– Mamy świetnych napastników – Daryl Murphy z 16 golami jest liderem strzelców. Za Davida McGoldricka w lecie odrzucono ofertę z Leicester, za miliony funtów. W obronie: Christophe Berra – reprezentant Szkocji, Tommy Smith – reprezentant Nowej Zelandii, Tyrone Mings, za którego teraz osiem milionów funtów dają Arsenal i Chelsea. Do tego kilku młodych, wchodzących do zespołu i ten balans między świeżością, młodością a doświadczeniem (…) Myślę, że naprawdę mamy szanse awansować – przekonuje Bartosz Białkowski, który po latach spędzonych w Southampton, bez szans na regularne występy, musiał odpokutować swoje w trzeciej lidze i dziś znów walczy w Anglii o poważne cele. Zapraszamy na rozmowę.
Dziesięć meczów z rzędu bez porażki, punkt straty do lidera Championship, do tego twój niedawny tytuł zawodnika miesiąca. Co wy tam, krótko mówiąc, wyprawiacie w tym Ipswich?
– (śmiech) Nie ma w tym wielkiej tajemnicy. Chyba po prostu w odpowiednim momencie zaskoczyliśmy, bo na początku sezonu, chociaż nasza gra wyglądała nieźle, często traciliśmy głupie gole. Kiedy wskoczyłem do bramki, zaczęliśmy przede wszystkim solidnie grać w obronie. To był ten brakujący element, bo akurat z przodu mamy niesamowity potencjał i o tym było wiadomo od początku.
Sugerujesz, że to ty byłeś tym brakującym elementem?
– Swoją cegiełkę dołożyłem, ale chodzi mi o całą grę obronną.
Mimo wszystko, jeśli przejrzeć klubowe media, komentarze kibiców, wpisy na Twitterze czy Facebooku, to jednak zrobił się w Ipswich duży szum wokół Białkowskiego.
– Wszedłem do bramki, pokazałem dużą pewność i kibice to docenili. Można powiedzieć, że mnie pokochali, bo spotykam się z niesamowitą sympatią – to widać i słuchać w czasie meczów.
Czym ich więc kupiłeś?
– Chyba pewnością w grze. Krzyczę na obrońców, dyryguję, rządzę w polu karnym. Tak to chyba teraz powinno wyglądać. Bramkarz musi żyć – na linii, na przedpolu, w komunikacji z drużyną.
Zacząłeś jako rezerwowy. Tego większość się spodziewała, twój rywal bronił w Ipswich przez cały miniony sezon. Co się stało, że po kilkunastu meczach jednak doszło do zmiany?
– Doznał kontuzji w czasie rozgrzewki przed meczem z Blackpool. Kiedy wskoczyłem do bramki, wiedziałem, że zanim on wróci do pełnej sprawności, mam przynajmniej dwa, trzy mecze. Musiałem ten czas na maksa wykorzystać. I faktycznie, trzy tygodnie później, kiedy Dean Gerken był już zdrowy, trener musiał podjąć decyzję, co dalej i jednak wskazał na mnie. Trudna sprawa. Z jednej strony – nie miał żadnych powodów, żeby mnie odsuwać, ale z drugiej – Dean wcześniej też niczym nie zawinił.
Czyli co, balansujesz na cienkiej linie? Każdy błąd może kosztować?
– Nie sądzę. Z każdym meczem, a zagrałem ich już dziewięć, czuję się coraz pewniej. Trener to widzi, podkreślał niejednokrotnie. Twardo stąpam po ziemi, ale ten najtrudniejszy okres już przetrwałem.
Osiągnąłeś to, co chciałeś – masz możliwość regularnego bronienia w dość poważnej lidze. Chociaż była to długa i okrężna droga. Musiałeś zejść nisko, żeby znowu wrócić wyżej.
– Właśnie o to chodziło w odejściu z Southampton do Notts County. Trafiając do League One zdawałem sobie sprawę, że nie jest to żaden super poziom, ale będąc tam, mam możliwość gry i promocji – choćby właśnie do Championship. Cel był prosty – przetrwać tam dwa lata i iść dalej.
Dlaczego aż dwa lata?
– Bo za bardzo zasiedziałem się w Southampton. Potrzebowałem dłuższego okresu regularnej gry, tydzień po tygodniu, żeby wskoczyć wyżej. I małymi kroczkami wszystko idzie w tym kierunku.
Macie teraz mały korespondencyjny pojedynek z Arturem Borucem…
– Na razie wyprzedza nas o punkt, ale sytuacja w górnej połówce tabeli jest tak ciasna, że jedno potknięcie może spowodować spadek nawet na czwarte, piąte miejsce. Przed nami długi sezon, ale Bournemouth na razie prezentuje niesamowitą formę. Zremisowaliśmy u nich 2:2, chociaż świetnie trzymali piłkę i były momenty, że niewiele mogliśmy zrobić, czasami grali z nami w dziadka. Zrobili na mnie duże wrażenie. Po tym, co zobaczyłem, uważam ich za głównego kandydata do awansu. Z Arturem tylko chwilkę pogadaliśmy, wymieniliśmy się koszulkami, życzyliśmy sobie powodzenia.
