Mecz Pucharu Polski między Świtem Skolwin i Legią Warszawa bez wątpienia był największym sportowym wydarzeniem w powojennej historii północnego Szczecina. To spotkanie od blisko miesiąca elektryzowało wielu kibiców lokalnego futbolu, pobudzało wyobraźnię. Wprawdzie w poprzedniej edycji rozgrywek na kameralny obiekt przy ul. Stołczyńskiej 100 zawitała Cracovia, ale święto zwyczajnie popsuła pandemia. Tym razem wszystko odbyło się zgodnie z planem. Mimo że termin starcia – czwartek, godzina 14.00 – mógł stanowić dla fanów utrudnienie, frekwencja jak najbardziej dopisała. Niewielki stadion pękał w szwach. Z kolei miejscowi piłkarze poprzez to, że nawiązali walkę z mistrzem Polski, zapewnili publiczności sporo dawkę emocji.
Oczywiście nikogo nie może dziwić, że wszystkie wejściówki na tę rywalizację zostały sprzedane. Już na kilka dni przed spotkaniem pierwsza pula biletów rozeszła się niczym świeże bułeczki. Mimo że wejściówka kosztowała 50 zł. Przecież nieczęsto zdarza się sytuacja, kiedy to trzecioligowiec w meczu o stawkę podejmuje tak utytułowanego rywala. Zapewne, nawet gdyby impreza odbyła się w ekstremalnym mrozie i o szóstej rano, i tak nie brakowałoby chętnych na bilety.
Natomiast, żeby zorganizować tak duże wydarzenie, tamtejsi działacze wpierw musieli uzyskać wszelkie możliwe pozwolenia i zgody od odpowiednich organów.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Upór klubowych działaczy
Po losowaniu w klubie zapanowała ogromna radość, wręcz euforia. Tylko oznaczało to też ogrom pracy. Wszak powinnością było godnie opakować starcie z ekstraklasową drużyną. A że zarząd i zawodnicy koniecznie chcieli zagrać na swoim obiekcie, który raptem warunkowo spełnia wymogi licencyjne na 3. ligę, to rozpoczął się wyścig z czasem. Ostatecznie dzięki pomocy miasta i sponsorów udało się tam dostosować obiekt na potrzeby wydarzenia o takiej skali i zasięgu. Nie ma co ukrywać – tymczasowo i prowizorycznie, tyle że na miarę obecnych możliwości. Choć finalnie klub nie otrzymał zgody na organizację imprezy masowej.
– Z początku zakładaliśmy, że będzie to impreza masowa, ale ze względu na zapis w Ustawie o bezpieczeństwie imprez masowych, musieliśmy zweryfikować plany. Mianowicie, w przypadku imprezy masowej musi być druga droga awaryjna. A nasz obiekt posiadał tylko jedna taką drogę, która się krzyżuje z przeciwpożarową i publiczną. Dlatego infrastrukturalnie nie byliśmy w stanie tego przeskoczyć. Druga sprawa – nie posiadamy systemu elektronicznej identyfikacji kibiców. Chociaż akurat z tym dalibyśmy sobie radę – opowiada Paweł Adamczak, prezes Świtu Skolwin.
Kontynuuje: – Opinia policji była taka, żeby nie grać na Skolwinie. To się przełożyło na opinię ludzi z miasta odpowiedzialnych za kwestie bezpieczeństwa. Nie były to naciski z ich strony, określiłbym to jako sugestię, że lepiej zagrać na stadionie miejskim przy ul. Twardowskiego. Owszem, stanowiłoby najprostsze rozwiązanie, ale koniecznie chcieliśmy wystąpić u siebie. Gdyby mecz miał się odbyć przy jeszcze bardziej ograniczonej liczbie kibiców, i tak zagralibyśmy na naszym obiekcie.
Na stadionie można było poczuć odrobinę folkloru. Jednak, co istotne, uczestnicy widowiska w zdecydowanej większości czuli się ukontentowani. Zatem, jak dokładnie wyglądało to święto “od kuchni”? Jakie wrażenia mieli piłkarze i osoby decyzyjne zaraz po spotkaniu? Czy wszystko zostało dopięte na ostatni guzik?
Zapełnione trybuny
Już jadąc na stadion, nie sposób było dostrzec, że w okolicy dzieje coś wyjątkowego. Na drodze sznurek aut, które następnie zajęły każdy dostępny skrawek miejsca pod stadionem. Generalnie najlepsze rozwiązanie stanowiła wycieczka komunikacją miejską, tylko że taka opcja jest niezwykle czasochłonna, gdy ktoś wyrusza z centrum miasta. Co ciekawe – samo wejście na obiekt przebiegało dość sprawnie. To z racji tego, że sporo osób zameldowało się na trybunach na kilkadziesiąt minut przed pierwszym gwizdkiem.
