Damian Szymański, już jako czterokrotny reprezentant Polski, zimą 2019 roku zamienił Wisłę Płock na Achmat Grozny. Pobyt za wschodnią granicą okazał się jednak dla niego niezbyt udany – i sportowo, i życiowo. Polski pomocnik odżył po przenosinach do AEK-u Ateny. Na początku tego roku był wręcz w wybornej formie. Szymański w pełni odbudował się po półrocznej przerwie spowodowanej kontuzją ścięgna Achillesa, a to i tak był scenariusz pozytywny, bo ze względu na błędy po poprzedniej operacji groziły mu znacznie poważniejsze konsekwencje. Piłkarz opowiada nam o walce o zdrowie, powrocie na właściwe tory w Grecji (został MVP ligi za luty), perypetiach w Groznym i szansach na powrót do kadry. Na razie jest na szerokiej liście Paulo Sousy. Zapraszamy.
Chyba się nie pomylę, stwierdzając, że ostatnie dwa miesiące to dla ciebie najlepszy czas od chwili wyjazdu z Ekstraklasy?
Tak, to udany czas, w którym wreszcie mogłem pokazać pełnię swoich możliwości. Mam też na myśli liczby. Zacząłem brać udział w zdobytych bramkach i przede wszystkim zacząłem regularnie grać. Początek w AEK-u również miałem całkiem obiecujący, bo jeszcze przed końcem tamtego sezonu zostałem wykupiony z Rosji. To była dobra wiadomość i sygnał, że chcą tu na mnie stawiać, ale potem przytrafiła mi się kontuzja. Straciłem prawie pół roku. Na boisko wróciłem pod koniec grudnia, dostałem 45 minut w lidze. Niestety po świętach złapałem koronawirusa, więc nowy trener Manolo Jimenez tak naprawdę miał mnie do dyspozycji dopiero od połowy stycznia. Wtedy zacząłem dostawać więcej szans i na dobre doszedłem do siebie po kontuzji.
Koronawirusa miałeś tylko na zasadzie pozytywnego wyniku?
Nie, trochę go odczuwałem, na kilka dni straciłem węch i smak. Szybko jednak wszystko wróciło do normy.
Ta feralna kontuzja dotyczyła ścięgna Achillesa, z którym już kiedyś miałeś problemy.
To dziwna i niespodziewana sprawa. Dwa tygodnie po tym jak zostałem wykupiony, wygraliśmy z Panathinaikosem 3:1. Po meczu strasznie spuchła mi noga. Najpierw pojechałem do naszego klubowego doktora. Obaj byliśmy zdziwieni, że mój Achilles tak wygląda, przecież dopiero co finalizowano transfer definitywny. Nigdy nie miałem go tak spuchniętego. Wróciłem do Polski i po konsultacji z jednym z lekarzy okazało się, że będzie potrzebny zabieg. Zrobiła mi się torbiel na wcześniej operowanej nodze, taka wielka kulka. Gdyby nie zostało to wyczyszczone, ryzykowałbym ponownym zerwaniem. Zdecydowałem się zaufać doktorowi Nikolau, którego poznałem w Atenach. Słyszałem o nim super opinie. Chciałem też pokazać, że ufam klubowi i niejako powierzam mu swoją nogę, mimo że w Polsce nie odstajemy w temacie medycyny sportowej.
I teraz słuchaj: okazało się, że miałem w nodze nici! Achilles całkowicie związany, do tego ta wielka torbiel, przez którą mięsień był spuchnięty. Jakaś katastrofa. Doktor powiedział, że gdybym w takich okolicznościach drugi raz zerwał Achillesa, to byłby już nie do odratowania. Ewentualnie mógłbym wszczepić sztuczne ścięgna, ale wtedy pewnie pauzowałbym przez rok. Nikolau wszystko mi tam “uporządkował”. Trochę czasu to zajęło, miałem dłuższą przerwę niż zakładano. Początkowo mówiono o sześciu tygodniach. Chuchano na mnie i dmuchano, żebym wrócił dopiero wtedy, gdy będę gotowy na absolutne sto procent. Opłaciło się czekać, dziś już nic mi nie dolega.
Czyli miałeś podwójne szczęście. Uniknąłeś zdrowotnego dramatu, a wszystko wyszło już po transferze definitywnym. Gdyby stało się to ze trzy tygodnie wcześniej, AEK pewnie by się zastanawiał nad wyłożeniem ponad miliona euro.
