Dziś nasza kartka z kalendarza jest pokolorowana tylko do połowy. Z jednej strony Maciej Korzym odrzucający zaloty Barcelony i Auxerre. Z drugiej krótkie wspomnienie jednego z najwybitniejszych polskich dziennikarzy sportowych, Janusza Atlasa. Dziś mija piąta rocznica jego śmierci.
3 stycznia 2004
Było to zanim zatrzasnął się na siłowni i ogolił na łyso. Wtedy jeszcze nie przesuwał szaf, a – jak mówi pradawna słowiańska mitologia – wkręcał przeciwników w trawę. Po to, żeby przekonać gimnazjalistę, do Nowego Sącza zjeżdżały pielgrzymki chętnych. Cała polska czołówka, a do tego potentaci z Europy. Auxerre, Monaco, Barcelona. Dlaczego nie Barcelona?
– Na treningach w Monako, w których brał udział Maciek, pojawił się prezydent klubu, choć nigdy wcześniej tego nie robił. Bardzo chciał zobaczyć naszego utalentowanego zawodnika. Podczas tamtego pobytu nie udało się załatwić wszystkich spraw do końca. Korzym dostał powołanie do reprezentacji Polski U-15, gdzie w pięciu meczach strzelił cztery bramki. Oferta z klubu z Lazurowego Wybrzeża nie była jedyna zagraniczną propozycją. Chciały go mieć w swoich szeregach również Barcelona i Auxerre. Wybrał jednak AS Monaco, gdzie pojawi się po ukończeniu gimnazjum – mówił Jerzy Kopiec.
Do Monaco Maciej Korzym nigdy jednak nie trafił. Nie udało się też ani w Barcelonie, ani w Chelsea, ani nawet w Legii Warszawa. Został doceniony dopiero w Koronie, prawie dziesięć lat później. Skończył w Podbeskidziu Bielsko-Biała.
3 stycznia 2010
Tego dnia walkę z nowotworem przegrał jeden z najwybitniejszych polskich dziennikarzy sportowych, Janusz Atlas. W ostatnich latach życia współpracował z PZPN-em. Niżej fragment ostatniego wywiadu, udzielonego “Magazynowi Futbol”.
– I nie żal dziennikarstwa?
– Jakiego dziennikarstwa? Przecież obaj wiemy, że jesteśmy gatunkiem ginącym. Wyrosła kasta dziennikarzy, znanych innym dziennikarzom, natomiast kompletnie nie znanych czytelnikom! Nikomu, poza własną rodziną!
– To może dziennikarzem piłkarskim już zostawać nie warto, to sugerujesz?
– Ja zawsze chciałem być najlepszy, to moja rada dla młodych. Unikałem takich, co to mają problem ze skleceniem kilku zdań. Nie mają znajomych. Nie potrafią pić wódki. Nie mają marzenia, żeby mieć najlepsze dziewczyny. No i jeszcze jedna, najważniejsza uwaga: żeby umieć pisać, to trzeba czytać! Ja czytałem. Od tego wziąłem pomysł, od innego zdanie, jakieś porównanie. Przecież ci młodzi nic nie czytają. A żeby wejść do elity tego zawodu, no to trzeba mieć przede wszystkim własny charakter pisma.
– Ale to picie wódki jest takie konieczne?
– Słuchaj, jakiś gość w internecie na „Gazecie” zarzuca mi, że ja jednego dziennikarza z „Gazety Wyborczej” nazwałem chujem. I to jest święta prawda! Bo poszło o tę wódkę. Ktoś mi dzwoni, jego kolega, że będą czegoś na mnie szukać, jako na rzecznika PZPN. Ze jestem pijak.
– A to nieprawda?
– Oczywiście. Po pierwsze ja nie jestem rzecznikiem PZPN, tylko p.o. – pełniący obowiązki, a wkrótce zostanę p.p.o. – przestał pełnić obowiązki. Po wtóre – ja od lat nie piję wódki! To nawet przyjaciele zatroskani czasem dzwonią: to ty już nie pijesz? I odpowiadam: nie pije, tak, bo mi żona zabroniła!
3 stycznia 2011
Radość w Poznaniu, bo pozyskaliśmy jednego z najlepszych obrońców w ekstraklasie. Jednocześnie złość i zgrzytanie zębów w Gdańsku. Niespełnione obietnice, niesmak i… majstersztyk. Aż trudno uwierzyć, że te wszystkie emocje cztery lata temu budził Hubert Wołąkiewicz, podpisujący kontrakt z Lechem Poznań. Ostatnio przecież jeden z najgorszych obrońców w naszej lidze. Pisaliśmy tak:
“Lech Poznań podpisał kontrakt z Hubertem Wołąkiewiczem, co trochę nam przypomina – chociaż w innej skali – transfer Tomasza Jarzębowskiego do Legii. Zdarzyło się bowiem kiedyś tak, że Legia Jarzębowskiego wyszkoliła, a potem oddała za darmo do Agrykoli, by potem z tej samej Agrykoli go wykupić.
Wołąkiewicz nie przeszedł wstępnej weryfikacji u Franciszka Smudy, kiedy Lech łączył się z Amiką. Selekcjoner dość pogardliwie nazywał kurduplem wyszkolonego we Wronkach zawodnika i kategorycznie stwierdził, że Wołąkiewicz u niego nie pogra (a dzisiaj gra – i to w reprezentacji).