Ano właśnie. Ten, kto szybciej zjawił się na obiekcie, na pewno nie żałował. Raz, że słoneczna pogoda umilała oczekiwanie na mecz. Dwa – miał komfort w postaci “zarezerwowania” miejsca z dobrą widocznością na murawę. Ci, co przyszli na ostatnią chwilę, musieli zadowolić się miejscem stojącym.
– Jestem zadowolony z tego, jak zorganizowaliśmy ten wyjątkowy dla nas dzień. Niestety, mam tylko kaca moralnego, że względu na koszty musieliśmy zrobić wydarzenie biletowane, że weszło w tryb komercyjny. Tego nigdy nie chcieliśmy robić na północy Szczecina, lecz nie mieliśmy wyjścia. Wydatki związane z tym spotkaniem nieco nas przerosły. To kwota rzędu kilkadziesiąt tysięcy złotych. Do tego doszedł pomysł z szalikami, a to też nie było tanie przedsięwzięcie. Stąd część kosztów pokryliśmy dzięki przychodom z biletów. Składam wyrazy szacunku dla kibiców z naszej dzielnicy, że podeszli do sprawy z dużym zrozumieniem i nabyli bilet za własne pieniądze. Dla pracowników lokalnych firm, które nas sponsorują, przeznaczyliśmy pewną pulę darmowych wejściówek na sektor rodzinny – mówi prezes Świtu Skolwin.
Zresztą, specjalnie pod kątem tego meczu wykonano na obiekcie sporo drobnych prac. Między innymi zamontowano za bramką dwie przenośne trybuny. Przede wszystkim poprawiono stan murawy. Jasne, nie prezentowała się wzorowo. Ale biorąc pod uwagę, jak wyglądała jeszcze miesiąc temu, należy odnotować wzrost jakości głównej płyty stadionu. Na pewno stwierdzenie, że Legia przyjechała grać na kartoflisku, będzie sporym nadużyciem.
– W krótkim czasie udało się nam sporo zrobić na stadionie. Tutaj ukłony dla MOSRiR-u i miejskiego wydziału sportu, bo na dobrą sprawę to oni sfinansowali prace. Gdy już upraliśmy się, że chcemy grać na Skolwinie i nie widzimy innej możliwości, to dołożyli wszelkich starań, by zarówno obiekt, jak i otoczenie, wyglądało dobrze. Wykonano też sporo prac porządkowych w samej dzielnicy – tłumaczy Paweł Adamczak.
*
Kibice gości nie mogli oficjalnie wejść na stadion jako zorganizowana grupa. Czyli odpuścili sobie wyjazd? Ha, nic z tych rzeczy. I warto docenić ich kreatywność. Serio. Otóż tak się składa, że obiekty Świtu są położne blisko Odry. Ten fakt wykorzystali fani stołecznej ekipy. Mianowicie, przypłynęli łodzią, wysiedli z niej, przeszli się kawałek i stanęli na górce tuż przy płocie.
Można? Ależ oczywiście, że można.
Sielankowa atmosfera na Stołczyńskiej 100
Widok piłkarzy mistrza Polski rywalizujących o stawkę w tej dzielnicy już w sam w sobie był czymś niepowtarzalnym. Tydzień temu występowali w spotkaniu Ligi Europy w Neapolu, a teraz los skrzyżował ich z zespołem półprofesjonalnym. Idea Pucharu Tysiąca Drużyn namacalnie się urzeczywistniła. Fani specjalnie szybciej urywali się z pracy lub brali urlop na żądanie. Zobaczyć Legię na Skolwinie? Bezcenne wrażenie.
Rzecz jasna – sporo osób zjawiło się wyłącznie ze względu na renomę rywala. To nie ulega wątpliwości. Stąd też klimat spotkania był raczej festynowy, co nie znaczy, że nie miał swojego uroku. Każdy kibic na wejściu otrzymał pamiątkowy szalik, tak więc barwnie prezentowała się największa trybuna. Od czasu do czasu najbardziej fanatyczna grupa sympatyków zaintonowała jakąś przyśpiewkę. Było swojsko. Grill, różnorodna mozaika społeczna, rodziny z dziećmi. Co do zasady – pełna kultura. (Choć czasami z trybun poleciały niecenzuralne słowa w kierunku arbitrów, lecz to nic “ponadnormatywnego”).
