Reklama

Czy Chelsea ma się czego obawiać w starciu z Porto?

Jan Piekutowski

Autor:Jan Piekutowski

07 kwietnia 2021, 11:53 • 8 min czytania 6 komentarzy

Sobotni mecz Chelsea z WBA właściwie ustawił całą kolejkę Premier League. Żeby pobić wynik 5:2 dla The Baggies, Newcastle United musiałoby rozbić Tottenham w jeszcze bardziej dobitny sposób. To, co wydarzyło się w miniony weekend wymyka się wszelkim prawom logiki, wszak zanim gola wpakował Pereira, The Blues mieli serię 12 godzin na zero z tyłu.

Czy Chelsea ma się czego obawiać w starciu z Porto?

Tymczasem WBA Sama Allardyce’a – jedna z najgorszych drużyn w tym sezonie – zmusili Mendy’ego do pięciokrotnego wyciągania piłki z siatki. Nigdy wcześniej w historii Premier League Chelsea nie straciła tylu bramek w domowym spotkaniu.

Patrząc jeszcze szerzej – tylko dwóch zawodników zdołało strzelić gola od momentu, gdy stery w Londynie przejął Thomas Tuchel. Najpierw był swojak Antonio Rudigera (2:1 z Sheffield United), później trafił Takumi Minamino (1:1 Southampton). W sobotę do tej listy dopisał się Matheus Pereira, Callum Robinson i Mbaye Diagne. Jeśli jest jakikolwiek czynnik łączący te spotkania, to fakt, że Chelsea pozwala na ofensywne harce komuś, kogo Anglicy określają mianem underdoga.

Nie Liverpoolowi, nie Atletico Madryt. Dwóm ostatnim drużynom w tabeli i Southampton, które chwilę wcześniej przegrało z Newcastle United i zostało rozjechane przez Manchester United.

Jednakże żaden z tych meczów nie nauczył Chelsea tyle, ile może nauczyć ich mecz z WBA. Trudno wszak zrzucić całą winę na to spotkanie na Thiago Silvę, który wyleciał z boiska. Kłopoty The Blues zaczęły się wcześniej, a as kier dla Brazylijczyka był konsekwencją naporu The Baggies. Być może to starcie bardziej istotne było nie dla Thomasa Tuchela, nie dla Allardyce’a, ale dla Sergio Conceicao, który zobaczył, że i Chelsea ma swą achillesową piętę.

Reklama

W meczu Porto – Chelsea obie drużyny strzela gola? Kurs: 2,05 w Fuksiarzu!

Wcześniej mogła jawić się jako niezniszczalna, nawet wtedy, gdy nie grała porywająco. Teraz widać, że i w maszynie Tuchela musi czasami dojść do niekontrolowanej awarii. Porto może to wykorzystać – ma to w zwyczaju, wszak wystarczy tylko spojrzeć na ich starcie z Juventusem.

Dziesięciu zawodników nie powinno być usprawiedliwieniem

WBA zaczęło spotkanie w sposób tak agresywny, że nikt nie mógł się tego spodziewać. Zamiast czaić się na rywala, tak jak czynili to w 90% spotkań w tym sezonie, postanowili ruszyć na zawodników Chelsea. Niemal z marszu przyniosło to oczekiwane efekty. The Blues zostali zablokowani na wahadłach, na czym cierpiał przede wszystkim Pulisić, do którego natychmiastowo uderzał Dara O’Shea.

The Blues nie mieli miejsca w swojej ukochanej strefie. Nie mogli atakować szeroko, a akcje środkiem były przerywane faulami często jeszcze na ich połowie. W pierwszych minutach The Baggies grali w pressingu tak dojrzale, jak Liverpool za najlepszych dni.

Swego podejścia nie zmienili nawet wtedy, gdy z boiska musiał zejść wspomniany Irlandczyk, zaś Amerykanin dobił strzał Alonso. Wręcz przeciwnie – z jeszcze większą swadą przeszli do atakowania obrońców Chelsea. Wcale nie skupili się na Thiago Silvie. Brazylijczyk już na początku spotkania wyłapał żółtą kartkę, która przy szczególnym aptekarstwie Davida Coote mogła być nawet bezpośrednią czerwoną. Podopieczni Allardyce’a skupili się po prostu na tym zawodniku The Blues, który akurat był przy piłce, czyhając na minimalny choćby błąd w przyjęciu. Nadszedł on jeszcze przed 30. minutą spotkania.

