Istnieje wiele przyjemnych letnich zajęć. Lato, paradoksalnie, sprzyja przyjemnym zajęciom.
Wizyta na Zakynthos czy innym Mykonos, tam oczywiście obowiązkowa lekcje gry na buzuki. Satysfakcja z przejścia czerwonym szlakiem Orla Perć, prawie nie przypłacając tego otarciem się o śmierć. Udana próba ugrania zniżki na cokolwiek na Zakynthos czy innym Mykonos, bo powołałeś się na nazwisko “ŻEWŁAKOW”, a szef knajpy to były ultras Olympiakosu. Obserwowanie, jak najpierw jest ciepło, a potem leje, więc istnieje nadzieja, że nadchodzi grzybny wysyp. Można też postać pod śmietnikiem i porozmawiać z sąsiadami o tym, że jest za gorąco.
Ale wśród tych evergreenów sztuki wykorzystywania lata, ma szansę wmeldować swoją kandydaturę reprezentacja Danii. Oglądanie jej bowiem to czysta przyjemność.
Mecz Danii z Walią oglądałem w towarzystwie osób starszych ode mnie, które na co dzień z piłką mijają się po przeciwnych stronach ulicy. Jest to zawsze dla mnie ciekawe doświadczenie, by zobaczyć jak im smakuje taki mecz. Dyskusja o tym, że Maehle to wahadło, jakiego zabrakło Polsce, zawsze ciekawa, no ale w pewnym momencie to i kiszenie się we własnym sosie. Wiele nowego ci nie powie. A tutaj masz spojrzenie z zupełnie innej perspektywy.
No więc najpierw przyznam – uwaga, dygresja – że podczas oglądania Dania – Walia, otrzymałem cios od moich współoglądaczy nokautujący. Mimochodem bowiem pytając mnie o to, co sądzę o meczach reprezentacji Polski, nim zdążyłem odpowiedzieć, nie zapomnieli wspomnieć, że mundial w 1974, o, to było coś. Wszystko wszystkim, ale wtedy to z Polski można było być dumnym na cały świat. Za każdy mecz. Zgodziłem się, że pewnie nigdy czegoś podobnego nie przeżyję. Bo to jest zapewne nie do przeżycia. I starałem się z godnością zagryźć w sobie zazdrość, która musi się pojawić, gdy ktoś opowiada ci o czymś, co nigdy ci się nie przydarzy.
Zgódźmy się natomiast, że wśród osób, które oglądają Euro sporadycznie – bo zazwyczaj w ogóle nie oglądają piłki, no ale Euro czasem włączą bo to w końcu Euro – pierwszy z wczorajszych meczów nie musiał wzbudzać wielkiej ekscytacji. Nie te marki. To nie Niemcy – Portugalia. Mogło się pojawić wzmożone zainteresowanie Danią, bo wiadome zdarzenia z meczu z Finlandią, ale nie oddawały one przecież meritum:
Tego, że Dania świetnie gra w piłkę.
Przyznam, że obserwowanie reakcji na grę Danii wśród osób, które piłki nie śledzą, było przyjemnym doświadczeniem. Znacznie częściej, opowiadając o tym co robię, widzę zupełnie inne reakcje. A tutaj, w środku cennej opowieści o tym, co u dalekiego kuzynostwa – natychmiastowa przerwa, bo Dania strzeliła trzeciego gola. Taka była siła duńskiego grania. Albo czyjaś nauka nazwiska Dolberga w pierwszej połowie, bo na to zasłużył, a w drugiej połowie już możliwość błyśnięcia:
– NO TAK, DOLBERG. ŚWIETNY GRACZ.
Mówcie co chcecie, to pokazuje wielką siłę Danii. Możemy analizować ich styl grania, możemy wskazywać wiele kontekstów, ale to, że ich gra jest w stanie zachwycić osoby, które są daleko od piłki, to jest wymowne.
Mi imponuje konsekwencja, z jaką Duńczycy grają to, co grają. Czyli, operowanie piłką, ale bez operowania piłką dla operowania nią. Potrafią zagrać bardzo szybko, ale to nie laga, tylko szybkie rozegranie. No i ta swoboda gry ze sobą pod polem karnym rywala. Ja, widząc Duńczyków w tej strefie, zawsze wiem, że nie będą szukać zagrania na alibi. Jest próba kombinacyjnego rozklepania, a nie decydowanie się “no, kopnę pod bramkę, może coś się stanie”. No i w ramach tej konsekwencji też widać, jak trzeba, roszady taktyczne – to zespół potrafiący zareagować, co zdarzyło się tak z Walią, jak i choćby z Rosją.
Summa summarum, nie ograli Walijczyków. Oni nawet ich nie zmiażdżyli. Oni im odebrali chęć do gry w piłkę nożną.
To była taka przepaść, która wypada na docenienie, szczególnie, że przecież Walia coś jednak na tym turnieju wcześniej pokazała. Ja Walijczyków lubiłem, a tutaj zostali całkowicie stłamszeni. Nie mieli żadnych argumentów, żadnej odpowiedzi na to, co grali Duńczycy.
Jest też w tej drużynie głębia, czego dowodem Kasper Dolberg. Facet, który wcześniej zagrał pół godziny, teraz wychodzi sobie w pierwszym składzie i znajdzie się pewnie w jedenastce rundy. A przecież i bez niego ta drużyna działała bardzo dobrze, zwłaszcza w ofensywie.
Niby przegrali na tym turnieju dwa mecze, więc wciąż, trudno widzieć w nich faworyta. No bo jak, skoro długo w ostatniej kolejce nie byli pewni nawet awansu. Nie jest to też, by tak rzec, naturalna potęga piłkarska, więc z tej przyczyny też przychodzi to z trudem. Ale spójrzmy nawet na jedenastkę Duńczyków klubami:
Leicester – Milan, Southampton, Chelsea – Atalanta, Tottenham, BVB, Udinese – Sampdoria, Nicea, Barcelona.
A masz z ławki szereg ciekawych opcji, nawet jeśli grających w mniej uznanych klubach, to dających bardzo odmienny warsztat.
To naprawdę może się udać.
Ja w ten balon wierzę.
Choć pewnie teraz napuchnie on już do rozmiarów Hindenburga.
Pewne jest natomiast jedno – choć do miana “czarnego konia” startowało tak pół turnieju, to Duńczycy wskoczyli w te ramy i chyba nikt im już tego miana nie odbierze. Nie w takim wymiarze, nie w takiej sile. W zasadzie cokolwiek zdarzy się dalej, już dali temu turniejowi mnóstwo, ale uważam, że półfinał naprawdę na ten moment nawet nie będzie wyczynem, tylko naturalną konsekwencją tego, co pokazują.
***
Ech, a zarazem jest i ta zazdrość. Przecież nie tak dawno, w eliminacjach do mundialu, podchodziliśmy do nich przekonani o swojej wyższości.
No bo gdzie oni, do nas, ćwierćfinalisty Euro, o karne od strefy medalowej?
Dania nie pojechała wtedy nawet na turniej, rywalizację o awans przegrywając z Albanią.
***
Zapraszam też do oglądania naszych porannych programów “Stan Euro”.
Leszek Milewski
Fot. NewsPix