Z kolei na murawie nie było widać różnicy klas dzielących oba zespoły. Gdyby “Legioniści” wymierzyli szybko dwa ciosy, święto zamieniłoby się w stypę. Tak się nie stało. Świt znacząco nie odstawał od przeciwnika. Ba, był w stanie mu zagrozić. Emocje towarzyszyły wszystkim do ostatniego gwizdka, stąd też fani momentami ekspresywnie reagowali na wydarzenia boiskowe
Jeśli ktoś pierwszy raz wybrał się mecz “Świtowców”, mogło mu się na tyle podobać, że w przyszłości pojawi się na spotkaniu ligowym. Tylko wiadomo, że nie będzie już tak podniosłej atmosfery. Symptomatyczne, że fani opuszczali stadion w poczuciu niedosytu. Ale to dlatego, że zespół ze Szczecina mógł pokusić się o sprawienie ogromnej sensacji. A tak pozostaną im wspomnienia z cyklu: co by było, gdyby. Jest to bardziej niż pewne, że z biegiem lat to wydarzenie będzie coraz bardziej mitologizowane. W każdym razie publiczność uhonorowała piłkarzy salwą gromkich oklasków i podziękowań.
Po prostu była z nich dumna.
Szklanka do połowy pusta czy pełna?
Na twarzach zawodników ekipy gospodarzy rysował się smutek. Towarzyszyło im poczucie straconej szansy. Równie dobrze mogli iść w retorykę, że przegrali minimalnie z mistrzem Polski. Sęk w tym, że nie chcieli minimalistycznie oceniać swojej postawy, choć jak najbardziej mieli powody do tego, by z podniesionym czołem schodzić do szatni.
Przez miesiąc w lokalnych mediach cały czas trąbiono o tym wydarzeniu. Piłkarze i trenerzy Świtu stali się obiektem zainteresowania całej piłkarskiej Polski. Wywiady, reportaże i materiały telewizyjne. Mogli przez chwilę poczuć się kimś więcej niż trzecioligowcami. W dodatku gra przy tak licznej rzeszy fanów nie jest dla nich czymś powszednim.
Czy w pewnym momencie cała otoczka wokół spotkania była dla nich męcząca? Generowała większy stres przed spotkaniem?
– Nie ukrywam, był u mnie lekki stres przed meczem, ale na boisku już nie odczuwałem go. Skupiłem się na swoich zadaniach. To najważniejsze wydarzenie w mojej przygodzie z piłką. Liczę na to, że nie jest to ostatnie tak duże spotkanie, w jakim przyszło mi zagrać. Akurat na mnie działa motywująco taka liczba kibiców na trybunach – mówi Paweł Krawiec, który ze wszystkich graczy z aktualnej kadry występuje w klubie najdłużej.
Niewiele zabrakło, by pomnikowa postać klubu jeszcze bardziej zapisała się w jego historii. Cezary Miszta z trudem interweniował po jego uderzeniu. – Cóż, trochę siedzi mi w głowie ta sytuacja. Rozmawiałem już po spotkaniu z przyjaciółmi i przyznałem, że mogłem oddać mocniejszy strzał. Jednak bardziej szkoda mi szansy z początku rywalizacji. Szymon Kapelusz zagrywał wzdłuż pola karnego i zabrakło mi kilkudziesięciu centymetrów do przejęcia futbolówki. Jasne, czuję niedosyt. Niemniej myślę, że pokazaliśmy się z niezłej strony.
Okrutne męczarnie Legii (RELACJA)
Dodaje: – Jeśli mam być szczery, to Legia mnie dzisiaj trochę zawiodła. Spodziewałem się, że będzie większa różnica fizyczna i motoryczna, że będziemy zdecydowanie przegrywać pojedynki. A w pierwszej połowie udawało nam się je wygrywać, utrzymywać przy piłce. Nie czułem dużej różnicy. Dzięki takim spotkaniom wzrasta pewność siebie. Oczywiście nie możemy za długo bujać w obłokach, musimy skupić się na występach ligowych, by zmniejszyć stratę do lidera.
Na gorąco swoimi wrażeniami podzielił się z nami również Szymon Kapelusz, kapitan gospodarzy. – Wynik idzie w świat, zwycięzców się nie ocenia, ale gdybyśmy byli skuteczni, bardziej wyrachowani w polu karnym przeciwnika, mogliśmy spokojnie powalczyć o remis w podstawowym czasie gry. Postawiliśmy Legii trudne warunki, liczyliśmy na sprawienie niespodzianki. A skoro Świtowi Nowy Dwór Mazowiecki udała się ta sztuka, to dlaczego my mielibyśmy nie wierzyć w to przed spotkaniem.
Ciąg dalszy nastąpi?
W zasadzie organizacja imprezy tego kalibru przebiegła sprawnie. Patrząc na możliwości i ograniczone zasoby ludzkie, osoby związane ze Świtem mogą z czystym sumieniem powiedzieć, że realizacja przedsięwzięcia zakończyła się sukcesem. Owszem, pewne niedociągnięcia miały miejsce, lecz szczególnie mocno nie rzutowały na odbiór wydarzenia.
