Stało się to, na co zdecydowana część kibiców Barcelony czekała od dawna. Ronald Koeman został zwolniony. Ten ruch nikogo nie powinien zaskakiwać zważywszy na fakt, że wyniki “Dumy Katalonii” stały się wstydliwe, a gra momentami była wręcz katastrofalna. Syndromy wypalenia i toksycznej atmosfery dawały się we znaki już na początku sezonu, ale wtedy mówiło się, że klub nie posiada ani godnego następcy, ani pieniędzy na kilkanaście milionów odszkodowania dla Holendra. Czy teraz posiada? Cóż, trudno powiedzieć, choć pewne jest jedno: ten okręt zmierzał w kierunku skał. Za poprzedni sezon Koemana można było jeszcze chwalić, natomiast ten obecny to już zupełnie inna historia. Historia tego, jak szybko można skruszyć swój pomnik klubowej legendy.
Kiedy Ronald Koeman obejmował stery w Barcelonie, wiedzieliśmy, że poniekąd pakuje się w bagno. W klubie rządził jeszcze Bartomeu, a w szafach gromadziły się kolejne trupy. Ale tak naprawdę dopiero po wkroczeniu Joana Laporty okazało się, w jak bardzo szkodliwych warunkach musi pracować trener w stolicy Katalonii. Fundusze na transfery bliskie zeru, problemy z rejestracją nowych zawodników, niepewność nadchodzącego jutra, brak pełnego zaufania ze strony prezydenta czy wyzwanie, jakim było uporanie się z momentem zwrotnym w historii klubu – odejściem Leo Messiego. Krótko mówiąc, do pewnego momentu przy nazwisku Holendra można było stawiać wiele okoliczności łagodzących. On sam zasłaniał się wybrakowaną kadrą czy licznymi kontuzjami ważnych zawodników, lecz z biegiem czasu nawet fakty przemawiające na jego korzyść spadły na dalszy plan. Czara goryczy się przelała. Ten związek popsuł się tak bardzo, że jedynym słusznym rozwiązaniem było rozstanie.
500 PLN ZWROTU BEZ OBROTU – ODBIERZ BONUS NA START W FUKSIARZ.PL!
Skoro przygoda Koemana w Barcelonie dobiegła do końca, warto wymienić grzechy, jakie podczas swojej pracy 58-latek popełnił. Wymieniliśmy siedem, choć oczywiście mogło być ich więcej.
Największe grzechy Ronalda Koemana w Barcelonie
1. Zabicie radości u kibiców
Rzecz, która jako pierwsza przebija się do świadomości. Gdy kibic Barcelony oglądał w tym sezonie mecze swoich ulubieńców, może dwa lub trzy z nich naprawdę cieszyły jego oko. Reszta – cóż, te oczy dosłownie wypalała. Brak celnych strzałów w Lidze Mistrzów do spotkania z Dynamem Kijów, które swoją drogą też było pokazem miernoty w ofensywie. Porażka z Rayo Vallecano, strata punktów z Granadą i Cadizem. Deklasacja ze strony Bayernu a nawet Benfiki, bojaźliwość w starciach z Atletico czy Realem. Gdyby zsumować każdą minutę tych spotkań do jednego maratonu filmów, śmiemy wątpić, czy ktokolwiek przetrwałby do połowy seansu. Akcenty lepsze oczywiście były, ale prawda jest taka, że przez duża część boiskowego czasu na Barcelonę nie dało się po prostu patrzeć.
Jedni narzekali, a inni przyjęli tak obojętne pozy, że w przypadku niepowodzeń nawet nie okazywali złości czy smutku. Ofensywny styl, chociaż coś zbliżonego do DNA Barcelony? Wspomnienie. Przyśpieszenie gry w każdej strefie boiska, nieprzewidywalność i wkręcenie słabszych rywali w ziemię? Tego w katalońskim menu nie podawali od dawna, a konkretnie odkąd kuchnię opuścił pewien argentyński szef. Znamienne jest to, że klub wprowadził zniżki na bilety dla Socios w postaci 50%, bo frekwencja na stadionie podupadła i to dość znacznie. Ale trudno się dziwić, skoro nawet mecze Ekstraklasy dają ostatnio więcej radości niż występy “Dumy Katalonii”.
