Z wielu powodów można żałować, że nie zostało się zawodowym piłkarzem. Tak jak z wielu powodów można dziękować Bogu, że się nim nie zostało. Z każdym rokiem tych drugich argumentów zauważam jakby więcej. Ale nie mogę odmówić siły argumentowi koronnemu:
Jakbym został piłkarzem, to metrykalnie – 1988 – jest możliwe, że trafiłbym do szatni z Giorgio Chiellinim. A trafić do szatni z Giorgio Chiellinim wygląda na przygodę życia.
Giorgio Chiellini wydaje się człowiekiem, który wszędzie, gdzie się pojawia, czuje się jak na własnych imieninach. To dość szczególna moc. Zawsze intrygowali mnie ludzie, którzy ją posiadają – może dlatego, że nigdy nie miałem jej nawet w procencie.
Uprzedzę wasze wątpliwości: nie, nie zamierzam uznawać, że Chiellini sprzedał Albie tak malowniczego kuksańca przed karnymi, że zasłużył na Złotą Piłkę.
Nie, nie zasłużył nawet na szczególną pochwałę za ten mecz, stojący lata świetlne od niektórych jego poprzednich. Chiellini, jak na siebie, zagrał zwyczajnie źle.
Ale jakkolwiek wiem, że takie zachowania Chielliniego są czymś dla niego standardowym, tak nie mogę nie odnieść wrażenia, że to co zrobił z Albą… Cóż, jakbym był włoskim piłkarzem i obserwował z boku, jaki nastrój ma mój kapitan, jak się zachowuje w tej sytuacji, emanowałoby to na mnie spokojem. Siłą. Pewnością siebie. Myślę, że to, co posiada Chiellini, a co tak wyraźne było w tamtym momencie, jest zaraźliwe. Nie jeden do jednego rzecz jasna, ale jednak, szczególnie przed jedenastkami mogło przynieść konkretny skutek.
Bo przecież karne na tym poziomie to w stu procentach głowa. Każdy z tych piłkarzy jest w stanie bez trudu trafić w ten taki prostokąt, i to tak, by bramkarze międzynarodowej klasy nie mieli szans. To jest za blisko. Najlepszy specjalista od bronienia jedenastek nie będzie miał szans z dobrze uderzoną piłką. Bramkarze, owszem, zostają bohaterami, ale trzeba im dać szansę bohaterem zostać.
Ile razy gdzieś mówi się o karnych, ile razy sam kogoś o to pytałem, każdy mówi to samo: nagle ta bramka, tak wielka na treningu, staje się mała, a bramkarz gigantyczny. Niektórzy wybitni strzelcy mówili mi, że w chwili próby, nawet jak trafiali, to często fartem – zaryli w ziemię, zamknęli praktycznie oczy, zero myślenia.
Gdy patrzyłeś na Chielliniego, gdy taki Chiellini później powiedział swoje, ujmowało stres. Może to było zachowanie zwyczajowego dla Chielliniego, ale ja w tym widziałem założenie określone na konkretny cel. Cel, który udało się zrealizować.
Przeczytałbym analizę psychologa sportowego dotyczącą tego zdarzenia. I nie zdziwi mnie, jak po latach, ten moment będzie rósł, będzie gdzieś mitologizowany.
Ale nie wykluczam, że mogę też się mylić – nieważne, turniej to też siła obrazów, a nie tylko piłki, a ten obraz, ta scena, miała niezwykle silny przekaz.
***
Uwielbiam ten moment wczorajszego meczu, w którym Federico Chiesa, świeżo upieczony bohater całych Włoch, dumny strzelec gola na – być może – finał mistrzostw Europy, zbiera soczysty opierdol.
Chyba pamiętacie, wspominali o tym Laskowski z Podolińskim, szczególnie Podoliński podkreślił wagę tego zdarzenia i ja się z nim zgadzam. Nie ważne co, nie ważne jak, nie ważne gdzie, nie ważne z kim – piłka nożna wymaga dzisiaj żelaznej dyscypliny od wszystkich zawodników. Jedno ogniwo odpuści – jak w tym rzeczonym przypadku odpuścił Chiesa w swojej strefie, wydawałoby się, bezpiecznej – a lecą kolejne kostki domina.
Tak jak w popularnym życzeniu życzymy “zdrowia, zdrowia i jeszcze raz pieniędzy” tak piłkarzom można życzyć “koncentracji, koncentracji, i jeszcze raz dyscypliny taktycznej”. Wiem, może brzmi trochę mniej barwnie, ale nic z tym już chyba nie zrobię. No, może powiem, że wyjątkowo trafiła do mnie definicja piłki nożnej, jako gry zarządzania przestrzenią. A z tej definicji jakoś bardziej niż zwykle widać zespołowy trud, formacje, pressingi i tym podobne.
Dzisiejsza piłka nożna rządzi się według zasady: albo jesteś dobry zawsze, w każdej sekundzie meczu, albo po prostu nie jesteś wcale taki dobry. Wielcy, ale chimeryczni piłkarze, będą coraz mocniej osuwać się w cień.
***
Pedri pewnego dnia zgarnie Złotą Piłkę.
To chyba nawet nie jest kontrowersyjna teza.
Może tylko związana z tym, że łatwo się pomylić wobec nastolatków – ale gdzie się nie spojrzy na statystyki tego zawodnika, są nierealne. Tak samo jego dojrzałość, jego wpływ na grę zespołu. A przecież mowa o tak młodym graczu.
Luis Enrique powiedział, że nie było tak młodego piłkarza na wielkim turnieju, który pokazałby taką skalę jakości. Co istotne, nie w przebłyskach znamionujących wielką przyszłość, co w regularnej, nieustannej przydatności dla drużyny.
Zastanawiam się – Michael Owen w 1998?
Choć i Owen wtedy był starszy.
***
Porozmawiajmy o Alvaro Moracie.
Najpierw pudła i groźby. Nagonka całej Hiszpanii. Potem jeszcze więcej nagonki. Potem już koniec z nagonką, bo dla odmiany odkupienie. Bohater całego narodu. Potem tak sobie. Potem znów bohater narodu. A potem jednak antybohater.
A myślałem, że ja miałem intensywne lato, jak pojechałem w 2000 na kolonie do Pogorzelicy.
Historia Moraty, tak niejednoznaczna, też zapadnie mi w pamięć z tego turnieju. Natomiast też nie zapominam o statystyce xG Hiszpanii. Wczoraj znowu w tym elemencie wygrali i to zdecydowanie – Włochy 1.4, Hiszpania 2.6. Współczynnik xG Hiszpanii jest szokująco wysoki.
Kibicuję Moracie, będę go pamiętał dobrze – w przeciwieństwie do Moreno – ale też widać, że gdyby Hiszpania miała chociaż średnio skutecznego napastnika, to mogłaby pozamiatać cały turniej.
***
Zapraszam was też do naszych programów: poranny Stan Euro.
Leszek Milewski