Jeśli płakał, to jego łzy mogły zniknąć, wszak tak dzieje się z nimi podczas deszczu. Jeśli płakał, to dziwić mu się szalenie trudno, wszak znowu w tym najważniejszym momencie po prostu zawiódł. Gareth Southgate pokazał, że selekcjonerem jest świetnym, ale wciąż musi się pilnie uczyć.
Przez cały turniej kroczył po cienkim lodzie. Przynajmniej pozornie, skoro mało było meczów, gdzie wynik tak naprawdę tańczył na ostrzu noża. Jego Anglia może nie wygrywała wysoko poza meczem z Ukrainą, lecz były to zwycięstwa na ogół pewne. Wyjątki jedynie dwa – Szkocja i Dania.
To typowo turniejowe podejście sprawdzało się doskonale, w końcu Synowie Albionu awansowali do finału. W końcu stali się czymś więcej, niż tylko papierowymi faworytami. O reprezentacji Anglii i jej możliwościach pisano namiętnie od 1966. Tymczasem w ciągu tych 55 lat, Wyspiarze do najlepszej czwórki awansowali tylko pięć razy:
- 1968 – miejsce trzecie ME
- 1990 – miejsce czwarte MŚ
- 1996 – półfinał ME
- 2018 – miejsce czwarte MŚ
- 2020 – miejsce drugie ME
Co znamienne, aż trzy z tych pięciu sukcesów były odnoszone z Garethem Southgatem na pokładzie. Siłą rzeczy nie mógł grać na Euro występującym zaraz po zwycięskich mistrzostwach świata. Trudno również, by jechał na mundial w 1990, skoro wówczas dopiero zaczynał swoją karierę w Crystal Palace. Później jednak wziął udział w pamiętnym Euro 1996, a następnie – już jako selekcjoner – poprowadził reprezentację na dwóch w gruncie rzeczy udanych wielkich turniejach.
Sprawdź ofertę zakładów bukmacherskich w Fuksiarz.pl!
Problem w tym, że ta wczorajsza porażka jest niezwykle rozczarowująca. Stanowi pożywkę dla wszystkich osób, które po Anglii zwyczajnie jechały, które angielskiemu modelowi gry nie wierzyły. Odejście od kick n’ rush było niewystarczające. Chciano, by Synowie Albionu porywali tłumy, podczas gdy ich gra opierała się na chłodnej kalkulacji.
Przykłady widzieliśmy przez całe Euro 2020. Trippier w meczu otwarcia z Chorwacją. Wędka dla Grealisha, wpuszczenie kolejnego defensywnego zawodnika z Danią. Pięciu obrońców na finał z Włochami. Southgate był w stanie poświęcić wszystko dla wyniku – nie kombinował, a to przynosiło plony. Dlatego tym trudniej wytłumaczyć jego decyzje podejmowane od drugiej części starcia z Italią, gdzie wszystko to, co zostało wypracowane wcześniej, selekcjoner nagle postanowił puścić z dymem.
W poszukiwaniu straconego czasu
W pierwszej połowie trudno było na Anglików psioczyć. Włosi nie potrafili sobie stworzyć żadnej sytuacji, która byłaby w połowie tak dobra jak ta, którą zagrali Luke Shaw i Kieran Trippier. Dość powiedzieć, że najgroźniejszy był pojedynczy zryw Chiesy. Włoch uciekł Rice’owi, nie chciał kłaść się, otrzymać rzut wolny. Pomknął na bramkę Pickforda, ale uderzył niecelnie. Szkoda, bo patrząc na ustawienie angielskiego golkipera, jego decyzja była w 100% słuszna.
Co bronił Pickford XD pic.twitter.com/GsbLTLG19t
— Krzysiek Bielecki (@KchampK) July 11, 2021
Poza tym? Kilka strzałów zablokowanych, jedno celne uderzenie, które zawodnik Evertonu w zęby złapał. Mało, jak na tak znakomicie grający zespół. Mało, jak na pogrom angielskiej defensywy, który zwiastowali jej najwięksi przeciwnicy. Wydawało się wówczas, że gospodarze mają ten mecz zupełnie pod kontrolą, że dowiozą to swoje 1:0, a futbol wróci do domu. Okazało się jednak, że wszystkie drogi prowadzą do Rzymu.