To nie jest taka oczywista sprawa, by West Brom miał czterech zawodników tuż pod polem karnym rywala, gdy ten próbuje rozgrywać piłkę. Słabe podanie Zoumy zdołał jeszcze uratować Kovacić, ale później Chorwat i Jorginho wrzucili się wzajemnie na minę. Futbolówkę przejął Pereira, podał do Yokuslu, a ten oddał strzał sprzed pola karnego. Nie można powiedzieć, że był to strzał bez historii, mimo że minął bramkę o jakieś pięćdziesiąt metrów.

Reklama

Po pierwsze – to właśnie wtedy Chelsea pierwszy raz została przez beniaminka przestraszona, a także popełniła rażący błąd przed polem karnym. Po drugie – Turka faulował Thiago Silva i to faulował w sposób bezmyślny. Został wyrzucony z boiska, zanim zdołał zrobić cokolwiek pożytecznego.

Czy jednak wypada mówić, że Chelsea przegrała tylko przez brak jednego zawodnika?

Moim zdaniem – niekoniecznie.

Pierwszy gol dla WBA padł po błędnym ustawieniu linii defensywy. Podeszli dość wysoko, jednocześnie zupełnie nie kryjąc ani Robinsona, ani Pereiry. Długie podanie Johnstone’a przeszyło ich na wylot, zaś Brazylijczyk tylko dopełnił formalności, posyłając piłkę do siatki idealnie wymierzonym lobem.

A gdy beniaminek poczuł krew, wiedział, że głupotą byłoby teraz odpuścić. Chwilę później WBA znowu okrążyło jednego z zawodników Chelsea – tym razem padło na Jamesa, który pod presją posłał wysokie podanie do Jorginho.

Włoch nierozważnie podał do tyłu, gdzie Diagne wyskoczył zza pleców Christensena (wprowadzonego za Puliscia). Piłka trafiła ostatecznie do Pereiry, a ten zrobił z defensorów Chelsea ławicę gupików. Jak w tej sytuacji mógł oddać strzał na tyle precyzyjny, by przemknął on obok trzech obrońców i Mendy’ego? To wie tylko on sam i ci, którzy nieudolnie próbowali go zablokować.

Przy golu na 3:1 również wątpliwe jest, by cokolwiek był w stanie zmienić Thiago Silva. Cała defensywa Chelsea była zwrócona twarzą w stronę swojej bramki, nikt nawet nie kontrolował pozycji Robinsona. Jasne, prawdopodobnie liczyli na Jorginho, ale Włoch stracił kontakt z rywalem w okolicy koła środkowego.

Furlong mądrze nie posłał piłki bezpośrednio w pole karne, gdzie jego osamotniony kolega miałby minimalne szanse. Zamiast tego wycofał podanie prosto pod nogi nabiegającego Calluma, który zdobył kolejną bramkę przeciwko Chelsea. Irlandczyk summa summarum strzelił w Premier League pięć goli – wszystkie w meczach z The Blues.

Porto z Chelsea na remis? Kurs: 3,45 w Fuksiarzu!

Chluby londyńczykom nie przynosi też trafienie numer cztery. WBA rozwiązało sprawę szybkim kontratakiem. Znowu udało się odebrać piłkę agresywnym podejściem jednego ze środkowych obrońców. Później nastąpiła kombinacja siedmiu podań, piętki i w końcu czystą pozycję do strzału miał Diagne.

Eksperci w studiu Match Of The Day słusznie zadawali pytanie – o czym właściwie myśleli zawodnicy Chelsea? Pięciu w polu karnym, żaden tak naprawdę nie jest przygotowany do akcji defensywnej. Żaden nie stoi na linii strzału, trudno też mówić o kryciu i trzymaniu linii spalonego.

Ten mecz to było zdecydowanie więcej, niż tylko czerwona kartka dla Thiago Silvy i dzień konia West Bromu. To było słabiutkie spotkanie ze strony Chelsea i mnóstwo indywidualnych błędów. Jorginho, Zouma, James – mniejszych lub większych winowajców można tylko do tej listy dorzucać.

Nigdy nie ma dobrego momentu na to, by dostać pięć bramek od drużyny prowadzonej przez Big Sama, ale weekend przed ćwierćfinałem Ligi Mistrzów jest chyba jednym z najgorszych. Patrząc na to, że pierwszy raz Thomas Tuchel będzie musiał też gasić mały pożar w szatni, przeciwko Porto przychodzi prawdziwa weryfikacja dla niemieckiego szkoleniowca.

Kłopoty nie tylko na boisku?

Chociaż konflikt udało się już nieco zażegnać, to mecz z WBA pozostawił zadrę w sercach zawodników Chelsea. Na treningu do oczu skoczył sobie Kepa i Antonio Rudiger, w efekcie czego Niemiec został wyrzucony z zajęć. Niewesoło było też po końcowym gwizdu sędziego. The Athletic informuje, że wielu piłkarzy The Blues miało do siebie wzajemne pretensje i wygłaszali je w mało parlamentarny sposób.