I Bournemouth, i Ipswich zaskakują. Planowaliście tę walkę o awans, to wynik na miarę waszych ambicji czy to na razie takie wielkie „wow”?Jaki jest wasz rzeczywisty potencjał?
– Nikt na nas nie stawiał, chociaż w szatni mówiliśmy sobie, że warto byłoby powalczyć przynajmniej o baraże. Mamy naprawdę świetnych napastników – Daryl Murphy z 16 golami jest liderem strzelców. Za Davida McGoldricka w lecie odrzucono ofertę z Leicester na osiem milionów funtów. W obronie też jest dobrze: Christophe Berra – reprezentant Szkocji, Tommy Smith – reprezentant Nowej Zelandii, Tyrone Mings, za którego Arsenal i Chelsea dają teraz osiem milionów funtów. Do tego kilku młodych wchodzących do zespołu i ten balans między świeżością, młodością a doświadczeniem.
A potencjał finansowy?
– Z kilkoma klubami, na przykład ze spadkowiczami z Premier League, równać się nie możemy, ale pod względem budżetu na pewno znaleźlibyśmy się w czołowej dziesiątce ligi. Nasz właściciel jest jednym z bogatszych ludzi w Anglii i jeśli zobaczy potrzebę, to z pewnością nie będzie szczędził grosza.
Baraże to trudny temat, kilku Polaków – Kuszczak czy Majewski – w przeszłości próbowało przez nie awansować do Premier League. Ale z drugiej strony – ta liga to już niezłe okno wystawowe.
– Oczywiście. Nasze mecze trzy czy cztery razy w tym sezonie były już transmitowane w telewizji. Gramy atrakcyjną piłkę o czołowe miejsca… Ostatnio w BBC był dłuższy materiał poświęcony Ipswich. Jest się z czego cieszyć. W moim przypadku o tyle, że w przeszłości obiecywano mi już różne rzeczy, ja się czasem napalałem, głowa odlatywała, a później rzeczywistość okazywała się zupełnie inna. Dziś wszystko wygląda jak należy i powoli idzie w odpowiednim kierunku.
Na co takiego się napalałeś?
– Wiesz, w młodości: Arsenale, Manchestery… A przede wszystkim na możliwości regularnej gry w Southampton. Wydawało mi się, że cały czas jestem młody i perspektywiczny, że klub będzie na mnie stawiał, a tak naprawdę Kelvin Davis był w świetnej formie, trenerzy nie mieli prawa zdjąć go z bramki. Przez sześć lat zagrałem bardzo mało meczów, przyplątało się kilka kontuzji. To był fajny okres, ale trochę się zasiedziałem. Należało stamtąd odejść dużo wcześniej.
„Zawsze odnosiłem wrażenie, że Alan Pardew mnie lubił…”
– Bo tak było, chociaż umówmy się, że niewiele z tego wynikało. Kiedy rozmawialiśmy, zawsze powtarzał, że szanse moje i Davisa są równe, że będziemy rywalizować. Jednak skończyło się na tym, ze rywalizację wygrywał Davis, a Pardew w końcu odszedł do Newcastle.
POSTAW NA ZWYCIĘSTWO IPSWICH (1.61) Z CHARLTON W BET-AT-HOME >>
Jakie inne opcje miałeś latem, kiedy cudem uratowaliście utrzymanie Notts County w trzeciej lidze? Było wiadomo, że to twój ostatni sezon w klubie, byłeś w formie…
– Możliwości było kilka: zaczynając od powrotu do Polski, przez wyjazd do MLS, a na kilku szalonych wschodnich kierunkach kończąc. Odrzucałem te oferty, bo wiedziałem, że tu moja robota jeszcze nie jest zakończona. Bardzo chciałem zostać w Anglii. Wiedziałem, że Championship to jest poziom, na którym w danej chwili powinienem się sprawdzić. W sumie to już przed ostatnim, najważniejszym meczem w Notts County, dostałem telefon z Ipswich. Byłem prawie pewien, że tam pójdę.
Odszedłeś za darmo, mając jeszcze rok kontraktu…
– Bo klub miał kłopoty finansowe, a ja byłem najlepiej zarabiającym zawodnikiem.
No to na liście płac w Ipswich pewnie zostałeś lekko zdegradowany.
– Wiadomo, są zawodnicy, którzy zarabiają lepiej. Nie ma się co czarować, że jestem w tej hierarchii wysoko, ale na dziś ten kontrakt mnie zadowala i małymi kroczkami zamierzam piąć się wyżej.
Był chociaż jeden taki moment, kiedy naprawdę serio myślałeś o powrocie do Polski?
– Chyba tylko jeden, kiedy jeszcze w czasach Macieja Skorży chciała mnie Wisła Kraków. Chodziło o roczne wypożyczenie z Southampton, co wydawało mi się w tamtym czasie dobrą opcją, ale Alan Pardew się nie zgodził. To był ten jedyny moment, kiedy w Anglii miałem dość wszystkiego, chciałem wrócić, a Wisła była topowym klubem. Gdyby ode mnie zależało, to bym do niej poszedł.
