Cała Polska wstrzymała oddech. Do ostatnich minut nie wiedzieliśmy, czy się uda, czy coś Lewandowskiemu wpadnie. Teraz już nie ma wątpliwości, nie ma obaw, nie ma nerwowej strużki potu spływającej po czole. Zrobił to. Dokonał tego. Wygrał z historią. Nie mamy słów na tego faceta. Robert Lewandowski sprawił, że niemożliwe stało się możliwe. Lewy przebił Gerda Müllera. Nikogo nie ma nad nim. Jest na samej górze. W całej długoletniej historii Bundesligi nie było skuteczniejszego niż on. Teraz inni będą ścigać jego – Roberta Lewandowskiego.
Lewandowski potrzebował na to wiele lat. Raz był bliżej, raz był dalej, ale ten rekord Gerda Müllera z 1972 majaczył gdzieś na horyzoncie, niczym ni to realny, ni to nierealny cel. Tydzień temu z Freibrugiem udało się go wyrównać. Czterdzieści goli w jednym sezonie ligi niemieckiej. To już coś. A przecież już wtedy mogło być czterdzieści jeden, ale Lewy skiksował na pustą bramkę. Ale machnęliśmy ręką. Tłumaczyliśmy sobie, że co tam po czymś takim, skoro zaraz ostatnia kolejka, zaraz Augsburg, zaraz kolejna okazja, akurat tak na zwieńczenie indywidualnie wspaniałego sezonu.
Bayern-Augsburg. Niecny plan Gikiewicza przeciw Lewandowskiemu
Ale gdybyśmy tylko wiedzieli, jaki mecz zagra Rafał Gikiewicz, sami nie wiemy, czy bylibyśmy tak spokojni.
Prawdopodobnie nie.
Ba, na pewno nie.
Rafał Gikiewicz postanowił bowiem utrudnić zadanie Robertowi Lewandowskiemu. I to delikatnie mówiąc. Niby Giki puścił pięć bramek, w samej pierwszej połowie aż cztery, ale raczej nikt nie powie, że zagrał słaby mecz. Wprost przeciwnie, Polak zagrał bardzo dobrze. Na tyle dobrze, że o mało nie pokrzyżował historycznych planów Lewandowskiego. Przy strzałach Gnabry’ego, Kimmicha i Comana kapitulował, ale przy wszystkich sześciu próbach Lewego interweniował więcej niż poprawnie. A to złapał główkę, a to rzut wolny, a instynktownie odbił mocny strzał z siedmiu metrów, a to uprzedził polskiego snajpera na przedpolu, a to kilka razy wygrał z nim pojedynek sam na sam.
Zaczęliśmy się bać, że Gikiewicz zrobi Lewemu psikusa, że nie pozwoli mu tego popołudnia na bramkę. I, mimo mniej lub bardziej szyderczych komentarzy, nie mielibyśmy do niego o to pretensji. Jego rolą jest bronić. Jasne, udzielają się emocje. Przecież Polak Polakowi tak, no jak to tak można, ale czy nie głupsze i bardziej irracjonalne byłoby, jakby, no nie wiemy, Gikiewicz nagle puścił jakiegoś babola, bo akurat strzela jego rodak? No dajcie spokój.
Tak czy inaczej, stresowaliśmy się, że bramka Augsburga jest zaczarowana. Bo Lewemu nie mogło wejść. Za nic. Sam się starał, pomagali mu koledzy, przykładowo taki Thomas Mueller grał tylko pod niego, ale jak nie wpadało, to nie wpadało, a szans nie brakowało. Doszło nawet do tego, że Lewy pozostawał bez gola, a bramki zaczął strzelać Augsburg. Najpierw walnął Hahn, potem Niederlechner – ładne to były trafienia, ale umówmy się: nikogo one nie obchodziły.
Czekaliśmy na gola Lewego.
Bayern-Augsburg. Lewandowski zdobywa 41. bramkę
I w końcu przyszła dziewięćdziesiąta minuta.
Bayern męczył bułę. Żegnający się z Bayernem ze łzami w oczach Boateng i Alaba siedzieli na ławce, Mueller, Gnabry i Coman też, a po boisku biegali rezerwowi i nie za bardzo wiedzieli, jak dograć piłkę do Lewego. W końcu jednak Leroy Sane oddał płaski strzał, a Rafał Gikiewicz odbił go pod nogi Roberta Lewandowskiego. Ten tylko na to czekał. Chwilę później cieszył się już z czterdziestego pierwszego trafienia w tym sezonie Bundesligi. Zrobił to.
Cholera, on to zrobił.
Robert Lewandowski udowodnił, że jest wielkiej klasy piłkarzem. Który to już raz? Czterdziesty pierwszy, chciałoby się powiedzieć, ale to za mało. Stanowczo za mało. On już nie musi niczego udowadniać. Po prostu jest wielki i basta. Tak pisze się historię.
https://twitter.com/ELEVENSPORTSPL/status/1396126073868402694
Bayern Monachium 5:2 Augsburg
Gouweleeuw 9′ sam., Gnabry 23′, Kimmich 33′, Coman 43′, Lewandowski 90′ – Hahn 67′, Niederlechner 71′
Fot. Newspix