Raków Częstochowa swoje stulecie uczcił awansem do pucharowych eliminacji i wywalczeniem Pucharu Polski. Po raz pierwszy w historii klubu można wstawić okazałe trofeum do gabloty. Ten sezon jest pewnym ukoronowaniem drogi obranej sześć lat temu przez Michała Świerczewskiego i jego współpracowników. Podsumowanie tej drogi jest ze wszech miar pozytywne, bo stworzony wówczas plan został zrealizowany z nawiązką. Pokuśmy się również i my o pewne podsumowanie, będące jednocześnie odpowiedzią na pytanie: dlaczego Raków robi to dobrze?
Częstochowianie nie mają przecież ani najwięcej pieniędzy, ani najlepszej bazy (delikatnie mówiąc), ich punkt wyjścia był tak sami jak wielu innych klubów. Ba, w niektórych przypadkach pewnie był gorszy. A jednak to im udaje się ciągle iść do przodu, podczas gdy reszta zostaje w tyle.
Ostatnich pięć lat to nieustanny rozwój Rakowa.
- 2016/17 – pierwsze miejsce w II lidze i awans
- 2017/18 – siódme miejsce w I lidze
- 2018/19 – awans do Ekstraklasy i półfinał Pucharu Polski
- 2019/20 – dziesiąte miejsce w Ekstraklasie
- 2020/21 – zapewnione podium i tym samym pucharowe eliminacje, zdobycie Pucharu Polski
Nie można mówić o przypadku, zbyt wiele tu powtarzalności. Co więc się na to składa?
Michał Świerczewski – mądry właściciel
To punkt pierwszy i najważniejszy, od niego wszystko się zaczyna. Michał Świerczewski z dzisiejszej perspektywy jawi się jako wymarzony właściciel klubu piłkarskiego. Jest kibicem Rakowa, ale w zarządzaniu nie ulega kibicowskim emocjom, które często są nielogiczne. Nie każdemu udaje się to rozdzielić. Miał na tyle duże możliwości finansowe, żeby wprawić wszystko w ruch i na tyle mądrości, żeby z czasem klub sam zaczął generować poważne przychody poprzez pieniądze z praw telewizyjnych i transferów. Aktualnie ekipa z Limanowskiego znajduje się już w budżetowej czołówce Ekstraklasy.
Świerczewski potrafi znajdować równowagę między biznesową logiką a regułami, którymi rządzi się futbol, czy w ogóle sport jako taki. Tam, gdzie to możliwe, niweluje wpływ przypadku do absolutnego minimum, nie bojąc się oddawania kompetencji. Dlatego też prezesem jest Wojciech Cygan, a nie on sam. Nie uległ pokusie ręcznego sterowania, jednocześnie będąc bardzo zaangażowanym w większość tematów. Najlepszy przykład to oczywiście sposób wyłonienia trenera pierwszego zespołu w 2016 roku. Kilkugodzinne rozmowy, kilkadziesiąt punktów do omówienia – wszystko miało być jasne na starcie. Obie strony doskonale wiedziały, czego od siebie oczekują i na co się decydują. Aż chciałoby się powiedzieć, że to powinna być norma w zatrudnianiu szkoleniowców, ale doskonale wiemy, że niestety nadal mówimy o czymś wyjątkowym.
Jednocześnie Świerczewski zdaje sobie sprawę, że sport jest nieprzewidywalny i niczego nie gwarantuje, że to nie programowanie. Nie rozumiał tego Józef Wojciechowski, uważający, że skoro władował miliony w Polonię Warszawa, to wszystko od razu ma chodzić jak w zegarku. Albo skoro jego drużyna w sparingu pokonała naszpikowany gwiazdami Zenit, to w lidze będzie golić wszystkich rywali. Oczywiście nie goliła, bo jedno wcale nie wynikało z drugiego.
Rozważne podejście właściciela Rakowa pozwalało unikać niepotrzebnych rozczarowań i ograniczyć negatywne emocje, które utrudniają racjonalne myślenie. A racjonalne myślenie kazało patrzeć nie tylko na tu i teraz, ale także kłaść podwaliny pod projekty mające dać owoce znacznie później. Dlatego klubową akademię rozwija Marek Śledź, a dział skautingu ciągle jest rozbudowywany.
Co ważne, Świerczewski nie roztacza wokół swoich działań jakiejś aury wyjątkowości czy tajemniczości. To po prostu mieszanina pasji z pragmatyzmem i profesjonalizmem, żadne czary mary. W teorii – każdy może pójść tym śladem.
Marek Papszun – ciągłość pracy
Tak naprawdę każdy kolejny punkt wynika z punktu pierwszego. Najważniejszą konsekwencją mądrego podejścia właściciela jest ciągłość pracy i trzymanie się obranego kursu. Byle wicherek – a takie przecież się pojawiały – nie sprawi, że nagle wszystkie ustalenia staną się nieaktualne, chowamy ideały do kieszeni i zaczynamy wędrować po linii najmniejszego oporu. I właśnie dlatego Marek Papszun jest obecnie najdłużej pracującym w jednym miejscu trenerem Ekstraklasy. 18 kwietnia minęło mu w Rakowie pięć lat. Szósty rok rozpoczął od uzyskania przepustek na międzynarodową arenę i zdobycia Pucharu Polski.
