Stadion, na którym hucznie obchodzi się urodziny Stalina, a żałobną oprawą uczczono śmierć Hugo Chaveza. Stadion, nad którym unosi się duch Che Guevary i Fidela Castro, gdzie kibicom nieobce jest intonowanie pieśni kubańskich partyzantów. Sierp i młot na sektorówce – obecny, symbolika związana z Mao Zedongiem – znany, powracający motyw.
Nie opowiadam wam o klubie z Rosji C, nie opowiadam o jakimś zapomnianym przez XXI wiek syberyjskim Leninstoku, a o Armando Picchi, arenie Livorno. Dlaczego akurat na północy Włoch, w Toskanii, istnieje jeden z najbardziej upolitycznionych klubów Europy, głęboko zanurzony w komunistycznej ideologii? Rozwiążmy tę zagadkę wspólnie.
“Wenecka” część Livorno
***
Aby to zrobić, trzeba wybrać się w przeszłość. Zapinamy pasy i lądujemy w średniowieczu.
Władcy republiki Florencji postanowili, że potrzebny jest w regionie nowy port. Ustalono, że nadmorskie Livorno to dogodna lokalizacja. Aby za chęciami poszła rzeczywistość, Livorno otrzymało status wolnego portu, czyli handel tutaj był nieopodatkowany.
Do miasta zjechali Żydzi, Turkowie, Persowie, Grecy, Anglicy. Powstała jedna z najbardziej różnorodnych mieszanek religijno – etnicznych, prawdziwie kosmopolityczna metropolia. Beczka prochu, która musi eksplodować – tak sądzicie, prawda? A właśnie nie, co można uznać za mały cud. Ludzie żyli ze sobą w zgodzie, było poczucie partnerstwa i silne więzi. Do tego stopnia, że już wtedy udawało się ludziom niższych klas społecznych wspólnie protestować przeciwko wyzyskowi, niesprawiedliwemu traktowaniu, i często udawało się wywalczyć dla siebie więcej.
Ten robotniczy, wspólnotowy klimat ma więc w mieście głębokie historyczne zakorzenienie, niech najlepszym symbolem będzie fakt, że gdy komuniści zakładali we Włoszech partię, za miejsce założycielskie wybrali właśnie Livorno. Wiedzieli, że tutaj od razu będą mieli spore poparcie już na starcie i nie pomylili się.
***
– Niektórzy za zarobione w karierze pieniądze kupują sobie Ferrari, ja kupiłem sobie koszulkę Livorno.
Cristian Lucarelli.
***
Symbolem klubu jest Cristian Lucarelli i powiedzmy sobie jasno: trudno wskazać drugiego piłkarza, który w równie wielkim stopniu identyfikowałby się z klubem. Owszem, nie grał całej kariery w barwach Livorno, ale mimo to można go na równi stawiać z Maldinim i Milanem, Zanettim i Interem, a nie bez argumentów będą ci, którzy będą chcieli udowodnić, że Cristian znajduję się półkę nad nimi.
Co, to da się być większą ikoną niż Maldini? Ano da się, jak najbardziej. Lucarelli urodził się w Livorno, pochodzi z portowej dzielnicy miasta. Od dzieciaka kibicował tej drużynie, chodził na mecze, potem stał się ultrasem, ma nawet wytatuowany na ramieniu klubowy herb. Swój numer na koszulce, 99, poświęcił najbardziej fanatycznym z bywalców trybun Armando Picchi, Brigate Autonome Livornese. Przyjaźnił się blisko z jej czołowymi reprezentantami, chętnie wspierał ich akcje, także wynajmując dla nich z własnej kieszeni autobusy, które dowiozłyby ich na wyjazd. Gdy we Florencji zwolniono 400 osób w fabryce, zadedykował im swoje bramki.
Lucarelli był tak związany z poglądami, za którymi stało Livorno, że odznaczało się to nawet w prozaicznych kwestiach. Dzwonek w telefonie – “Bandiera Rossa”, hymn włoskich komunistycznych partyzantów z czasów drugiej wojny światowej. Manifestowanie bramek zaciśniętą wymownie pięścią – znaczący symbol, może u kogoś innego byłby użyty przypadkowo, ale nie tutaj. Gdy Lucarelli strzelił bramkę w młodzieżówce, zaprezentował wszystkim koszulkę z Che Guevarą, którą miał pod trykotem Squadra Azzurra.
Wielu zapewnia o swoim przywiązaniu do zespołu, ale mało kto potrafił zgodzić się na takie wyrzeczenia, byleby tylko zagrać dla swoich ulubieńców. Lucarelli zgodził się na około pół miliona dolarów obniżki płac, a także zagranie w Serie B, byleby tylko trafić do amaranta. Pokażcie mi drugiego gracza, który byłby do tego skłonny. Poza tym boisko naturalnie też ma znaczenie, a mówimy o jednym z lepszych piłkarzy w historii Livorno – ponad sto bramek, tytuł króla strzelców, gra w kadrze. Jak na ten klub to kosmiczne osiągnięcia.
Nemesis Lucarellego? Oczywiście Paulo Di Canio. Taki sam świr, tylko że z drugiej strony barykady.
***
– Mussolini to najlepszy przywódca, jakiego Włochy kiedykolwiek miały.
Paulo Di Canio.
