Zdanie na temat Tomasza Kuszczaka nieustannie mamy takie same: niezły bramkarz, któremu z niewiadomych powodów nagle wydawało się, że jest wielki. Trochę bufon, ale akurat dziś musimy go pochwalić. Chyba pierwszy raz w karierze spojrzał w lustro, ujrzał w nim bramkarza o słabnącej pozycji i przedłużył kontrakt z Wolverhampton. Majstersztyk. Kolejne pół roku wpływów za siedzenie na ławce.
Jeszcze kilka dni temu wydawało się, że nic z tego nie będzie. Trener Wilków, Kenny Jackett mówił, że z chęcią przedłuży z Polakiem umowę, ale między wierszami przebąkiwał, że dalej nie widzi dla niego miejsca w bramce. Cała operacja stała pod znakiem zapytania. Bo jak to? Znowu na ławce? Gdzie jego ambicja? Kuszczak zaskoczył jednak samego Jacketta. Mianowicie: stwierdził, że jeszcze nie czas przechodzić do Bayernu (ha! media wysyłały go tam w październiku) i trochę jeszcze w Anglii posiedzi. Ktoś, kto ma cztery mistrzostwa Anglii – więcej niż Steven Gerrard! – nie przejdzie przecież do ekstraklasy.
Podoba nam się to. Facet nie tupie nogą. Nie krzyczy, że jest najlepszy i nie wymyśla bajek jak dawniej, kiedy twierdził, że Ferguson dał mu obietnicę zastąpienia van der Sara. On po prostu nauczył się brać życie, jakim jest. Znowu przygotuje wygodne siedzenie, nakryje się kocem jak podczas ostatniej śnieżycy w trakcie któregoś z meczów i będzie zerkać na Carla Ikeme. Jakby ktoś nie pamiętał to ten Nigeryjczyk, który waży ponad sto kilo, a w całej karierze był na dziewięciu wypożyczeniach.
Nie będziemy oryginalni: przegrać z kimś takim to jak przegrać miejsce w Zawiszy z Andrzejem Witanem.