Odwróć tabelę, Dortmund na czele. Pisaliśmy tak już niedawno i być może napiszemy to jutro raz jeszcze. A wszystko dlatego, że Borussia nie zrobiła nic, by poprawić swoją beznadziejną sytuację – właśnie przegrała dziesiąty (!) mecz w lidze i ma tylko punkt przewagi nad ostatnim Freiburgiem. Jedyna dobra wiadomość dla trenera, piłkarzy i kibiców jest taka, że ten rok w końcu się skończył.
Viktor Skripnik, trener Werderu, wesoło podskakiwał po końcowym gwizdku sędziego. Zaczął biegać po murawie, a brakowało już tylko, żeby zrobił zwycięskie okrążenie z flagą Ukrainy. A tak poważnie, trudno się dziwić jego radości. Odkąd przejął zespół z Bremy, w czterech meczach u siebie ugrał dziesięć punktów. Pokonał już Stuttgart, pokonał Paderborn, zremisował z Hannoverem, no i ograł Borussię. Tę samą Borussię, która wyszła z grupy Ligi Mistrzów z pierwszego miejsca, a w Bundeslidze sąsiaduje w tabeli właśnie z Werderem. Po dzisiejszym meczu jest już niżej od tego rywala, a jutro – w zależności od wyniku Freiburga z Hannoverem – może być najniżej w kraju.
Edward Durda rzucił na antenie: „Dzisiaj wielki Dortmund został ograny”. I w tym właśnie rzecz: nie jest to wielki Dortmund. Nie w tym sezonie, no i na pewno nie dziś. Najlepiej pokazuje to dziesięć przegranych przez BVB meczów – nikt w Bundeslidze nie ma ich aż tylu, sam Klopp w żadnym sezonie do dychy nie doszedł, a to przecież dopiero półmetek!
Ciężko napisać, co dziś w Dortmundzie dobrze funkcjonowało. Najłatwiej chyba byłoby stwierdzić, że nic. W środę oglądaliśmy zupełnie inną Borussię – taką, która walczyła, była agresywna, naprawdę chciała i pragnęła sukcesu. Kilka dni później widzimy powrót do stanu poprzedniego, do ludzi złych, zniechęconych i sfrustrowanych. Dwukrotnie stracone prowadzenie z Wolfsburgiem tę frustrację musiało spotęgować. Goście przegrali dziś z Werderem już w szatni, potem „poprawili” to na boisku. Kto „poprawiał”? Właściwie każdy. Ofensywa w ogóle nie istniała, Grosskreutz był kompletnie bezużyteczny, Immobile podobnie, Aubameyang nawet w tym swoim stylu nie biegał. Kehl z Kirchem zbyt często przegrywali w środku pola, nie zatrzymywali kontrataków gospodarzy. Prawdziwym żartem była jednak postawa obrony. Piszczek i Schmelzer zbyt często byli spóźnieni, Ginter zapomniał, co oznacza linia spalonego, a Hummels biegał tak ociężale, jakby chciał, a nie mógł. Chociaż nie, po nim nawet nie widać było, żeby chciał. Kontaktowy gol i próba poderwania kolegów do walki nie zmieniają obrazu, jaki kapitan BVB tworzył przez ponad godzinę.
Pierwszy gol? Selke. Drugi gol? Bartels, ale po podaniu Selke. Tak, my jeszcze dwa słowa o 19-letnim napastniku Werderu, który z obrońcami Borussii robił wszystko to, na co akurat miał ochotę. Minąć jednego – nie ma problemu. Minąć dwóch czy trzech – też nie. Chłopak zagrał dziś mecz życia, od „Bilda” otrzymał najwyższą możliwą notę (w Dortmundzie, poza bramkarzem, same „5” i „6”) i pokazał, że warto mieć na niego oko.