W klubie mniej więcej wiedzieli, co mi wcześniej dolegało, ale czegoś takiego nikt nie mógł się spodziewać. W tamtej rundzie graliśmy praktycznie non stop co trzy dni, nie miałem większych przerw i coś się skumulowało. Z PAOK-iem nie dałem rady wystąpić. W meczu z Olympiakosem kończącym sezon zagrałem tylko dzięki środkom przeciwbólowym i myślałem, że jak pojadę na urlop, to mnie to puści. Zamiast tego było jeszcze gorzej, noga puchła coraz bardziej i trzeba było działać.
Zanim cię wykupiono, miałeś obawy co do pozostania w Atenach, wyczekiwałeś z niepewnością?
Na pewno mocno mi zależało, żeby dalej grać dla AEK-u. Bardzo mi się podoba w tym klubie – podejście kibiców, cała otoczka wokół niego. To naprawdę duża marka. Nie zagryzałem jednak paznokci, bo już w marcu tamtego roku pojawiały się sygnały, że mogą mnie zatrzymać na stałe. Wskoczyłem do składu, wygrywaliśmy mecz za meczem. Trener Massimo Carrera i działacze byli zadowoleni, dawali to do zrozumienia.
Teraz, jak wspominałeś, wreszcie masz więcej konkretów w ofensywie. Narzekałeś na ich brak po pierwszej rundzie.
Powinienem mieć wtedy z pięć goli i pięć asyst, a skończyło się na jednym golu. Teraz jest dużo lepiej, bo mam już trzy bramki i asystę, choć i tak mogło tu być lepiej. Odkąd występuję w Grecji, mam dużo sytuacji, łatwiej mi się do nich dochodzi. Najważniejsza, że dobrze mi się gra i mogę tu wrócić do swojej topowej formy.
Patrząc na skróty meczów AEK-u, widać, że grasz bardzo ekspansywnie, wszędzie cię pełno, również w okolicach pola karnego przeciwnika. W Achmacie Grozny nie mogłeś na to liczyć.
Trener Raszid Rachimow po pierwszych zajęciach powiedział mi, że zamierza zrobić ze mnie “szóstkę” i podczas meczów mam nawet nie wychodzić z koła środkowego. Przerywanie akcji i podanie do kolegi w pobliżu – to były moje zadania. Nie protestowałem, nie była to dla mnie zupełna nowość, chciałem się uczyć. Graliśmy w systemie 3-5-2, zostałem ustawiony zaraz przed trójką stoperów. Nie było szans wykazać się w ofensywie i trochę się męczyłem. Lepiej czuję się jako “ósemka”, gdy oczywiście muszę wracać do obrony, ale w odpowiednim momencie mogę też pójść do przodu. Uważam, że bardziej jestem pomocnikiem wybieganym niż statycznym, który stawia tylko początkowy stempel w akcji. W AEK-u te role są płynne. Czasami jestem “szóstką”, czasami jedną z dwóch “ósemek”. Zdarzało się nawet, że byłem “dychą”.
Ligę rosyjską uważam za naprawdę mocną i wymagającą, drużyny są tam niesamowicie mocne fizycznie, ale przenosiny do Grecji wyszły mi na dobre. W AEK-u czuję zaufanie, którego nie miałem do końca w Achmacie. Tam podczas okresu przygotowawczego spisywałem się bardzo dobrze w swojej normalnej roli i miałem liczby. A potem nagle zostałem najbardziej defensywnym ogniwem w drugiej linii. Powoli traciłem swoją pozycję w zespole. Początek nowego sezonu był jeszcze w miarę w porządku, ale z czasem stwierdziłem, że to miejsce jest nie do życia. Ogólnie nie polecam. Chciałem się stamtąd jak najszybciej zabrać, także dlatego, żeby ratować swoją przyszłość.
Za Rachimowa w drugim półroczu w Achmacie przyszedł Igor Szalimow. U niego nie zagrałeś w ogóle.
Zapewniał mnie, że dostanę szansę, że jestem w jego planach. Ale chyba od razu na pierwszych zajęciach doznałem urazu mięśnia czworogłowego. Wypadłem na kilka tygodni. Leczyłem się w Serbii u tej słynnej znachorki, do której przyjeżdżają nawet największe gwiazdy. Po miesiącu wróciłem do klubu i od razu powiedziałem dyrektorowi, że chcę odejść, także ze względów życiowych. Trudno było wytrzymać w Groznym. Praktycznie przez cały rok mieszkaliśmy w hotelu, z którego autobus dowoził nas na treningi. Życie jak na ciągłym obozie.
Czyli funkcjonowałeś już inaczej niż kiedyś Maciej Rybus czy Marcin Komorowski, którzy na co dzień mieszkali 400 kilometrów od Groznego.
