– Mam wrażenie, że co by się nie działo i czego bym nie robił wchodząc z ławki, i tak grałby Erik Exposito – powiedział kilka dni temu “Gazecie Wrocławskiej” Fabian Piasecki, tłumacząc decyzję o wypożyczeniu do Stali Mielec. I nawet jeśli później dodał, iż taki wybór potrafi zrozumieć, to przebijający się z tej wypowiedzi żal czuć od pierwszego słowa. Dlaczego o tym wspominamy? Ano dlatego, że już w trakcie pierwszego weekendu po personalnych zmianach sporo dzieje się z udziałem obu panów. Najpierw Piasecki jeszcze raz udowodnił, że jego ambicje sięgające gry od pierwszej minuty są uzasadnione, a dziś Exposito zagrał tak, jakby chciał szybko przypomnieć, dlaczego zawsze warto mieć go na boisku.
No lubi chłop te derby Dolnego Śląska. W swoich pierwszych sieknął trzy gole, co paradoksalnie czasami mu nie pomagało, bo w dalszej części sezonu uwydatniało kontrast pomiędzy jego potencjałem a boiskową postawą. W kolejnym sezonie przeciwko Miedziowym dorzucił jedno trafienie, a dziś w swoim piątym występie z lokalnym rywalem załadował dwie sztuki.
Czyli łącznie mówimy o sześciu bramkach w pięciu meczach – taka statystyka to jedna z pierwszych pozycji w instrukcji pt. “jak zostać pieszczochem kibiców?”.
Warto zwrócić uwagę również na styl, bo Hiszpan znów pokazał, że ma kopyto. Lewa nóżka pracuje. Efektownie to wszystko wyglądało przy pierwszym golu. Piłkę do rzutu wolnego ustawił Garcia, ale po kilku sekundach pokornie odmaszerował z miejsca, z którego miał być ten stały fragment gry wykonywany. Exposito sieknął w poprzeczkę, Zagłębie rzuciło się na próbującego dobijać Lewkota, ale zanim ktokolwiek poważnie zaczął się zastanawiać, czy gospodarze przekroczyli przepisy i będzie karny, Exposito już zapakował futbolówkę do siatki.
Zdążył jeszcze: złapać się za głowę, przyjąć piłkę, z łatwością oszukać Starzyńskiego i Porębę w poszukiwaniu pozycji strzeleckiej, a także minąć piłką kolejnych dwóch rywali, którzy próbowali blokować strzał. Bardzo duży kunszt. Aż takie fajerwerki nie były potrzebne w 62. minucie, gdy skorzystał z beznadziejnego wybicia Chodyny i ładnie strzelił z 15. metra, ale to też nie była brzydka bramka.
Mówimy o trafieniu na 3-1, które ustaliło wynik. Tak dla równowagi musimy wspomnieć też o innym Hiszpanie, który m. in. odegrał kluczową rolę przy otwarciu wyniku przez Śląsk. Ian Soler z Zagłębia. Wcześniej – jak na bezbeków przystało – żartowaliśmy sobie, że to ten piosenkarz, któremu znudziło się brzdękanie, więc uznał, że popyka sobie w piłeczkę w Lubinie, ale wycofujemy – raz, że czerstwe, a dwa, że bez sensu, bo ten gość mógłby sobie zrobić krzywdę przy samym sięgnięciu po gitarę.
Czujemy, że po tym meczu trzeci raz będzie w badziewiakach, co jest “świetnym” wynikiem jak na piąty występ. No ale jeśli chłop bierze się za rozgrywanie piłki w taki sposób, że zaczyna akcję bramkową Śląska, to nie może być inaczej.
Prosta sytuacja, zero zagrożenia, a po chwili Praszelik cieszył się z otwarcia wyniku. Ech, Dariusz Żuraw w końcu poszedł po rozum do głowy i po raz pierwszy w sezonie wystawił Kruka (dziś grał bardzo poprawnie) kosztem Simicia (choć skoro nie było go nawet na ławce, to może decydowały inne względy), ale najwidoczniej potrzeba grubszych zmian. Czyli bez transferów ani rusz.
Czym Zagłębie potrafiło odpowiedzieć na dobrą formę Exposito i beznadziejną postawę swojej obrony? Jednym trafieniem, kiedy to niefortunnie po akcji Bartolewskiego interweniował Golla. Prócz tego aktywny był Daniel, ale przegrywał pojedynki ze Szromnikiem lub po prostu nie trafiał w bramkę, dobrą zmianę dał Pakulski, ale generalnie występ Miedziowych był rozczarowaniem również pod kątem ofensywnym.
Do tej pory podział był prosty – Zagłębie było beznadziejne na wyjazdach, ale u siebie prezentowało się godnie. Jeśli pierwsze nie ulegnie poprawie, a drugiego zabraknie, drużyna Dariusza Żurawia może nie być nawet ligowym średniakiem.
Fot. FotoPyK