A gdy miałeś do wyboru ligę polską i trzecią angielską?
– Zdarzały się telefony z Zagłębia Lubin, później bodajże z Łęcznej i Bełchatowa po ich awansie do Ekstraklasy, ale kiedy wybierałem trzecią ligę, sprawa akurat była trochę inna. Notts County zaproponowało mi umowę bardzo szybko, zanim cokolwiek innego zdążyło się wydarzyć. No i miałem to przeczucie, że z Anglii, nawet z trzeciej ligi, mogę mieć trochę bliżej tam, gdzie chcę ostatecznie trafić. Wiedziałem, że będę pod lepszą obserwacją, bo skauci i menedżerowie tę ligę oglądają. Ipswich ponoć miało mnie na celowniku od półtorej roku i dopiero po takim okresie podjęło decyzję.
Zagrałeś na razie dziewięć meczów w drugiej lidze, więc trochę za wcześnie na wielkie deklaracje, ale siłą rzeczy Premier League musi pozostawać chociaż w sferze marzeń…
– No jasne, jak u każdego zawodnika na Wyspach.
Wolałbym nie oceniać czy to realne, czy bujamy w obłokach.
– Ja też cały czas podkreślam, że jestem dopiero na początku drogi, ciągle buduję swoją pozycję. Straciłem sporo czasu, mógłbym być dziś w innym miejscu, ale jak na bramkarza nie jestem jeszcze taki stary. Czasem z ciekawości przyglądam się jak wygląda sytuacja z bramkarzami w poszczególnych klubach, ale przede wszystkim myślę, że naprawdę mamy szansę awansować z Ipswich.
Dobrze wiesz, że w piłce dzieją się czasem rzeczy zupełnie nieoczekiwane. Rickie Lambert po trzydziestce zadebiutował w kadrze Anglii, ma dziś na koncie trzy bramki w jedenastu meczach. A ty pamiętasz, jak przychodził do Southampton ze słabego Bristol Rovers…
– Akurat Lambert od początku, jak tylko go zobaczyłem, to był dla mnie mega piłkarz, tylko odkryty bardzo późno, nie wiem czemu. Nogę miał tak ułożoną, że w ogóle nie pasował do gry w niższych ligach. W dodatku to jest człowiek o takich charakterze, że nie sposób mu nie kibicować…
Otarłeś się w Southampton o kilku wielkich.
– No jasne, byli Lambert, Walcott, Bale, Lallana. Ale z drugiej strony, nie chcę wyglądać na takiego, co to non stop wspomina z jakimi to wielkimi piłkarzami kopał kiedyś na treningach. Fajna sprawa, ale było, minęło. Moja przygoda z Southampton niestety potoczyła się inaczej.
A to jednak klub, który potencjału zawodników często nie marnował.
– To prawda. Jest badzo dobrze rozwinięta szkółka – wykwalifikowani trenerzy, warunki do treningu. Do tego świetnie funkcjonuje skauting. Bale, Chamberlain, Walcott, Lallana, Shaw – całe mnóstwo wizytówek tego klubu, zresztą nie tylko w Premier League, ale też na niezłym poziomie w Championship.
Ciebie, co ciekawe, zapamiętał trener bramkarzy…
– Tak, Malcolm Webster. Właściwie to od niego i od George’a Burleya wszystko się zaczęło. Obaj pracowali w Hearts, kiedy ja przez dwa miesiące byłem na testach w Edynburgu. Po dwóch tygodniach podpisali kontrakt z Southampton, po czym zadzwonili do mojego menedżera i ściągnęli mnie za sobą. No a dzisiaj Malcolm Webster jest już w Ipswich…
Zaraz po sylwestrze będziecie mieć okazje zmierzyć się z byłym klubem w Pucharze Anglii.
– Oglądałem losowanie. Kiedy Alan Shearer już w pierwszej parze wyciągnął Southampton, prawie się modliłem, żeby dolosował Ipswich, no i tak się stało. Fajnie tam będzie wrócić. Nie wiem czy zagram, bo w meczach pucharowych trener nieraz wystawia rezerwowych, ale dostałem już sporo wiadomości na Facebooku, niektórzy kibice jeszcze pamiętają. Mimo że sporo się tam od moich czasów pozmieniało. Zostało dosłownie parę zawodników. Kto by kiedyś się spodziewał, że Southampton może walczyć o czołowe lokaty w Premier League, nawet o puchary, jak teraz wynika z tabeli.
Święta w Anglii, jak co roku, typowo piłkarskie?
– Dokładnie, na boisku. Fajnie byłoby spędzić je odrobinę spokojniej, tylko w gronie rodziny, ale tak to już wygląda w Anglii – trzeba wyjść i wykonać robotę. Z pierogów zrezygnować, bo rano w Boże Narodzenie trening, później powrót do domu, a już o siódmej wieczorem wyjazd na piątkowy mecz. Od kiedy tylko gram na Wyspach, co roku walimy te mecze w święta. Chociaż tym razem terminarz i tak nie jest aż tak napięty, mamy odrobinę luzu. O dziwo, zanosi się też na wolnego sylwestra.
Rozmawiał Paweł Muzyka