Druga połowa w wykonaniu Włochów to była nawałnica. Poszli z takim impetem, że pierwszy raz na tym Euro czuć było drżenie nóg Anglików. Tym razem ich dominacja polegała na czymś więcej niż tylko imponującym posiadaniu piłki. Raz po raz udawało się przedrzeć tymi strefami, które wcześniej nie dojeżdżały. Synowie Albionu cofnęli się zbyt głęboko. Przekroczyli w końcu te magiczną granicę gry defensywnej i się pogubili. Wcześniej bowiem zachowywali balans między stawianiem autobusu, a wyprowadzaniem bolesnych dla rywala ataków. Tutaj tego nie było.
Włosi w drugiej połowie mieli:
- 70% posiadania piłki
- 4 celne strzały (0 Anglików)
- 313 podań celnych (116 Anglików)
Przeważali też pod względem fauli. Może się to wydawać nieistotne, lecz w gruncie rzeczy pełniło rolę, której ja nie potrafię zbagatelizować. Za każdym razem, gdy Anglia próbowała wyjść z własną inicjatywą, była tłamszona w zarodku. Harry Kane przez 120 minut nie zaliczył żadnego (!) kontaktu z piłką we włoskim polu karnym. Gdy Raheem Sterling próbował się zerwać, natychmiast był kasowany. No i jeszcze ten Saka, którego Chiellini powalił w chamski, lecz skuteczny i potrzebny Włochom sposób.
Przez całe Euro 2020 mówiło się, że strzelić gola Anglii to jest horror. Tymczasem w drugiej połowie finału, to Włosi wrócili do swojego dziedzictwa, znaleźli w sobie Dantego i Wergiliusza, przeczołgali Anglików tak, że znaleźli się oni w dziewiątym kręgu Piekła. Tylko, że tego wszystkiego Synowie Albionu mogli chyba uniknąć.
Southgate – zachowując wszelakie proporcje i skale – zachował się trochę jak Franciszek Smuda na Euro 2012. Postanowił iść przez ten mecz bez zmian. Trudno logicznie wytłumaczyć 99 minut bezpłciowego Masona Mounta. Bez sensu było również trzymanie na boisku Sterlinga, który w dogrywce wyglądał jakby nie spał od trzech dni. Mając na ławce takich gości jak Jack Grealish i Jadon Sancho, a nawet Dominic Calvert-Lewin, który idealnie pasuje do systemu opartego na długich piłkach, można – a nawet prawdopodobnie trzeba było pokusić się o wprowadzenie ich wcześniej.
Widzieliśmy przecież, jakie problemy sprawiał gracz Aston Villi. Niewiele brakowało, a za faul na nim wyleciałby Jorginho. Grealish rwał włoską obronę, wprowadził wreszcie jakieś ożywienie. Dostał jednak zaledwie 21 minut. Sancho zaś okazji do kopnięcia piłki nie miał w ogóle, bo wprowadzono go bezpośrednio na rzuty karne. A to naprawdę rzadko kończy się dobrze.
Trudno zatem nie odnieść wrażenia, że Southgate przespał drugą część spotkania. Niemal każda z jego zmian była regresem:
- Bukayo Saka
- Jordan Henderson
- Jack Grealish
- Marcus Rahsford
- Jadon Sancho
Skoro mieliśmy oceniać reprezentację Anglii po owocach, to w tym wypadku plony są wyjątkowo skromne. Tylko Grealish zaprezentował się bez zarzutu. Reszta w mniejszym (Henderson) lub większym stopniu (Saka, Rashford, Sancho) położyła Synom Albionu mecz.
Czy te rzuty karne można było zaplanować lepiej?