2. Ubogość w taktyce
Koeman dał się poznać jako trener, który potrafi twardą ręka posprzątać w nowej dla siebie szatni. Narzucić pewne zasady, dać świeżość i pomóc klubowi w przebrnięciu przez najtrudniejszy okres. Ale żeby coś budować na lata – oj, o tym raczej nie ma mowy. Przede wszystkim dlatego, że to nie jest ta półka trenerska w rozumieniu futbolu, co Luis Enrique czy Pep Guardiola. Czytanie gry, reakcja na boiskowe wydarzenia, wyciąganie atutów drużyny do maksimum i niwelowanie jej słabszych punktów – nie, to nie Koeman. Gdy przeciwnik pierwszy strzelał bramkę lub coś nie układało się po myśli Barcelony, istniała niemal gwarancja, że trener nie pomoże zespołowi z ławki. No, co najwyżej zarządzi komuś szybki zjazd do bazy za słabszy występ (patrz: Mingueza), zrobi zmianę 1 do 1 albo pośle na murawę dodatkowego obrońcę, żeby bronić jednobramkowego prowadzenia ze średniakiem La Liga. To ostatnie o ile nie razi w oczy w wielkich meczach, np. w fazie pucharowej Ligi Mistrzów, o tyle w warunkach ligowych trochę obnażało mentalność szkoleniowca i tym samym całej Barcelony.
Panie Koeman, Johan Cruyff przewracał się dzisiaj w grobie
Aha, no i samo ustawienie taktyczne. Z Messim w składzie układ z wahadłowymi czasami wyglądał dobrze. Argumenty mieli zarówno przeciwnicy, jak i zwolennicy tej formuły. Panowało jednak ciągłe przekonanie, że Barcelona gra zbyt zachowawczo, a gdy inni trenerzy zaczęli “czytać Barcę” – problem się pogłębiał. Koeman nie potrafił niczym zaskoczyć, a, co gorsze, znaleźć sposobu na równą rywalizację z mocniejszymi od siebie. Sprawiał takie wrażenie, jakby opierał się na nadziei w postaci wykorzystanej setki w pierwszych 15 minutach meczu. Jeśli ktoś takową marnował, tak jak w El Clasico zrobił to Dest, robiło się nieciekawie. Brakowało planu B czy C i powtarzalności schematów. Pomijając fakt, że na ogół trudno było stwierdzić, na czym właściwie polega plan A. Dobra, najczęściej były nimi dośrodkowania.
Sezon wcześniej wszystko tuszował Messi. Ale nawet Argentyńczyk nie był wystarczająco dobrym lekiem na to, że Koeman nie wygrywał najważniejszych meczów. Czy to w szatni, czy już na boisku.
3. Mentalność średniaka La Liga
Dochodzimy do punktu, który kibiców Barcelony być może denerwował najbardziej. Otóż Ronald Koeman przy każdej możliwej okazji podkreślał, że Barcelona w obecnej postaci to zespół, który nie jest w stanie wygrać absolutnie żadnego trofeum. Zaś po słabych meczach, które Barca normalnie wygrywała z palcem w nosie, powtarzał “jest jak jest”. Padały hasła “spójrzcie na ten skład, co mam zrobić?”, “przegraliśmy 0:3, ale jestem zadowolony”. Granice absurdu w wypowiedziach Holendra były przekraczane tak bardzo, że reagowali na to sami piłkarze. “Nie gram w Barcelonie po to, żeby zajmować 2-3 miejsce w lidze” – mówił Pique, a w ślady za nim szli inni. Rozdźwięk między nastawieniem piłkarzy a trenera był aż nadto widoczny.
Historia miłości i sztuka nienawiści. Gerard Pique – cule, jakich nie rodzi się wielu
Koeman nie był jak Luis Enrique, który nawet patrząc na Roberta Dadoka potrafiłby powiedzieć, że zrobi z niego drugiego Marcosa Llorente. Okej, czasami szkoleniowcy mówią coś nie do końca zgodnego z prawdą, żeby kogoś podbudować. Taka skrajność też może męczyć, ale Koeman nawet nie próbował wzniecić ognia w piłkarzach publicznym przekazem. Panie Koeman, słowa “jestem zadowolony” po wyniku 0:3 to nie jest właściwy kierunek. Ten szkoleniowiec najwyraźniej jeszcze nie znalazł złotego środka, jeśli chodzi o krytykę i pochwały dla zawodników.
Barcelona nie ma tak słabej kadry, żeby zajmować 9. miejsce w tabeli La Liga i drżeć o wynik z Dynamem Kijów na Camp Nou. Do tej ekipy zawodników trzeba człowieka, która wywoła taki efekt jak Paulo Sousa po kadencji Jerzego Brzęczka w reprezentacji Polski. Odmieni mentalność, wpłynie pozytywnie na głowy swoich podopiecznych.
