Dopiero pisaliśmy, że posada Vitezslava Lavicki wisi na włosku i że z Wisłą Płock czeski szkoleniowiec zagra o swoją posadę. Po meczu władze Śląska Wrocław miały zadecydować, czy pozostawią obecnego trenera, czy zatrudnią Jacka Magierę lub Macieja Skorżę, zresztą z oboma są już dogadani. Czy Lavicka się obronił? A gdzie tam. Niewiele było w grze Śląska polotu, przebojowości, werwy i pozytywnej energii. Wynik mówi sam za siebie – 0:0. Bezbramkowy remis ze słabszym na papierze rywalem na własnym stadionie. Trochę to spotkanie było jak cała dotychczasowa kadencja Lavicki. Niby widać jakieś podrygi jakości, niby po murawie całkiem planowanie biegają całkiem nieprzeciętni piłkarze, ale żeby było coś z tego więcej, oprócz kurzu, szumu i paru składniejszych akcji, to raczej nie.
Śląsk Wrocław – Wisła Płock. Odrodzenie Kamińskiego
Śląsk był lepszy, szczególnie w drugiej połowie, ale w żaden sposób nie przekładało się to na konkrety. Jasne, że bardzo dobrze dysponowany był Krzysztof Kamiński, z czego niezmiernie się cieszymy, bo ostatnio przeżywał gorsze momenty i w życiu prywatnym, i na boisku, a to fajny chłopak i solidnej klasy golkiper, ale też nie powiemy, że bramkarz Wisły Płock wyczyniał w bramce cuda. Absolutnie, do Placha czy Kuciaka z ostatnich tygodni było mu bardzo daleko. Kamiński właściwie bardziej napracować musiał się tylko przy główce Marka Tamasa i przy dwóch akcjach Roberta Picha, w tym przy jednej, przy której Słowak ewidentnie zgłupiał i zamiast szukać podania wdał się w niepotrzebny drybling.
Poza tym Kamiński wyłapał parę dośrodkowań, przeniósł piłkę nad poprzeczką po próbie Janasika, raz uprzedził Zyllę po prostopadłym podaniu Piaseckiego i raz Piaseckiego po dograniu Musondy. Trzeba przyznać, że w kilku sytuacjach pomagali mu też stoperzy, szczególnie dobrze dysponowany Jakub Rzeźniczak. Po drugiej stronie też wyróżniali się środkowi obrońcy i bramkarz. Matus Putnocky poradził sobie i z próbą z bliska Tuszyńskiego, i z całkiem groźny dośrodkowaniem Garcii, i z wolnymi Szwocha.
Generalnie Wisła Płock nie miała za wielu sensownych argumentów. Ponownie bardzo ciekawie na tle kolegów wyglądał Rafał Wolski. Fajny to jest zawodnik, serio, taki nie na Wisłę Płock. Szkoda, że trapiły go przez całą karierę kontuzje, bo mógł zajść wysoko. Tu poszukał gry na jeden kontakt, tak kiwnął, tu przełożył sobie piłkę między nogami, tam przetrzymał, tu nie stracił, tam napędził. W małych rzeczach i ruchach objawiają się jego nieprzeciętne umiejętności. Na razie nie idą trochę za tym koledzy, ale życzymy zdrowia, bo jeszcze parę- paręnaście meczów i może wyróżniać się na skalę ligi.
Śląsk Wrocław – Wisła Płock. Tak Lavicka nikogo nie przekona
W Śląsku zaś grę rozkręcili Mateusz Praszelik i Bartłomiej Pawłowski. Nie zagrali wyśmienicie. Co to, to nie, ale – w przeciwieństwie do takiego Musondy – przynajmniej mieli chęci. Pchali grę do przodu. Kilka razy wynikały z tego niezłe sytuacje, ale to co pisaliśmy: Śląsk kompletnie nie był konkretny. Symbolem tego Erik Exposito. Och, ja my lubimy tego gościa. Raz walnie hat-tricka, a raz zagra tak jak z Wisłą Płock. W dwadzieścia pięć minut doszedł do trzech sytuacji strzeleckich. Wszystkich niezłych. Ba, mamy wrażenie, że gdyby miał akurat swój dzień konia, to miałby po nich na koncie chociaż jedną bramkę, a znając go, to pewnie i dublet.
Ale nic z tego nie wyszło. Raz za bardzo odchylił się przy pół-woleju, drugi raz trafił nieczysto. Potem jeszcze próbował główką, ale wyszło z tego ni to podanie, ni to strzał, takie nie wiadomo co, które wylądowało na górnej siatce bramki Kamińskiego. Tak się meczów nie wygrywa, tak się mecze remisuje. A remisem się nikogo nie przekonuje. I bardzo możliwe, że Vitezslav Lavicka niedługo boleśnie się o tym przekona.
Fot. Newspix