Jeśli dobrze pamiętam, chodziło o Kisłowock. My już byliśmy na miejscu, w hotelu oddalonym o 2-3 minuty jazdy od bazy treningowej. Czasami po meczach mogliśmy zostać w Moskwie czy Sankt-Petersburgu, bo trening był dopiero w poniedziałek wieczorem. W Groznym raczej nie ma co robić.
Chodziło tylko o nudę czy też o bezpieczeństwo?
Pod tym kątem moim zdaniem w Groznym już wszystko jest w porządku. Nigdy nie spotkałem się z jakimiś groźbami czy innymi nieprzyjemnymi sytuacjami. Raz tylko, gdy szliśmy w grupie, w galerii handlowej płonął jakiś sklep, ale nie znam szczegółów. Było to dziwne. Ogólnie jednak nie czujesz się tam zagrożony, ludzie są mili. Śladów po wojnie nie widać, wiele budynków jest odnowionych. Po prostu to mało atrakcyjne miejsce do życia. Odczuwałem też różnice kulturowe, to teren mocno muzułmański.
Idąc do Achmata byłeś przygotowany na takie realia?
No tak szczerze, trochę inaczej to sobie wyobrażałem. W Wiśle Płock się rozwinąłem i chciałem wyjechać, żeby wykonać krok do przodu. Jednocześnie nie chodziło mi o rzucanie się na głęboką wodę, tylko stopniowy postęp. W praktyce wyszło, że ten ruch trochę okazał się klapą. Gdybym wcześniej mógł wybierać, zdecydowałbym się na Brentford. Był mną zainteresowany, ale potem coś ucichło. Nie wiem, dlaczego. Dziś mogę stwierdzić, że byłby to lepszy wariant na pierwszy zagraniczny przystanek. Ale nie ma tego złego, może gdybym nie trafił do Achmata, to teraz nie byłbym w AEK-u. Staram się wyciągać pozytywy z całej historii.
Koniec końców miałeś do wyboru transfer do Rosji albo pozostanie w Płocku? Przemysław Frankowski idąc do Chicago Fire nie ukrywał na Weszło, że Achmat też go chciał, ale on w przeciwieństwie do ciebie mógł wybierać.
Do pewnego momentu w grę wchodził również ten Brentford. Temat był poważny, dyrektor sportowy Anglików przyleciał do nas na spotkanie w Warszawie. Rozmawialiśmy przez dwie godziny, przedstawił ich plan na mnie. Koniec końców coś się po drodze wysypało i na stole miałem jedynie ofertę z Groznego.
W AEK-u najpierw pracowałeś z Włochem Massimo Carrerą, który wcześniej prowadził Spartaka Moskwa. Obecnie prowadzi cię Hiszpan Manolo Jimenez. Dwie różne szkoły?
No właśnie nie do końca. Jimenez też jest takim defensywnym taktykiem, pod tym względem za bardzo się nie różnią. Fajnie, że mogę współpracować z takimi trenerami. Carrera prowadził Juventus, Jimenez Sevillę, cieszą się dużą renomą.
Zakładam, że w Grecji ogólnie gra się przyjemniej niż w Rosji i nie mam na myśli wyłącznie klimatu.
Na pewno. Kibice są fanatyczni, mocno żyją sprawami klubu. Da się odczuć, że AEK jest dużym klubem i jeśli dla niego grasz, nie jesteś anonimowy. Sądzę, że Karol Świderski to samo powiedziałby o PAOK-u Saloniki. Fajnie się to rozwija, trwa budowa stadionu dla AEK-u. Na razie wciąż gramy na tym olimpijskim. Może być ciekawie w przyszłym roku. Zakładam, że mecze będą już z kibicami.
Zapewne żałujecie, że gracie przy pustych trybunach, ale po niedawnym 1:5 z Olympiakosem może lepiej, że tak to wyglądało. Chociaż czytałem, że i tak było trochę nieprzyjemnie.
Cóż, kompletnie nam to spotkanie nie wyszło i po nim nie było zbyt miło – jak to w derbach. Na szczęście szybko mogliśmy się zrewanżować. W dwóch ostatnich kolejkach wygraliśmy, w środę gramy kolejne derby z Panathinaikosem [rozmawialiśmy we wtorek, skończyło się 1:1, PM], a cztery dni później znów czeka na nas Olympiakos. Będzie szansa się odkuć.
Olympiakos to na razie dla ciebie mocno niewdzięczny rywal.