To oczywiście zrozumiałe biorąc pod uwagę okoliczności i styl poniesionej przez nich porażki. Nie zmienia to jednak faktu, że to pierwszy kryzys, z jakim przyjdzie zmierzyć się Tuchelowi. Do tej pory jego przygoda była bajkowa – wyniki znacznie lepsze od tych, które osiągał Lampard, odbudowanie kilku piłkarzy, mecze bez większej wpadki, absolutne zdominowanie Atletico Madryt. Teraz jednak Niemiec musi pobawić się w strażaka.

Pożar nie ma może gargantuicznych rozmiarów, ale jest wyraźnym znakiem ostrzegawczym. Ewentualna wpadka – a za taką trzeba będzie chyba uznać remis w pierwszym meczu z Porto, nie mówiąc już o porażce – może tylko podsycić żar. Piłkarze Chelsea powinni chcieć uniknąć tego za wszelką cenę, ale na ich nieszczęście zmierzą się z ekipą piromanów.

Jak Porto pokarało Juventus

Nie było chyba meczu, który w tym sezonie zabolał fanów Starej Damy niż rewanż z Porto. Nawet nie ostatnie derby Turynu, prawdopodobnie nie porażka z Benevento. Wyrzucenie z Ligi Mistrzów przez ekipę skazywaną na odpadnięcie i to w stylu dalekim od zadowolenia.

Portugalczycy zastosowali wobec Juventusu podobne podejście co WBA względem Chelsea. Być może jest to powód, dla którego kibice The Blues powinni lekko poklepywać w tarabany. Pressing, agresja, ale i inteligencja Porto zupełnie zaskoczyła Włochów, którzy zaczęli gubić się i popełniać mnóstwo niewymuszonych błędów.

Pierwszy gol dla podopiecznych Conceicao – bezsensowny faul w polu karny, gdzie Taremi właściwie nie miał szans na zdobycie bramki. Sytuacja podobna do tej, w której Thiago Silva złapał drugą żółtą kartkę.

Trafienie numer dwa to już historia mocno absurdalna, wszak i zachowanie Wojtka Szczęsnego, i tego, co uczynili mu jego koledzy stojący w murze, przechodzi do niechlubnej historii wpadek Starej Damy. Był to jednak gol, o którego Juventus się prosił – nie potrafili zabezpieczyć żadnej strefy boiska, a przede wszytki środka. Mnóstwo miejsca na strzał miał między innymi Otavio.

Podobnie sprawa wyglądała w pierwszym starciu między tymi dwiema ekipami, gdzie pierwszego gola Porto po prostu dostało w prezencie, zaś przy drugim nie popisało się trzech obrońców Juventusu, którzy nie potrafili przeciąć podania Maregi. Tak jak obrońcy Chelsea nie potrafili zablokować Diagne i Pereiry. Skala jest oczywiście inna, lecz błędy mogą uchodzić za podobne.

***

Trudno jednocześnie uznać, żeby to Porto było faworytem dzisiejszego spotkania. Tuchel jest perfekcjonistą, a mecz, w którym bliżej do perfekcji miały niedociągnięte skarpetki Sama Allardyce’a niż gra jego zespołu, musi ranić go podwójnie. Z pewnością zrobił wszystko, by wyeliminować te mankamenty. Ich liczba może paradoksalnie wyjść Chelsea na dobre.

Gdyby bowiem było ich dwa lub trzy, trzeba by wszystko rozkładać na czynniki pierwsze. A w wypadku starcia z WBA, błędów było około stu. Wątpliwe jest, by The Blues byli w stanie zagrać tak słabe spotkanie dwa razy z rzędu. Tym bardziej, że Niemiec jest bezkompromisowym szkoleniowcem – niewykluczone, że ci, którzy zawiedli go w weekend najbardziej, będą musieli odpocząć.

Warto też pamiętać, że chociaż Porto niewątpliwie będzie dla Chelsea groźne, bo w przeciwieństwie do WBA na żerowaniu na błędach dotarło aż do ćwierćfinału Ligi Mistrzów, to zagra bez kilku istotnych zawodników. Taremi jest zawieszony za kartki, podobnie jak Sergio Oliviera.

Fot.Newspix

Angielski łącznik

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Jakub Radomski
7
„Escobar był narcyzem, psychopatą. Zupełnie jak Hitler. Zaintrygował mnie, bo kochał piłkę nożną”

Komentarze

6 komentarzy

Loading...