nam uciekają.
Mam wielu znajomych w Legii, ale przecież to co zrobił Karabach z Legią… To było przykre. I to nie jest pstryczek w Legię, tylko w naszą piłkę. Bo tak jak Karabach bawił się z Legią, tak Legia często bawi się z pozostałymi klubami w Ekstraklasie. Pomyślmy o tym szerzej. Musimy zacząć myśleć o zarządzaniu klubami w takich kategoriach, jak myśli się o zarządzaniu poważnymi firmami. Weryfikacja, przygotowanie, eksperci – na podstawie tego firmy poza piłką decydują o swoich decyzjach. A u nas często to są ruchy paniczne. “Bo to piłka, bo to emocje”. No okej, to emocje, one są w futbolu najlepsze. Ale klub to też firma. Transfer last minute w okienku, bo przegraliśmy dwa mecze w lidze. Albo cztery transfery od zagranicznego agenta, bo potrafił cię oczarować w rozmowie. Tak nie działa dobra firma.
Ja też rozumiem, że musimy myśleć też długofalowo. Ale zastanawiam się tylko – czy możemy ufać ludziom, którym powierzymy projekt na kilka lat?
Jeśli chcesz komuś powierzyć taki projekt, to naturalnym jest, że musisz mu zaufać. Albo wchodzisz mu w paradę, albo nie. Wyznaczasz ramy tego projektu, stosujesz jakieś punkty w planowaniu. To jak trenerami – pozwalasz mu wyjść z kryzysu. Przecież w projekcie nie chodzi o to, by czekać na pierwszą wpadkę, by projekt spalić w piecu, zwolnić ludzi i zrobić nowe rozdanie. Chodzi też o to, że przy długofalowych projektach kumulujesz wiedzę. Twój klub wpadł w kryzys? To pozwól ludziom wyciągnąć klub z tego kryzysu. Następnym razem albo kryzysu unikną, albo będą mieli już doświadczenie i wyjdą szybciej.
Czyli co do zasady – nie potrafimy budować w Polsce drużyn?
Nie budujemy długofalowo drużyn.
Jak mamy budować długofalowo, skoro jesteśmy na końcu transferowego łańcucha pokarmowego i co pół roku najzdolniejsi piłkarze ligi wyjeżdżają?
Możesz. O ile to zaplanujesz. Jeśli budujesz horyzont sześciomiesięczny, to wiadomo, że co chwilę będziesz miał te słynne rewolucje, przebudowy i tak dalej. Mało tego – to może być nawet emocjonujące dla kibiców, bo robisz mnóstwo transferów. Ale to nie da ci realnego postępu jako klub, albo da ci bardzo krótkotrwały skok. Co jakiś czas kogoś dobrze sprzedasz, może podskoczysz o dwie pozycje w lidze. Ale nie robisz postępu, nie jesteś mocniejszy jako klub niż rok temu. Muszę zaznaczyć jedną rzecz – ja mówię o planowaniu na półtora roku, na dwa lata. Plan na pięć dziesięć lat jest fajny, ale musisz być elastyczny. Chodzi o to, by każdy w klubie wiedział w którą stronę idziemy. Jakiś transfer nie wypali, ktoś tam złapie kontuzje, trener oszaleje – ale w klubie każdy musi wiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, by ryzyko przeprowadzenia złego transferu czy zatrudnienia słabego trenera zostało zminimalizowane.
Załóżmy, że jest jakiś chłopak, który czyta ten wywiad i myśli sobie “też chciałbym trafić do Premier League jako skaut czy dyrektor, a może zostać dyrektorem w polskiej piłce”. Powiedziałbyś mu, że warto iść na studia FIFA Master?
W Polsce? Nie warto. Albo inaczej – zależy co chcesz robić. Jeśli twoim marzeniem jest praca w międzynarodowych federacjach typu FIFA czy UEFA, to warto, nawet bardzo. Ale jeśli myślisz o tym pod kątem tego, że skończysz te studia i to ci coś ekstra da w Polsce, to nie ma sensu. Ja oczywiście bardzo się cieszę, że je skończyłem, bo zdobyłem wiedzę, zyskałem umiejętności, poznałem mnóstwo ludzi. Ale sam papier mnie nie uwiarygadnia. Bardziej definiuje mnie piętnaście lat pracy w piłce niż FIFA Master.
Generalnie w polskiej piłce trudno znaleźć jakieś aspekty, które uwiarygodniałyby kogoś do roli dyrektora sportowa. Nie ma jasnego kryterium przy zatrudnianiu – bierzemy tego, bo zrobił kiedyś dobre transfery. Albo tego, bo ładnie mówi w telewizji.
Bo my wciąż słabo rozumiemy tę funkcję. Nadal panuje przekonanie, że to pan od transferów. No to co potrzebujesz? Telefonu, kontaktów do agentów, wiedzy o piłce. I okej, jak ktoś tak chce działać, to ja nie mam z tym problemu – być może gdzieś to się sprawdza.
Czyli FIFA Master się nie opłaca?
To nie tak, to jednak program numer 1 w Europie i mega się cieszę, że dzięki pomocy rodziny mogłem go skończyć. I uważam, że ta wiedza jest mega pomocna, to są rewelacyjne studia. Ale nie można podejść do tego na zasadzie “to konieczne i nieodzowne”. Powtórzę – wydaje mi się, że szczególnie tutaj, bardziej uwiarygadnia mnie praca w West Bromie, w Arsenalu, doświadczenie.
A idzie się nauczyć – nie mówię tylko o FIFA Master, tylko tak generalnie – tego mitycznego “znania się na piłce”?
Najczęściej mecze na żywo oglądam wśród skautów. Ale bywa też i tak, że siedzę wśród zwykłych kibiców. I często, gdy słyszę ich rozmowy, to pomyślę sobie “kurde, ludzie nie kumają piłki”. I być może oni myślą o mnie to samo. Ja nigdy nie grałem w piłkę. Nie mam papierów trenerskich. Ale od kilkunastu lat działam w rekrutacji, pracuję w czwartym klubie. I uważam, że skoro dalej ktoś mi za to płaci, to znam się na technicznej stronie piłki. Ale gdybyś chciał ode mnie certyfikat, na którym jest napisane “Tomasz Pasieczny zna się na piłce”, to takiego nie posiadam. Nie znam zapachu skarpet w szatni, ale nie czuję się przez to mniej kompetentny. I możemy się przerzucać czy ja lepiej czuje piłkę, czy lepiej czuje ją były piłkarz. Pewnie sam o niektórych kolegach z branży dziennikarskiej myślisz, że oni nie rozumieją piłki. Ja też o niektórych skautach tak myślę. A pewnie ktoś myśli tak o mnie. Ale czy istnieje rzetelne narzędzie do weryfikacji?
Efekty pracy.
Ale musisz mieć pełną wiedzę na temat tego, jak ktoś pracował. Często patrząc z zewnątrz nie jesteś w stanie tego ocenić, dużo łatwiej ocenić klub niż konkretną pracę konkretnych ludzi. Weźmy mój przykład. Pobyt w Cracovii był dla mnie klęską. Nie decydowałem właściwie o niczym. A był w tym sezonie awans? No był. Patrząc zero-jedynkowo – Pasieczny przyczynił się do awansu. Patrząc realnie – nic do tego awansu nie dołożyłem. To pewnie jeden z głównych powodów, ze teraz chcę zbudować trwałą strukturę.
DAMIAN SMYK
fot. NewsPix