Największe zarzuty można mieć chyba odnośnie gry Jordana Hendersona. Saka to jeszcze młokos, na niejeden turniej pojedzie. Tymczasem kapitan Liverpoolu zmienił Declana Rice’a – jednego z najlepszych zawodników całego meczu i… był fatalny. Jego zmianę można porównać do Thiago, którego Enrique wpuścił na Włochów, a który słał podania wszędzie, tylko nie do swoich kolegów.
Oczywiście, zmiana ta na papierze broni się w każdej materii, w końcu Henderson powinien być zastrzykiem doświadczenia. Szkopuł w tym, że grał mniej dojrzale niż zawodnik West Hamu United. Nie ma co z niego też robić kozła ofiarnego, w końcu dostał wędkę i nawet nie podszedł do piłki w konkursie jedenastek. Jest jednak ucieleśnieniem tego, jak bardzo ten mecz nie potoczył się po myśli Southgate’a.
Dokonane przez niego zmiany można bowiem bronić na etapie ich dokonywania, abstrahując oczywiście od momentu, bo ten – jak ustaliliśmy – został przespany:
- Henderson – kapitan Liverpoolu, jeden z najbardziej doświadczonych graczy w reprezentacji
- Sancho – 10/11 skuteczności rzutów karnych, zmienił Walkera, których karnych nie wykonywał w ogóle
- Rashford – 15/17 skuteczności rzutów karnych, zmienił Hendersona (1/2), który spudłował w konkursie na mistrzostwach świata 2018
- Grealish – zmienia bezpłciowego Masona Mounta
Pozostaje zatem kwestia Saki, chociaż ten też grał na tym turnieju całkiem nieźle. W finale oczywiście zjadła go presja – nie był w stanie opanować piłki w polu karnym, pomylił się w decydującym momencie. Jednakże i te zmianę dało się wytłumaczyć.
Ogólnie rzecz ujmując – Southgate pomysły miał całkiem dobre. W praniu jednak okazało się, że wrzucił czerwone rzeczy razem z białymi i nic nie wyglądało tak, jak selekcjoner mógł oczekiwać. Zamiast doświadczenia dostał niepewność. Zamiast pewnych egzekutorów otrzymał gości, którzy nijak nie uderzyli tak pewnie, jak zrobił to Harry Maguire.
Przerażająca jest ta bezwzględność piłki. Gdyby jego pomysł wypalił – byłby noszony na rękach, a królowa Elżbieta II kładła miecz na jego ramieniu. Skończyło się zaś na tym, że do Southgate’a wracają demony z 1996, które przecież niemal już odpędził w Rosji. Wówczas jego zespół był do karnych przygotowany perfekcyjnie. Razem ze sztabem analizowali tętno zawodników, sposób podchodzenia do jedenastek. Wszystko po to, by w końcu przełamać klątwę.
Na Euro 2020 można było spodziewać się tego samego, ba! Takie obrazki pewnie znowu miały miejsce. Na końcu zostajesz jednak bezradny. Liczy się tylko piłka, wykonawca i bramkarz.
Zadziwiające jest jednak to, że Southgate – tak mocno hołdujący pragmatyzmowi – podjął się realizacji planu szalonego. Nie dość, że szósty w kolejce do wykonywania rzutu karnego był Jordan Pickford, to selekcjoner wprowadził dwóch zawodników bezpośrednio na konkurs jedenastek. A to – jak pokazuje historia Euro – zazwyczaj nie kończy się dobrze:
- Thomas Strunz – Niemcy vs Anglia – Euro 1996
- Simone Zaza – Włochy vs Niemcy – Euro 2016
- Rodri – Hiszpania vs Włochy – Euro 2020
- Marcus Rashford – Anglia vs Włochy – Euro 2020
- Jadon Sancho – Anglia vs Włochy – Euro 2020
Biorąc pod uwagę wszystkie okoliczności można chyba uznać, że był to ten odcinek, w którym Southgate przesadził. Trenerem jest świetnym, lecz tym razem jego decyzje po prostu się nie obroniły.
Fot.Newspix