Na początku z nim zremisowałem, ale trzy ostatnie mecze przegrywałem. Przydałoby się wreszcie wygrać.
Czujecie presję na wicemistrzostwo?
Tak, presja jest duża. AEK znów co roku walczy o najwyższe cele. Myślę, że z tym składem stać nas na drugie miejsce.
Kto ci najbardziej imponuje z klubowych kolegów? Czytałem, że kumplujesz się z Dmytro Czyhrynskim.
Kumplowanie to chyba za duże słowo. Nieraz mieszkamy ze sobą w pokoju, codziennie widzimy się w klubie. To duże nazwisko, Dmytro grał nawet w Barcelonie. W szatni dla wszystkich jest mentorem, można liczyć na jego pomoc. Generalnie ze wszystkimi mam dobry kontakt. Grecy z natury są pomocni i przyjaźni, co bardzo ułatwia aklimatyzację.
Czysto piłkarsko wielu imponuje. Nelson Oliveira ma blisko 20 występów w reprezentacji Portugalii, grał w La Liga i Premier League. Mega dobrym napastnikiem jest Marko Livaja, który zimą od nas odszedł. Dużo do drużyny wniósł skrzydłowy Levi Garcia, sprowadzony przed tym sezonem. Z greckich zawodników kilku zdecydowanie się wyróżnia, zwłaszcza kapitan Petros Mantalos. Ma wielkie umiejętności, mógłby grać na bardzo wysokim poziomie. W AEK-u jest już siódmy rok.
Grecka ekstraklasa jest bardziej techniczna niż rosyjska?
Generalnie tak, ale nie ma reguły. Są kluby typu Larissa czy Apollon Smyrnis, grające na starych stadionach, z małymi boiskami. Trudno się tam gra, zwłaszcza że te drużyny przeważnie się cofają i groźne są przede wszystkim ze stałych fragmentów. Jeśli uda im się strzelić, bardzo ciężko się przedrzeć przez ich obronę i gonić wynik. Najlepsze są wszystkie mecze derbowe, to już naprawdę wysoki poziom. Mamy ich dużo, grupa mistrzowska to w większości derby z klubami z Aten i Salonik. Olympiakos, PAOK czy Panathinaikos to oczywistość, ale bardzo dobrze prezentują się też Aris i Asteras. Do tego jeszcze krajowy puchar.
Super League wyraźnie przewyższa Ekstraklasę pod względem intensywności? Najczęściej dominuje pogląd, że Grecja to podobny poziom do naszej ligi, nie licząc 2-3 najlepszych klubów.
I uważam, że nie jest to opinia daleka od prawdy. Ekstraklasę często się krytykuje…
Europejskie puchary wszystko weryfikują, to główny wyznacznik.
Nie potrafię zrozumieć, dlaczego tak słabo nam tam idzie. Z kim z obcokrajowców grających w Ekstraklasie nie rozmawiałem, to zawsze podkreślali, że to trudna, fizyczna i wyrównana liga, że nic w niej łatwo nie przychodzi. Tak samo mówi teraz Stavros Vasilantonopoulos, który w tamtym sezonie był przez jedną rundę w Górniku Zabrze. Tylko potem w tych pucharach ciągle zawodzimy. AEK regularnie w nich rywalizuje i potrafi się pokazać. W 2018 roku wszedł do fazy grupowej Ligi Mistrzów, a w tym sezonie awansował do grupy Ligi Europy, eliminując FC St. Gallen i Wolfsburg. Szkoda, że przez ścięgno Achillesa mnie te mecze ominęły. Olympiakos i PAOK praktycznie co roku są w fazach grupowych.
Pomijając pieniądze, fizycznie od Europy nie odstajemy, ale w kwestii intensywności gry i jednostek robiących różnicę już tak.
Może właśnie o to chodzi. Zauważyłem, że w AEK-u jak już dochodzimy do pola karnego rywala, to zawodnicy ofensywni potrafią się czymś wykazać. Na przykład ten Levi Garcia – wygra pojedynek, zrobi przewagę i to przeważy szalę. Albo Mantos zagra komuś na nos, gdy mecz się nie układa. Czasami wystarczy jeden błysk.
Ty też ostatnio potrafiłeś błysnąć. Zostałeś nominowany do MVP lutego w greckiej ekstraklasie.
I nawet to głosowanie wygrałem! Dostałem też wyróżnienie za najładniejszą bramkę miesiąca – z Larissą. Rywale mieli w końcówce karnego na 3:3, ale nasz bramkarz obronił, zrobiłem kontrę przez całe boisko i strzeliłem na 4:2. No i oprócz tego kibice wybrali mnie piłkarzem lutego w samym AEK-u. Bardzo udany miesiąc, potem był lekki zjazd, ale teraz znowu jestem na fali wznoszącej. Z Arisem mogłem zdobyć bramkę, zaliczyłem też asystę, gdy wyłożyłem piłkę Vasilowi.
