Reklama

O jednym takim, co nic nie robił i o drugim, co się nie…

Piotr Tomasik

Autor:Piotr Tomasik

01 lutego 2015, 11:48 • 3 min czytania 0 komentarzy

Dziś mijają równe cztery lata od tego, kiedy Paweł Janas pożegnał się z Polonią Warszawa. To dobra okazja, żeby wspomnieć wcale nie tak dawne czasy. Mimo, że stolica kraju i ogromne miasto – to był folklor pełną gębą…

O jednym takim, co nic nie robił i o drugim, co się nie…

Momentami aż trudno uwierzyć, że od tamtych wydarzeń minęły tylko cztery lata. Wtedy Polonia Warszawa istniała na ekstraklasowej mapie i miała naprawdę wielkie plany. Józef Wojciechowski kolekcjonował najlepszych, podpowiadanych mu do ucha piłkarzy. Już wtedy miał naprawdę niezłą pakę – w obronie Brzyski z Sadlokiem i Kokoszką, w pomocy Jodłowiec, Wszołek i Mierzejewski, a w ataku od Smolarka przez Sobiecha po Teodorczyka. Wielu też było… trenerów. Janas w sezonie 2010/11 był tylko jednym z pięciu.

Dla byłego selekcjonera reprezentacji Polski to też był dziwny okres. Zimą 2010 roku Widzew, będąc liderem na zapleczu, pozbył się Waldemara Fornalika, bo za lepszego uważał Janasa. Janas pół roku później, wywalczając awans, pozbył się Widzewa, bo stwierdził, że więcej zarobi przy Konwiktorskiej. Najpierw jako dyrektor sportowy, który przynajmniej w teorii współpracuje z trenerem, potem – przy pierwszym niepowodzeniu trenera – już jako ten z ławki. Równie szybko zastąpił w roli szkoleniowca Jose Mari Bakero, co sam został zastąpiony przez Theo Bosa. Nie ma się co spierać: dziesięć punktów w dziesięciu meczach to nie był dobry wynik, choć i czasu, możliwości bardzo niewiele.

Jeszcze się wydawało i mówiło, że w położeniu Janasa nie zmienia to aż tak wiele. Znów miał być dyrektorem sportowym. Formalnie to nawet nim był, ale tylko przez kilka dni. W czasach, gdy serwisy piłkarskie zamieszczały ankiety pt. „Po jakim czasie Janas zostanie zwolniony z Polonii?”, dziwić to jednak nie mogło.

Tym bardziej, że Janas do tej roli dyrektora sportowego od początku nam jakoś nie pasował. Zresztą, przy jego zwolnieniu pisaliśmy tak: Paweł Janas – szkoda go czy nie szkoda? Chyba nie za bardzo, bo w zasadzie dostał to, o co się prosił. Było robić skok na kasę i iść do Polonii? Było przesłuchiwać Bakero, dlaczego robi takie zmiany, a nie inne? Było kopać dołki pod Hiszpanem? „Janosik” wykopał w okolicach ławki rezerwowych przy Konwiktorskiej kilometrowy dół, aż w końcu sam się zagapił i z gracją poszedł na dno. (…) Kariera doradcy Wojciechowskiego też musiała trwać krótko, bo Janas to nie jest facet z tysiącem pomysłów na minutę. Nawet nie z dwoma pomysłami na minutę i nie z dwoma na dobę. Lubi święty spokój i zasadę „będzie, co ma być”. Czyli – na doradcę niespecjalnie się nadaje, chyba że miałby doradzić właśnie święty spokój (to nawet samo w sobie nie byłoby głupie), ale nie takich porad JW oczekuje.

Reklama

Przypomina nam się też, że przy okazji odejścia Janasa pisaliśmy o ciężkich czasach dla obiboków w Polonii. O, dla takiego Radosława Majdana chociażby. Facet najpierw figurował jako dyrektor sportowy i kierownik drużyny, potem jako rzecznik prasowy, ale od dialogu jednego z dziennikarzy z Józefem Wojciechowskim…
JW: – Zadzwoń do Majdana, on ci wszystko powie.
D: – Przecież on nigdy nie odbiera telefonów.
JW: – Ty, faktycznie… On nic nie robi!

… z Majdana uczyniono trenera bramkarzy. Trochę jeszcze w Polonii wytrwał, a potem to już tylko kariera muzyczna gitarzysty, no i zabawa z Elizą w Warsaw Shore.

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...