W ostatnich trzech meczach na stadionie w Gliwicach padło 17 goli. Wspaniały był to punkt na piłkarskiej mapie Polski, stolica wesołego, przepełnionego emocjami futbolu. I przepraszamy bardzo – komu to, do cholery, przeszkadzało? Zasiadając do spotkania Piasta ze Śląskiem, mieliśmy spore oczekiwania, braliśmy pod uwagę, że średnia bramek nie spadnie – tym bardziej, że goście z Wrocławia, abstrahując od ostatniej kolejki, też przecież lubią strzelaniny. Niestety dostaliśmy paździerz, który uratowało to, że padły w nim piękne gole.
Z boiska wiało nudą w zasadzie przez całą pierwszą połowę. Gdyby nie było tak, że skrót z najciekawszymi sytuacjami musi trochę potrwać, w przerwie ponownie zobaczylibyśmy tylko jedną akcję. W 37. minucie kapitalną centrą popisał się Holubek, o jakieś pół głowy niższy Alves miał czyściutką pozycję między Gollą a Verdaską, ale jego strzał z bańki pozostawiał sporo do życzenia. Wystarczyło trafić w bramkę, ale przerosła ta sztuka Portugalczyka.
45 minut latania za piłką, by zobaczyć jedną fajną sytuację, w dodatku niezakończoną bramką – panowie, po co było ludzi fatygować? W przerwie za kolegów próbował się tłumaczyć Jakub Szmatuła, więc rzucił, że: “obie drużyny na początku meczu boją się otworzyć” (czy coś takiego). Długi ten początek. O przynajmniej pół godziny za długi.
Jaramy się powrotami do tej ligi, wczoraj dostaliśmy kolejny powód, ale trzeba przyznać, że na przykład dość dyskretne wejście do ligi w barwach Piasta Gliwice ma Damian Kądzior, którym jaraliśmy się wcześniej. Jeszcze nie ufa mu na tyle Waldemar Fornalik, by wystawić w pierwszym składzie i trudno się dziwić, bowiem wchodząc z ławki na kilkanaście minut, wiele impulsów były gracz Dinama Zagrzeb nie dawał. Ostatnio wcisnął z bliska Wiśle Płock, ale wcześniej był spalony. No ale może właśnie byliśmy świadkami przełomu.
W drugiej, na szczęście nieco lepszej połowie Kądzior trochę rozkręcił Piasta. Wszedł na boisko przed upływem godziny. Zaraz potem Piast mógł przegrywać, ale w kapitalny sposób Schwarza zatrzymał Plach, a później do głosu doszli gospodarze. Kądzior wymienił futbolówkę z Sokołowskim, bardzo przytomnie piłkę przepuścił Konczkowski, a następnie Vidzie pozostało już tylko zapakować ją do bramki, w której rozpaczliwie interweniowało kilku wrocławian. Na nic. Poklepane, rekompensata za wcześniejsze męki.
A niespodziewanie przyszła druga. Nie było tak, że gliwiczanie chcieli za wszelką cenę podwyższyć, by mieć trochę spokoju, Śląsk też nie gonił na złamanie karku, ale jak królik z kapelusza wyskoczył Fabian Piasecki. Po niepozornym dośrodkowaniu Golli przyjął piłkę na klatkę piersiową…
…złożył się do strzału…
…i nie zrobił sobie krzywdy.
Krzywdę zrobił Piastowi Gliwice, który już witał się z kompletem punktów, a został z jednym. Sieknąć takiego gola w ostatniej minucie – marzenie każdego chłopaka na każdym podwórku. I fajnie, że do jego realizacji Piasecki konsekwentnie dążył, bo w meczu z Araratem też w samej końcówce chciał przechylić szansę na korzyść Śląska w podobny sposób, ale wtedy wyciągnął mu to bramkarz. Teraz Plach był bezradny.
I w sumie dobrze, bo nasze popołudnie byłoby uboższe bez tej bramki. Rozczarowanie i tak jest, ale zdecydowanie mniejsze.
Fot. newspix.pl