Gdy po raz ostatni Cracovia wygrywała w Ekstraklasie, też przygotowywaliśmy się do świąt, ale Bożego Narodzenia. 12 grudnia 2020, szmat czasu, wiele rzeczy można przez tyle miesięcy zrobić, a już na pewno wygrać mecz. Cracovię niestety to przerastało, a co gorsza, męczyła nas swoją nudną, brzydką i archaiczną grą. W pewnym momencie zaczęło się wydawać – nie no, ten twór po prostu nie może wygrać, jest zbyt pokraczny. Ale wtedy wszedł cały na biało, on, Lech Poznań. I przegrał z Cracovią. Śmiech w nawiasie.
Celowo zaczynamy z narracją, że musiał przyjechać Lech, by Cracovia zdobyła trzy punkty, bo jednocześnie chcemy podkreślić jak słabe było to spotkanie. Dość przerażające, że dwóch pucharowiczów potrafiło stworzyć taki „spektakl”, ale niestety – ogromny zjazd jest widoczny. Więcej przypadku niż jakości, tempo dyskusyjne, mało naprawdę składnych akcji. Trudno się na to patrzyło.
Dlatego jednocześnie trzeba zasygnalizować – nie wierzymy, że tym zwycięstwem Cracovia zacznie jakąś magiczną serię. Nie. Dalej jest słaba, tyle że rywal uprzejmie był jeszcze słabszy.
LECH PRZYZWOICIE ZACZĄŁ
Choć i tak przez większą część pierwszej połowy wydawało się, że Lech w męczarniach, bo męczarniach, ale jednak utrzyma Cracovię na dystans. To Kolejorz jako pierwszy stworzył tutaj coś ciekawego, kiedy po próbie Skórasia i rykoszecie od Rochy interweniować musiał Niemczycki. To Cracovia bawiła choćby próbami swojego pressingu, kiedy Rivaldinho szedł pod przeciwnika, ale gdy się odwrócił, nie widział żadnego kolegi w odległości 10 metrów i mógł tylko machać bezradnie rękami. To zresztą Rivaldinho zaprezentował kuriozalne nożyce, gdy nie trafił w piłkę, a w głowę Milicia.
No i to Lech wyszedł na prowadzenie. Poszło podanie do Sykory w pole karne, ten naprawdę ładnie się zabrał i szybko zagrał do Skórasia. Skrzydłowy Lecha poszedł na wślizgu, trafił w słupek, ale piłka odbiła się tak, że spadła pod nogi Ishaka. A Szwed już wykonał wyrok.
I to był, cholera, moment, w którym Lech miał ruszyć na dobre i dobić Cracovię. Pokazać, że z tej ekipy cokolwiek jeszcze w tym sezonie może być, że chce powalczyć o TOP 4. Ale nie. Lech bramkę wykorzystał do tego, by zgasnąć. Gratulacje.
ALE LECH FATALNIE SKOŃCZYŁ
A Cracovia, cóż, po prostu skorzystała z poznańskiej apatii i pokracznie, bo pokracznie, ale walczyła o swoje i widać było, że jej akurat zależy. A w tej lidze czasem tyle wystarczy – powalczyć, pojeździć na dupie i bywa, że piłka spada tam gdzie chcesz. Bo czy bramki strzelone przez Pasy należy uznać za ładne koronki? Absolutnie, masa przypadku. Ale najwyraźniej zadziałało „chciejstwo”.
Najpierw poszła przebitka w środku pola, piłka trafiła do Rivaldinho, a ten wypuścił Siplaka, który w sytuacji sam na sam pokonał van der Harta. Potem Hanca źle przyjmował, uderzał rozpaczliwie, ale na tyle szczęśliwie, że futbolówka spadła na głowę van Amersfoorta i pach, 2:1.
Czyli raz, że sporo przypadku, ale dwa – ta obrona Lecha… Koszmar. Nikt za bardzo nie wiedział, gdzie ma bronić i jak ma bronić. Najbardziej nieprzytomny był chyba Salamon, który dwukrotnie miał kryć strzelca bramki, ale dwukrotnie strzelec łatwo mu uciekał. Gdyby takie błędy popełniał Dejewski – cóż, bywa. Ale Salamon, ten gość, który miał być filarem? Można załamać ręce.
W każdym razie – Lech mimo wszystko mógł odrobić straty, ale tym razem zawiódł Ishak. Piłkę po rzucie rożnym zgrał mu Karlstroem, natomiast Szwed kompletnie zlekceważył tę sytuację. Piąty metr, niekryty, wystarczyło dostawić szuflę. „Jestem kozakiem, łatwa sprawa”. Okazało się, że wszystko, bo Ishak nawet nie trafił w piłkę. Podszedł do niej źle, no taką mamy czutkę, że ze zbyt dużą pewnością siebie. Nie dopuszczał do głowy myśli, że coś może tutaj pójść nie tak. A wówczas klops gotowy.
Poza tym Lech Cracovii raczej nie zagrażał, zresztą statystyka jednego celnego strzału przez całą druga połowę mówi wiele. Nudne klepanie nudnego zespołu. Na koniec były jeszcze błagania w kierunku sędziego, żeby gwizdnął karnego po ręce Szymonowicza, ale Sylwestrzak po obejrzeniu sytuacji na monitorze nie wskazał na wapno. I słusznie. Odległość bliska, Szymonowicz zachowuje się naturalnie. Mamy wrażenie, że tą decyzją Sylwestrzak tylko potwierdził swoją dobrą dyspozycję.
I taki to był mecz, gdzie najlepszy na placu był sędzia, a główne role pisał przypadek i legendarne już „danie z wątroby”. Cracovia ucieka od strefy spadkowej, Lech ucieka od marzeń, że znowu zagra w Europie.
Fot. FotoPyk