***
Lazio i Hellas Verona to dwa kluby z kibicami o skrajnie odmiennych od Livorno poglądach. Salutujący Di Canio – pewnie wszyscy macie ten obraz przed oczami. Dlatego choć Livorno i wspomniane ekipy dzieli geograficznie zauważalna odległość (derbowym przeciwnikiem jest Pisa), to jest diabelnie gorąca rywalizacja. Mobilizować się na nią potrafią fani z całej Europy – kibiców amaranta przy takich okazjach zwykle wspierają ultrasi Marseille i AEK-u, zgody Livorno, a zgoda oczywiście jest tu też oparta na zabarwieniu politycznym.
Dość niespodziewanie wielkim rywalem dla Livorno stał się też AC Milan. To o tyle zaskoczenie, że rossoneri pod względem historycznym również są klubem robotniczym, to Inter w Mediolanie ma pochodzenie elitarne.
Ale na San Siro po dziś dzień urzęduje znienawidzony na trybunie północnej Armando Picchi człowiek: Berlusconi. W Silvio widzą symbol wszystkiego, z czym walczą. Uważają też, że sprofanował Milan, a nienawiść ma też wymiar personalny – dziś Livorno to jedno z biedniejszych miast północy Włoch. Za tę sytuację kibice obwiniają władze, czyli było nie było, musieli zwrócić się przeciwko Berlusconiemu.
***
“Silvio Pedofilio” z trybun, sexlalka na trybunach. Tak było, gdy Milan mierzył się z Livorno niedługo po serii sekskandali Berlisconiego. W 2010 na San Siro przemycili baner demonstrujący solidarność z pracownikami lokalnej rafinerii gazu, w którym miało dojść do masowych zwolnień. Na pierwszy mecz po powrocie Livorno do Serie A, aż dziesięć tysięcy fanów amaranta wybrało się do Mediolanu. Akurat niedługo przed meczem Silvio paradował z białą bandaną na głowie, a mającą ukrywać transplantację włosów – wielu kibiców Livorno założyło podobne bandany, ale okraszone napisem: “Silvio, idziemy po ciebie”.
Berlusconi z czerwoną flagą? Oczywiście w sektorze kibiców Livorno
Dziś kibiców jest mniej (średnio 6000 widzów), wpływ ma na to gorsza piłkarsko kondycja klubu (zamiast Serie A i Pucharu UEFA, tylko druga liga), ale i zaostrzenie przepisów. W 2007 bitka pomiędzy Palermo i Catanią zakończyła się śmiercią niektórych uczestników, więc zorganizowane grupy – takie jak Brigate Autonome Livornese – znalazły się na celowniku. Oczywiście, ci próbowali z tym walczyć: gdy Livorno grało z Pisą, a lokalne władze uznały, że lepiej aby amaranta nie była reprezentowana na trybunach, na mecz, BAL zorganizowało przemarsz przez miasto w godzinach szczytu, a potem tłumnie towarzyszyło drużynie podczas przejazdu. Banery z trybun przeniosły się na samochody.
***
Wielokrotnie trafiali pod ogień krytyki publicznej, więcej: sam Lucarelli tam trafił, gdy pokazał koszulkę z Che Guevarą na meczu młodzieżówki. Najbardziej oberwało się Livorno po śmierci włoskich żołnierzy w Iraku, którzy zginęli w miejscowości Nasiriyah. Wszystkie stadiony Serie A zorganizowały po tych zajściach minutę ciszy, ale na Stadio Picchi skandowano “dajcie nam dziesięć, sto, tysiąc Nasiryiah!”. BAL Tłumaczyło, że to protest przeciwko obecności Włochów na cudzej wojnie, ale ta argumentacja nie przekonywała.
Politycznie robiło się też podczas starć Pucharze UEFA. Na Maccabi Hajfie pojawiły się okrzyki i flagi wspierające Palestynę, a na Rangers te za autonomią Szkocji i Celtikiem. Kilka lat temu Livorno pojechało też do Turcji na sparing z trzecioligowcem, Adaną Demirspor. Jaki tego sens? Ano oczywiście, pozapiłarski. Pojechali, bo Demirspor również jest klubem robotniczym, konkretnie – kolejarskim, a ponoć jednym z najbardziej kultywujących tego typu tradycje w Turcji. Mecz na Adana Ocak zmienił się więc w happening: hymn włoskich partyzantów na trybunach, Lucarelli noszony na rękach, kartoniada z Guevarą, wychwalanie tureckich rewolucjonistów.
***
Livorno to relikt minionych czasów nie tylko dlatego, że z sektorówki powita cię facjata Stalina. To wspomnienie czasów, kiedy trybuny były miejscem, gdzie manifestacja poglądów politycznych była na porządku dziennym, może nawet – czymś spodziewanym, na wielu arenach tradycyjnym. To dziś odchodzi do przeszłości, jeśli już nie odeszło, skoro nawet trybuny Armando Picchi się przerzedzają, a w mieście jest jedna z najniższych frekwencji wyborczych we Włoszech. Livorno to bastion, nawet on jednak upada, a w wielu innych miejscach o piłkarskiej polityce zapomniano dawno. Czy jest sens dziś szukać z jakich ideałów i grup społecznych wywodzi się, dla przykładu, Man City?
Tak, ale już tylko dla zaspokojenia ciekawości. Więc proszę, łapcie: Man City założony został przez kleryków, którzy chcieli stworzyć młodym alternatywne do zalewania się w trupa formy spędzania czasu.
Leszek Milewski