(…)
Wołąkiewicz wróci – chyba można tak powiedzieć – „na stare śmieci”. Jeśli pojawi się w Poznaniu latem za darmo, będzie można uznać, że niechcący i przez przypadek „Kolejorzowi” wyszedł majstersztyk – wytrenowali chłopaka, umieścili w klubie, gdzie nabierał doświadczenia i klasy, a potem ściągnęli z powrotem za friko. W Lechu zapewne nie rozwinąłby się aż tak bardzo.”
Cóż najpierw rozwinął, a potem zwinął. W kłębek, jak jeż dotknięty patykiem.
3 stycznia 2013
W Mediolanie mieli go serdecznie dość. Dzięki Alexandre Pato świetną zabawę mieli jednak internauci, prześcigający się w wymyślaniu coraz to nowych, wymyślnych powodów kolejnych kontuzji.
Zbyt głośna muzyka w słuchawkach. Popękane bębenki. Koniec sezonu.
Pomyślał komu podać piłkę. Złamanie mózgu. Pięć lat przerwy.
Uderzył piłkę głową. Pęknięta czaszka. Pięć miesięcy przerwy.
Rozdawanie autografów. Skręcony nadgarstek. Dwa tygodnie przerwy.
Sędzia podrzucił monetę, która spadła na jego stopę. Osiem miesięcy przerwy.
I tak dalej, i tak dalej… Równo dwa late temu zakończył gehennę swoją i kibiców, wracając do Brazylii, gdzie – o dziwo – gra w miarę regularnie. Co okienko transferowe jego nazwisko przewija się w kontekście powrotu do Europy. Ostatnio coraz głośniej mówi się, że jego kolejnym klubem może być Fiorentina.
***
Tego samego dnia doszło do rękoczynów na treningu Manchesteru City, kiedy Roberto Mancini poszarpał się z Mario Balotellim. A dziś włoski trener chce sprowadzić go do Interu. Jak stare dobre małżeństwo.
3 stycznia 2014
Rok temu działo się całkiem sporo. Widzew szukał sponsorów, którzy wspomogliby jałmużną na spłatę kontraktów. Adam Nawałka obiecywał, że znajdzie partnera dla Roberta Lewandowskiego, a “Przegląd Sportowy” umieścił na okładce Dominika Furmana z dopiskiem “Złoty interes”. Trzeba przyznać, że tutaj trafili jak nigdy.
Poza tym na Twitterze szalał Kazimierz Greń.
A Patryk Małecki zmienił obiekt westchnień i stwierdził, że teraz to on będzie umierał za Pogoń Szczecin, o czym pisaliśmy tak:
“Patryk Małecki w Pogoni Szczecin. Już oficjalnie i ostatecznie. Niektórzy piszą, że hit transferowy, a nam jak na złość wydaje się na odwrót: że kit. Nie transferowy, tylko kit Małeckiego. Przy okazji świetna nauczka – dla niego, dla wielu jemu podobnych i trochę też dla kibiców, którym nie wiedzieć czemu wszelkiej maści kity ciągle bardzo imponują. Chwytają je jak pelikany. Sami aż nadstawiają uszu, żeby tylko usłyszeć jak mocno piłkarz się z nimi utożsamia, jak bardzo chce w ich klubie skończyć karierę i jak nie wyobraża sobie życia poza nim. Małecki latami, z przerwą na średnio udane kopanie piłki, zajmował się wciskaniem kitu.
(…)
Kiedy szło mu na boisku, wtedy to już szczególnie chciał wszystkim naokoło pokazać, że Wisła to on, a on to Wisła. Wiele razy powtarzał, jakie to przyjemne uczucie, gdy wszyscy na trybunach życzą mu źle, a on może ich uciszyć trafiając do siatki. „Wiedzą, że kocham Wisłę, zawsze się z nią identyfikuję. To ich drażni, ale to nie moja sprawa” – tak mówił, kiedy jeszcze piłka go w miarę słuchała. Nie wyobrażał sobie gry w jakimkolwiek polskim klubie poza Wisłą i pewnie nigdy nawet nie brał pod uwagę, że będzie do takiego ruchu zmuszony. No, w ostateczności mógłby pójść do którejś ze „zgód” Wisły albo do Sosnowca, gdzie pomogli mu stać się piłkarzem. Ale generalnie – wierność aż po grób. Za tę wierność (wtedy niezweryfikowaną), za darcie ryja na sektorze, za bratanie się ponad miarę z kibicami, był w pewnych kręgach uwielbiany. Kiedy inni piłkarze starali się zyskać szacunek fanów grą, on obrał inną drogą, na skróty. Złaknieni tanich pochlebstw kibice kupili to w stu procentach.
(…)
Powiedzmy sobie wprost: Patryk Małecki miesiącami wygadywał puste hasła dla idiotów, którzy chcą ich słuchać. Hasła o dozgonnej wierności, przywiązaniu do klubu, o Wiśle aż po grób i tak dalej. Wygadywał, wygadywał, aż w końcu sam padł ofiarą tego mielenia jęzorem. Bo kariera piłkarza pięknie te wszystkie zapewnienia weryfikuje, brutalnie rozlicza z każdego z osobna.
Małecki całą swoją popularność w Krakowie zbudował na silnej identyfikacji z klubem i jego barwami. Właśnie na tym. Przecież nie na formie i strzelonych golach, tylko na całowaniu białej gwiazdy, wdrapywaniu na gniazdo trybuny i prowadzeniu dopingu. Na koniec, kiedy po równi pochyłej stoczył się w sportową przeciętność, okazało się, że już żadnej identyfikacji nie ma. Jest tylko populizm.
Teraz Patryk Małecki, jak przystało na profesjonalistę, na każdym treningu będzie umierał za Pogoń.”
PB