4. Zarządzanie młodzieżą
Kwestia opisywana wyżej jest bardzo ważna, bo w Barcelonie rodzi się nowe pokolenie. Jak wiadomo, trener odpowiada za to, co grono młodych piłkarzy będzie miało w sobie zaszczepione. Fajnie, gdyby to była mentalność zwycięzców. Z innej strony niepokojące stało się zarządzenie Pedrim czy De Jongiem. Pierwszy z nich był eksploatowany do maksimum, pierwszy sezon w Barcelonie jako 18-latek zagrał praktycznie od deski do deski, co dziś odbija mu się kontuzjami.
Pedri. Historia najcenniejszej perły na Teneryfie
Przypadek drugiego jegomościa, rodaka Koemana, bardziej podchodzi pod kasus nieumiejętnego wykorzystania potencjału zawodnika. De Jong to kozak w środku pola, ale rzucany na różne pozycje wiele traci. Teraz może mieć słabszą formę, może nie unosić presji trudnych czasów, ale już wcześniej dało się zauważyć, że były piłkarz Ajaxu się męczy. W poprzednim sezonie często wchodził z drugiej linii w pole karne, miał dobry timing i strzelał gole. Przyśpieszał grę i błyszczał. Zaczęła się nowa kampania i Holender w najlepszej wersji gdzieś zniknął.
To samo, choć w nieco innym kontekście, tyczy się Yusufa Demira. Latem młodziutki Austriak był wychwalany przez Koemana pod niebiosa. Holender chciał go w pierwszym zespole i tam też 18-latek został zarejestrowany. W okresie przygotowawczym brylował, dostawał szanse z ławki w meczach ligowych, ale w ostatnich tygodniach spadł na margines tak jak Riqui Puig. Hiszpańskie media zaczęły informować, że Koeman stracił wiarę w Demira, a Collado (świetny w poprzednim sezonie w rezerwach), który nie został zarejestrowany nigdzie i może tylko trenować – ogląda mecze z trybun. Ot, pomieszanie z poplątaniem. Dwie pieczenie upieczone na jednym ogniu, tylko że na opak. Jeden nie może zejść do rezerw, gdzie nominalnie powinno być jego miejsce, a drugi został pozostawiony sam sobie.
No i Gavi, 17-letni chłopak, któremu dostało się na konferencji prasowej za błąd przy golu w meczu z Atletico. Koeman zachował się tak, jakby chłopaka nie mającego nawet 10 występów w dorosłym futbolu postrzegał tak samo jak Busquetsa czy Pique. No nie, nie tędy droga. Jak mawia Andres Iniesta, w Barcelonie nie można zrzucać na plecy osiemnastolatków za dużej presji.
5. Przepychanki medialne z Laportą
O relacjach tej dwójki mogłaby powstać niezła telenowela. Być może nigdy nie dowiemy się, jak naprawdę wyglądały kulisy, ale rozstanie Laporty z Koemanem było zapisane w gwiazdach. I to takie z hukiem, nie z honorami, buziaczkami i misiowatym uściskiem na pożegnanie. Holender nie był człowiekiem nowego prezydenta, to oczywistość. Ale nie musiało być tak, że obaj panowie dogryzali sobie w mediach. Jeden w wywiadach uderzał w prezydenta, a drugi czy to poprzez rzucanie informacji do mediów, czy hasła pokroju “porażki będą miały konsekwencje” podburzał pozycję Holendra. Nie mówiąc o wisience na torcie, jakim było okazanie braku szacunku do Holendra przed nowym sezonem. Laporta chciał, żeby Koeman poczekał, dopóki Barca nie znajdzie jego następcy. Nie znalazła, więc wspólna praca była kontynuowana.
Decyzja o zwolnieniu Ronalda była szalona. Ale, na szczęście, otoczenie Laporty przekonało go, by Koeman został. Wtedy prezydent wyszedł do mediów i powiedział, że będą razem pracować, że są przyjaciółmi. Przecież to hipokryzja – mówił we wrześniu Rob Jansen, agent Koemana.
