Pele, Franz Beckenbauer, Giorgio Chinaglia i… Raul Gonzalez. Stało się. Tradycja New York Cosmos, czyli najdostojniejszego sztucznego futbolowego tworu, po kilkudziesięciu latach została podtrzymana. Legendarny Hiszpan wznowił karierę. Oczywiście zaoferowano mu wielkie pieniądze, ale tych ma przecież pod sufit. Raula za Ocean przyciągnęły przede wszystkim wielkie, unikalne perspektywy.
Od dawna wspominał, że z przyjemnością posmakowałby życia w Stanach Zjednoczonych. Oferty z MLS odbierał jeszcze jako piłkarz Realu Madryt, ale najpierw górę wzięła wciąż rozbudzona piłkarska ambicja (Schalke), a potem chęć ustawienia kolejnego pokolenia (Katar). Zrobił swoje, zakończył karierę i czekał na sygnały od Florentino Pereza. Chciał wrócić do Madrytu i zająć się trenowaniem, dyrektorowaniem, albo innym zajęciem, w którym mógłby wykorzystać status miejscowej legendy. Ostatecznie uległ namowom nowojorczyków. Nic dziwnego, skoro ich trener dzwonił do niego przynajmniej raz w miesiącu. – Wszyscy mówili tylko o tym, żebym wrócił do Realu. Spokojnie. Najpierw chcę zyskać cenne doświadczenie. Nie mogę tam wkroczyć będąc kompletnie zielony. Gra w piłkę i trenowanie to zupełnie inne sprawy – tłumaczył się na pierwszej w roli piłkarza Cosmosu konferencji prasowej.
Dodał, że ten projekt ma wszystko. Trudno się nie zgodzić. Po pierwsze: fantastyczne otoczenie, będące ziszczeniem jego osobistego “american dream”. Po drugie: gigantyczne pole doświadczalne. Zdobywanie bramek będzie tak naprawdę kwestią drugorzędną. Raul w koszulce Cosmosu to magnes przyciągający sponsorów i kibiców (kolejność nieprzypadkowa). Nawiązanie do wielkich tradycji. Jest kolejnym mistrzem i ambasadorem nowej historii klubu. Jego głównym zadaniem będzie jednak koordynowanie projektu akademii, która ma zostać wybudowana w przyszłym roku. Ile będziemy oglądać go na boisku? Tego nie wie nawet on sam. Kontrakt jest elastyczny. Sam zdecyduje kiedy przestać, a rozstrzał jest znaczny – od pół roku do nawet trzech. Po zakończeniu kariery umowa gwarantuje mu objęcie stanowiska dyrektora technicznego nowopowstałej akademii, gdzie – sądząc po wypowiedziach – będzie zbierał doświadczenie przed powrotem do Realu.
Cosmos to projekt bardzo ambitny, choć będący w powijakach. W minionym sezonie nie zdołali obronić tytułu NASL (uboższej siostry Major League Soccer), przegrywając w półfinale play-off z drużyną Tomasza Zahorskiego – San Antonio Scorpions. Nie mają jeszcze własnego stadionu, ale średnia oscylująca w granicach pięciu tysięcy kibiców może napawać optymizmem. W planach jest budowa 25-tysięcznika, który ma być jednym z najnowocześniejszych obiektów w kraju. Łopaty wciąż leżą w szopach, bo na rozpoczęcie prac nie ma jeszcze zgody. Transfer Raula z założenia ma ten proces dynamicznie przyspieszyć.
Plany są piękne. Budowa najlepszej w kraju akademii, pięknego stadionu. Z założenia Cosmos ma produkować piłkarzy nie tylko na własny użytek, ale także – oczywiście za wielkie pieniądze – wysyłać ich za granicę. Ewentualne dołączenie do MLS wciąż pozostaje w sferze śmiałych domniemywań. Ostatnie miejsce przypadło bowiem innemu nowojorskiemu tworowi – New York City FC – w którego ataku ma zagrać dobry znajomy Raula David Villa.
Jeden fakt pozostaje jednak niezaprzeczalny. Piłka nożna w Stanach Zjednoczonych rozwija się prężniej niż kiedykolwiek wcześniej. To świeży, wciąż nie do końca spożytkowany teren. Pole do popisu jest niewyobrażalne i bogaci ludzie dostrzegają to coraz częściej, a lista znanych nazwisk bezustannie rośnie.