Nie byłoby tak długiego pobytu Papszuna przy Limanowskiego, gdyby nie miał autonomii w tych sferach, za które odpowiada. Nikt nie miesza mu się do składu czy taktyki – co nie znaczy, że w międzyczasie nie ma rozmów na ten temat – i nie wymusza przekonywania go do kogoś, do kogo nie jest przekonany. W Rakowie żaden piłkarz nie będzie ważniejszy od niego, a jak wiemy, w wielu klubach trenerzy nie mogą liczyć na taki komfort. Mając tyle swobody w działaniu, Papszun może krok po kroku rozwijać zespół i nie patrzeć na to, kto jakie ma zasługi, albo kto kogo lubi.
Jednocześnie szkoleniowiec nigdy nie będzie ważniejszy niż klub. Świerczewski wypowiadając się na jego temat bardzo często go komplementuje, ale też nieraz podkreśla, że również po Paszunie Raków będzie miał przyszłość. Wystarczy zajrzeć do niedawnej rozmowy z “Przeglądu Sportowego”, w której w kontekście kolejnych pięciu lat współpracy został zapytany, czy lepiej dać trenerowi pięcioletni kontrakt czy częściej go przedłużać na krótsze okresy. – Ta druga opcja jest chyba lepszym rozwiązaniem. W pewnym momencie może być jak w każdym związku – nastąpi wzajemne zmęczenie. Podobno w małżeństwach rozstania następują po siedmiu latach. Oczywiście nie chciałbym, żeby to tak wyglądało u nas, ale takie niebezpieczeństwo istnieje – odpowiedział właściciel Rakowa.
Na trenera chętnych nie brakuje, już dość dawno temu łączono go z Legią i Lechem, a gdy Zbigniew Boniek zwolnił Jerzego Brzęczka, gdzieniegdzie wymieniano go w szerokim gronie kandydatów na nowego selekcjonera. Z drugiej strony, twardy charakter Marka Papszuna sprawia, że po dłuższym czasie może się coś wypalić nawet w dotychczas bardzo owocnej współpracy.
Dobrze rozumiana bezwzględność
Jednym z elementów tego charakteru Papszuna jest brak sentymentów przy podejmowaniu decyzji kadrowych. Gdy po przejęciu sterów w drużynie, zawiódł się na weteranach w II lidze, od razu zrobił rewolucję kadrową. Gdy uzyskano awans do Ekstraklasy, nie popełnił błędu wielu innych beniaminków i nikogo nie trzymał w szatni za zasługi. A niektórzy mieli je spore, że wspomnimy o Rafale Figlu czy Łukaszu Górze. Zwłaszcza rozstanie z tym pierwszym było dla niektórych wręcz szokujące, ale bądźmy szczerzy – dalsze losy jego i pozostałych pokazują, że selekcja Papszuna okazała się właściwa. Do bólu chłodna, ale prawidłowa.
Wspominamy w nagłówku o dobrze rozumianej bezwzględności, ponieważ dotyczy ona wyłącznie kwestii sportowych. Nie chodzi o to, że Raków zostawia na aucie kontuzjowanego piłkarza albo próbuje kogoś orżnąć na pieniądze. Zawodnicy, którzy wywalczyli awans byli nagradzani comiesięcznymi przelewami bez opóźnień i otrzymali na koniec zasłużone premie, ale potem zaczynał się nowy rozdział, w którym już nie dla wszystkich było miejsce. Jeżeli ktoś nie nadąża za zwiększającymi się wymaganiami, musi z tego pociągu wysiąść. Interes zespołu zawsze będzie ponad interesem jednostki i sentymentami. Taka jest cena rozwoju i nie każdy odnajdzie się w takich okolicznościach.
Samokrytycznie kilka miesięcy temu w tekście sylwetkowym dotycząca Marka Papszuna przyznawał to Szymon Lewicki, obecnie grający w GKS-ie Tychy: – Dla trenera najważniejsze jest dobro zespołu i jego rozwój, pójście do przodu. Albo się w to wpisujesz, albo nie. Nie uważam, by był zbyt mechaniczny w decyzjach personalnych, po prostu nie każdy potrafi przez długi czas funkcjonować na nieustannej spince, choćby nawet chciał. Wielu wytrzyma tak rok czy dwa i musi odejść. Może stąd właśnie tak dużo zmian kadrowych w Rakowie. Myślę, że mnie też to dotyczy i mogło mieć znaczenie przy rozstaniu. Chyba nie jestem na tyle mocny psychicznie, żeby to wszystko tak długo wytrzymywać – mówił.