Czułeś w związku z tym nutkę ekscytacji, gdy Paulo Sousa ogłaszał powołania na marcowe spotkania?
Znalazłem się na liście czterdziestu zawodników, których sztab kadry zaprosił na pierwszą rozmowę, ale na nic po cichu nie liczyłem. Byłem wtedy po ośmiu meczach, wcześniej pauzując przez całą jesień. Zakładałem, że selekcjoner będzie chciał mieć piłkarzy od dłuższego czasu grających systematycznie. Mnie pewnie jeszcze dobrze nie znał, więc nie widziałem większych szans na powołanie. Może gdybym od początku sezonu grał w AEK-u tak jak teraz, byłoby inaczej.
Z drugiej strony, jak już wróciłeś na boisko, to mocno się wyróżniałeś, byłeś w świetnej formie.
No i pewnie właśnie dlatego znalazłem się przynajmniej w tej wyjściowej grupie. Nie rozmyślam nad tym, staram się robić swoje i zobaczymy. Chciałbym najpierw rozegrać pełny sezon na dobrym poziomie, sprawdzić się też w europejskich pucharach i wtedy być ocenianym pod kątem reprezentacji. To w końcu poziom europejski, więc myślę, że muszę przejść taką drogę. Jeśli na dobre wrócę na swój najwyższy poziom, może jeszcze będzie szansa na powołanie. Na to liczę, ale nie oszukuję się: rywalizacja jest bardzo duża, wielu chłopaków występuje w najmocniejszych ligach.
Dotychczas zaliczyłeś w kadrze cztery spotkania. Czułeś, że wykorzystałeś szansę? Nie ukrywam, że gdy mam cię skojarzyć z reprezentacją, to na myśl przychodzi głównie kuriozalna pierwsza połowa z Włochami w Lidze Narodów, w której zagraliśmy bez skrzydłowych i z eksperymentalnym środkiem pola.
Trudno coś tu powiedzieć. Wierzę, że jeszcze moja przygoda z kadrą się nie zakończyła i kiedyś pokażę w niej pełnię swojego potencjału. Trudno było się wykazać w momentach, w których dostawałem szanse. Nie wykorzystałem ich tak, jak chciałem, ale uważam, że nadal wszystko przede mną. Dalej mogę się rozwijać, a aż taki stary nie jestem i trochę grania wciąż mnie czeka.
Pamiętając, odkąd jesteś w piłce seniorskiej, człowiek może się zdziwić, że w czerwcu skończysz dopiero 26 lat.
W Bełchatowie zacząłem grać jako 18-latek i sprawy dość szybko się potoczyły.
Nie obawiasz się, że twój termin “przydatności do spożycia” może być krótszy niż w większości przypadków?
Nie, zdecydowanie nie. Szybkie wypalenie przeważnie grozi zawodnikom, którzy za młodu wyjechali za granicę, otarli się o wysoki poziom, a potem musieli wrócić na ziemię. U mnie odbywa się to na odwrót. Stopniowo wykonywałem kolejne kroki do przodu i czuję, że jestem coraz lepszym piłkarzem. W Grecji rozwinąłem się pod każdym względem, również technicznym i taktycznym. Dużo trenuję na siłowni, pracuję nad kwestiami motorycznymi. Wytrzymałościowo zawsze się wyróżniałem. Zdarza mi się w AEK-u przebiec 13 kilometrów w meczu i to na dużej intensywności, z wieloma sprintami. Ciągle szukam swojego sufitu. W Atenach na początku celem było przebicie się do składu i zapracowanie na wykup. To się udało. Nie ukrywam, że chciałbym zdobyć z AEK-iem mistrzostwo, to mój kolejny cel i jednocześnie marzenie. Nadal chcę się piąć w górę i codziennie robię wszystko, żeby tak się stało.
Mówisz, że szukasz swojego sufitu. Już go widzisz, możesz go określić?
Na pewno chciałbym jeszcze trafić do ligi z top5 w Europie, ale nie mam określone, że musi chodzić o Hiszpanię czy Anglię. Może uda mi się rozegrać jakiś niesamowity sezon, który da mi kolejnego mocnego kopa? Zobaczymy. Na tę chwilę swojego sufitu nie widzę.
rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK
Fot. FotoPyK/AEK Ateny