Działacze zdali egzamin. Warto dodać, że niełatwy.
– Nad organizacją tego spotkania pracowało kilka, nie kilkanaście osób. Ostatnie trzy tygodnie praktycznie od rana do nocy pracowaliśmy pod kątem wydarzenia, jakim był mecz Legią. Jesteśmy wdzięczni lokalnym firmom za pomoc. To było takie pospolite ruszenie na Skolwinie. Rozmawialiśmy, radziliśmy się również innych klubów, m.in. Gryfa Wejherowo, który swego czasu gościł Legię w Pucharze Polski. Trochę zaczerpnęliśmy z ich doświadczenia – relacjonuje Szymon Kufel, dyrektor sportowy klubu.
Zarząd klubu nie kryje się ze swoimi aspiracjami. Ich celem jest awans do 2. ligi. Awans, pod względem sportowym, jest dużym wyzwaniem, ale realnym. Największą przeszkodą jest infrastruktura, a dokładnie rzecz ujmując, to jej rażące niedostatki. Być może mecz Legią będzie kolejnym argumentem za tym, by gruntowna modernizacja trybun wykroczyła poza sferę obietnic i deklaracji.
– My, jako klub, spokojnie poradzimy sobie na płaszczyźnie organizacyjnej w 2. lidze. Natomiast jest jedna kwestia, której nie przeskoczymy, i to trzeba powiedzieć wprost: jeśli w Skolwinie nie rozpocznie przebudowa trybuny, to przy okazji ewentualnych występów na wyższym poziomie rozgrywkowym nie będziemy mogli rozgrywać meczów na naszym stadionie. Przy okazji organizacji meczu z Legią Warszawa wyszło sporo niedociągnięć infrastrukturalnych, braków poszczególnych zabezpieczeń i rozwiązań, o których nie mieliśmy nawet pojęcia. Mimo, pragnę podkreślić, dużych nakładów pracy, z naszej strony i MOSRiRu. Potrzebna była budowa wież telewizyjnych, montaż i przewóz trybun, instalacja infrastruktury energetycznej – to są sprawy kluczowe, już nie wspominając o monitoringu i wyznaczeniu stref. Dobrze, że nasze prywatne firmy zajmują się podobnym profilem działalności. Dzięki temu udało się nam to zorganizować. Gdyby nie ten fakt, chyba rzeczywiście musielibyśmy zagrać na Twardowskiego – tłumaczy Paweł Adamczak.
Zapytaliśmy się działaczy Świtu, na jakim etapie są obecnie działanie zmierzające ku temu, by kompleksowa modernizacja obiektu nabrała rozpędu.
– To wydarzenie pokazało, jak bardzo tej społeczności jest potrzebny stadion, żeby móc w normalnych warunkach gościć kluby na takich meczach. Tu, w Skolwinie, w końcu musi zawitać 2. liga – sportowo i infrastrukturalnie. Teraz skupiamy się na lidze, ale w międzyczasie będziemy prosić miasto o pomoc, a dokładnie chodzi o ogłoszenie procedury przetargowej na rozpoczęcie składnia dokumentacji projektowej wraz z pozwoleniem na budowę. Mamy to obiecane. Miasto pomaga nam przełamywać bariery formalne. I mam nadzieję, że w końcu nastąpi przejście od słów do czynu. Moim marzeniem jest to, by zwieńczeniem naszej wieloletniej pracy w klubie, był właśnie ten nowy stadion, który może służyć wiele lat lokalnej społeczności – kontynuuje wątek Szymon Kufel, dyrektor sportowy.
Najbardziej optymistyczna wersja zakłada, że za dwa lata Skolwin zacznie cieszyć się z nowoczesnego kameralnego stadionu. Obiektu wraz z zapleczem, dzięki któremu klub bez żadnych kompleksów i wstydu będzie mógł gościć przeciwników o takiej marce, jak Legia Warszawa. Czy to realne? Według zarządu Świtu w przypadku dobrej woli, współpracy różnych instytucji i organów wcale nie musi być to scenariusz science fiction.
Jednak – jak to bardzo często bywa przy okazji realizacji tego typu projektów – teoria to jedno, a działania są zupełnie osobną sprawą.
CZYTAJ TAKŻE:
- Michniewicz z wozu, Legii lżej? Wnioski po zwolnieniu || Roki wyjaśnia #33
- Josue – irytujący człapak czy potencjał na nowego Vadisa?
- Idylla i rozczarowanie. 12 scen z pracy Czesława Michniewicza w Legii
fot. FotoPyK (główne), źródło własne