Wyciąganie wniosków
To nie jest tak, że w Rakowie wszystko robią dobrze i wszystko od razu wiedzieli. Budowanie kadry nie przebiegało lekko, łatwo i przyjemnie. Pełne wpadek było na przykład pierwsze okienko transferowe po awansie do elity. Z jednej strony przyszli wtedy Kamil Piątkowski czy Felicio Brown Forbes, a z drugiej ściągnięto takie niewypały jak Andrija Luković, Rusłan Babenko, Emir Azemović, Bryan Nouvier i Aleksandyr Kolew. Wcześniej natomiast błędem okazało się zatrudnienie Dariusza Formelli i Mateusza Zachary. Pojawiły się kwasy w zespole. – Rok wcześniej Raków ściągnął mnie i Mateusza Zacharę, co nie spodobało się wszystkim w szatni. Nie awansowaliśmy, a do mnie docierały głosy, że to przez popsutą atmosferę, bo więcej zarabiamy, a wcale się nie wyróżniamy – wspominał Formella w “Przeglądzie Sportowym”, który potem musiał odejść przez głośną swego czasu aferę karcianą.
Przy Limanowskiego zmieniono sposób działania i później zakupowych wpadek było już znacznie mniej, choć oczywiście nadal się zdarzały. No i Raków ciągle nie rozwiązał problemu ze skutecznością napastników. Papszun ma określoną charakterystykę “dziewiątek” w swojej drużynie, nie są one wyłącznie od strzelania goli, ale jednak w założeniu to również jedno z ich ważniejszych zadań. A odkąd częstochowianie są w elicie, liczbami bronił się tylko Brown Forbes. Koniec końców zresztą i tak musiał odejść, bo przegrywał rywalizację z Gutkovskisem. Wydaje się, że znalezienie antidotum w tej kwestii to jedno z najważniejszych wyzwań dotyczących godnego zaprezentowania się w pucharach i wykonania kolejnego kroku do przodu na krajowym podwórku.
Brak cieplarnianych warunków
Od lat największym ograniczeniem Rakowa pozostaje infrastruktura. O przebojach ze stadionem wszyscy wiedzą, ale problemem jest także baza treningowa, chociażby brak zadaszonego boiska. Tutaj klub ma związane ręce, w pojedynkę niewiele może zrobić. Realia są takie, że bez wsparcia z budżetu miejskiego impas będzie trwał. Samodzielnie swój obiekt postawiła Termalica, ale to wyjątek. Miasto Częstochowa podejście do tematu ma mało entuzjastyczne, dlatego wiele wskazuje na to, że jeszcze długo nie będzie tam stadionu z prawdziwego zdarzenia. Co najwyżej uda się spełnić podstawowe wymogi i grać u siebie.
W Polsce wiele klubów albo jest utrzymywanych przez podatników, albo sowicie przez nich dotowanych. Raków może polegać głównie na sobie. I wbrew pozorom, w temacie funkcjonowania samego klubu, to przez te wszystkie lata mógł być atut. Okoliczności zmuszały bowiem do bycia mądrzejszym, sprytniejszym i bardziej racjonalnym niż konkurencja, bo w razie czego nie można liczyć na regularne kilkumilionowe przelewy z ratusza zasypujące dziurę budżetową. Wygląda to wręcz odwrotnie – w sierpniu miasto zmniejszyło dotację z tytułu promocji Częstochowy przez klub. W praktyce zatem albo radzicie sobie sami, albo was nie ma – proste i zdrowe, pomijając rzecz jasna wątek infrastrukturalny. Aby pozyskiwać takich piłkarzy jak Fran Tudor czy Ivi Lopez, trzeba zaprezentować wiele innych atutów poza tymi, które można dostrzec na pierwszy rzut oka, gdy zobaczy się stadion czy bazę. I Raków je ma, bo musiał mieć, żeby dojść do miejsca, w którym jest dziś.
Częstochowski klub to modelowy przykład dla zwolenników tezy, że prywatny właściciel zawsze będzie chciał wydawać pieniądze rozsądniej niż prezes z nadania, który dysponuje nie swoją kasą. W praktyce różnie z tymi właścicielami bywa, oni także tworzą patologie, ale przynajmniej za swoje. Raków bawi się za swoje i na dodatek robi to dobrze. Najlepsze połączenie.
***
Teraz przed Michałem Świerczewskim nowy plan pięcioletni, którego jeszcze nie ogłosił. Patrząc na dotychczasowe tempo rozwoju, powinna być już wówczas faza grupowa Ligi Mistrzów, ale trzeba twardo stąpać po ziemi. Im na wyższy poziom wchodzisz, tym trudniej wejść na kolejny. To tak jak z rozwojem gospodarczym – kraj startujący z bardzo niskiego pułapu może się rokrocznie rozwijać niezwykle dynamicznie we wszystkich wskaźnikach, ale w pewnym momencie proces ten musi zwolnić. Sukcesem dla Rakowa będzie ugruntowanie na dobre miejsca w krajowej czołówce i regularna walka o podium. A coś więcej to już będzie wynik ponad stan – tak, jak w tym sezonie, w którym pierwotne założenie dotyczyło miejsca w górnej połówce tabeli Ekstraklasy.
Fot. FotoPyK