Choć słowo “wspólna” to za dużo powiedziane. Koeman co jakiś czas głośno wyrażał swoje niezadowolenie względem wieści pojawiających się w katalońskiej prasie, które stawiały go w złym świetle. Swoje trzy grosze dodawał w tym wszystkim Laporta, a Koeman oczywiście nie odpuszczał. Czasami wręcz sprawiał wrażenie, jakby wiedział, że może powiedzieć wszystko, bo i tak nie zostanie zwolniony. “Laporta gada za dużo, ze mną ten klub ma przyszłość” to słowa będące jedynie wierzchołkiem góry lodowej. Obaj jegomoście robili dobrą minę do złej gry, a Koeman sobie nie pomagał, szedł własną ścieżką tak jak na jednej z konferencji, gdy bez konsultacji z klubem wyszedł do dziennikarzy i wydał oświadczenie o trudnej sytuacji Barcelony. Gasił ogień benzyną jako mocna osobowość, która nie potrafiła schować dumy do kieszeni dla dobra klubu. Jasne, Laporta również ponosi winę za odstawianie dziecinady, lecz różnica polega na tym, że on przetrwa w Barcelonie dłużej niż Holender. I ma szansę, żeby się zrehabilitować.
6. Postawienie na Luuka De Jonga
To grzech bardziej w znaczeniu symbolicznym. Swego rodzaju stempel na wizji, jaką miał Koeman w Barcelonie. 58-latek zażyczył sobie wysokiego drągala do główek, który gubi się, gdy wchodzi na boisko, bo nawet dość wolna gra Barcy okazuje się dla niego za szybka. Owszem, presja i z miejsca nieprzychylne nastawienie kibiców mogło plątać mu nogi. Tego nie możemy wykluczyć. Rzadko kiedy zdarza się, żeby jakiś nowy piłkarz miał tak złą prasę nie z powodu zażyłości klubowych czy aspektów poza boiskowych. Chodziło o poziom sportowy, profil zawodnika. Chyba nie przesadzimy, mówiąc, że Holendrzy w ten sposób podpisali na siebie swego rodzaju wyrok. Ani jeden, ani drugi nie zyskali sobie sympatii.
Griezmann. Ciało obce, które było skazane na niepowodzenie
Atmosferę wokół nieszczęsnego Luuka De Jonga podsycał fakt, że na początku swojej pracy Koeman nieładnie pożegnał się z Luisem Suarezem, a rok później z klubu odszedł Messi i Griezmann. Niektórzy, oczywiście błędnie, uważali, że De Jong przychodzi w roli zastępcy tych piłkarzy. Działał tu efekt kontrastu, ale Koeman też nie pomagał swojemu rodakowi, kiedy raz stwierdził, że gra głową lepiej niż Neymar. Tak, to fakt, ale sami rozumiecie. Takie argumenty w konkretnych okolicznościach są groteską. I właśnie tak będziemy w przyszłości pamiętać sprowadzenie napastnika Sevilli do Barcelony. Jako groteskę autorstwa Ronalda Koemana.
7. Nie przyznawanie się do błędów
To coś, co spaja całą przygodę Koemana w roli trenera Barcelony. Skojarzenia ze Zbigniewem Bońkiem będą tutaj zasadne, bo czego Holender nie zrobił źle, i tak winni zawsze byli piłkarze. Albo sędzia, albo wąska kadra, albo krzywo ustawione krzesełka na trybunach. Z ust Holendra nie słyszeliśmy czegoś takiego jak “popełniłem błąd tu i tu, wybaczcie”. Do pomyłek potrafią przyznawać się najlepsi szkoleniowcy, nawet gdy popełniają większe blamaże niż porażka 0:1 z Rayo Vallecano. Ale nie Koeman.
W pierwszym sezonie dało się jeszcze przymknąć na to oko, aczkolwiek im dalej w las, tym bardziej trener Barcy mógł doprowadzać kibiców do irytacji. Gdyby miał trochę inne podejście, przynajmniej w małym stopniu ociepliłby swój wizerunek. A tak odchodzi z Barcelony wciąż jako legenda, lecz z poważnie nadszarpniętym statusem. Swoje zrobił, jeszcze z Messim u boku nieźle rozegrał sezon przejściowy, pewnie bardziej dzięki piłkarzowi niż samemu sobie, ale oddajmy mu to. W każdym razie Barcelona nie jest tak słaba, na jaką obecnie wygląda. Bez Koemana za sterami gorzej nie będzie.
CZYTAJ TAKŻE:
- Koeman, Barcelona, El Clasico w Madrycie. Wraca 1995 rok…
- Dream Team. Jak Ronald Koeman pomógł wprowadzić Barcelonę na szczyt
- Memphis Depay. Chłopak, którego z piekła wyciągnął futbol
Fot. Newspix