Miało być inaczej. Lech Poznań zaplanował jeszcze zimą, że da czas Żurawiowi. Że pozwoli popracować do końca sezonu i wtedy pożegna się ze swoim szkoleniowcem. Ale władze Lecha nie mogły już patrzeć na rozkład drużyny. Trener nie potrafił się wybronić, nie potrafił przekazać jasnego planu na wyjście z kryzysu. I poleciał. Jeszcze przed południem Lech wydał komunikat – umowa z trenerem została rozwiązana.
Czy się dziwimy? No nie bardzo. To znaczy – gdyby ktoś nam powiedział latem zeszłego roku, gdy Lech był po świetnej rundzie w Ekstraklasie i gdy śmigał przez kwalifikacje do Ligi Europy, to tak. Wtedy bylibyśmy zdziwieni. Ale już ostatnio pisaliśmy, że Kolejorz przyjął dziwną koncepcję. Zespół się nie rozwijał, szanse na kwalifikacje do pucharów były małe, więc może zamiast pozwalać Żurawiowi na dokończenie rundy w stylu zombie, lepiej dać robotę nowemu trenerowi i pozwolić dokończyć sezon komuś innemu?
Czarę goryczy przelała porażka z Cracovią. Pocztówka z tego, jak Lech wyglądał w ostatnim czasie. Niezdolny do reakcji, apatyczny, przewidywalny.
Oddajmy Żurawiowi to, co jego – wprowadził ofensywny styl gry, zdobył wicemistrzostwo, zakwalifikował się do pucharów. Problem w tym, że to było pół roku miesiąca miodowego. Zaczęło się chwilę przed zeszłorocznym lockdownem, potrwało do początków jesieni 2020 roku. Lech spalał się wysokim płomieniem.
No i przyszedł czas na to, by Żurawia pożegnać. W najbliższym czasie treningi będą prowadzić jego asystenci – Dariusz Dudka i Janusz Góra – a Lech w tym tygodniu ma podać jeszcze nazwisko następcy. Jak informowaliśmy ostatnio: bardzo poważnym kandydatem był Maciej Skorża, z którym Lech już się kontaktował. Był też temat opcji białoruskiej. Ale przez święta nic w tej kwestii nie ruszyło i klub dopiero dopina kwestię następcy Żurawia.
fot. FotoPyk