Jeszcze niedawno Lechia Gdańsk należała do grona drużyn, które mają największy problem z młodzieżowcami, ba, być może była liderem w tym wyścigu wątpliwej renomy. Makowski? Gdyby był malarzem, malowałby tylko szarą farbą. Wciąż trudno powiedzieć, co potrafi. Żukowski ma więcej tatuaży niż dobrych meczów w lidze. Kałuziński też grał bardzo przeciętnie. Sopoćkę zawrócono z Podbeskidzia, ale po rundzie oddano do Warty. Urbański wyjechał. Kobrynia wypożyczono. No, pole manewru było żadne, Lechia długimi momentami wyglądała, jakby na mecz wychodziła w dziesięciu. Jednak to się zmieniło. Za sprawą Jana Biegańskiego.
BIEGAŃSKI IMPONUJE NA STARCIE
Pomocnik sprowadzony z Tych wszedł w ligę jak do siebie. Wprowadzano go powoli, gdyż zaczął od dwóch minut z Jagiellonią, potem przesiedział na ławce cały mecz z Wartą, ale później poszło. I – oczywiście nie tylko za jego sprawą – do przodu poszły też wyniki Lechii. Biegański gra naprawdę dobrze, za cztery mecze wypracował sobie u nas średnią 6,25. Czyli więcej niż przyzwoicie.
Chłopak się nie boi. A to był jeden z głównych zarzutów do Makowskiego, który był przekonujący jak pomysł wyjścia na spacer w deszczowy dzień listopada. Bierze piłkę, chce grać cały czas do przodu, rzuca naprawdę imponujące prostopadłe podania. Powinien mieć kluczowe podanie z Górnikiem, kiedy świetnie wypatrzył Flavio, ale wszystko na końcu spieprzył Ceesay. Natomiast konret i tak ma, mianowicie asystę, przypadkową, ale ma, poza tym cała akcja ze Stalą zaczęła się od niego. Pieprznął konkretnym wolejem z niewygodnej pozycji tak, że Strączek ledwo to odbił, a futbolówka leciała między widły.
Zresztą tym jednym zagraniem już dorównał Kubickiemu i Gajosowi pod względem liczby ostatnich podań. Z jednej strony świadczy to absolutnym dramacie szczególnie tego drugiego, bo Kubicki ma też inna zadania, z drugiej – jest to oczekiwany powiew świeżości w środku pola Lechii.
Naturalnie można spokojnie założyć, że Biegański wiecznie taki dobry nie będzie i w końcu przyjdzie spadek formy, gość ma ledwie 18 lat, ale już na samym wstępie zaznaczył spory potencjał.
CO DALEJ Z MŁODZIEŻĄ LECHII?
Ale właśnie, żeby nie było za różowo, powiedzmy o dwóch kłopotach. Nie samego piłkarza, a klubu. Po pierwsze to wciąż jeden Biegański. I jak piszemy, ten jeden Biegański może mieć dołek formy, może pauzować za kartki, może – odpukać – złapać uraz. Wówczas znów pojawia się problem, bo choć nowy nabytek pokazuje się z dobrej strony, to przecież reszta nagle nie nauczyła się lepiej grać w piłkę. A nie mówimy w ich kontekście o gorszej dyspozycji, tylko po prostu – trudno mieć przekonanie, że pozostali młodzi w Lechii coś ciekawego potrafią.
No i punkt drugi: cała sytuacje nie najlepiej świadczy o szkoleniu w Gdańsku. Przyjeżdża 18-letni chłopak z pierwszej ligi i z miejsca jest lepszy niż reszta. Okej, o wytransferowanym Kacprze Urbańskim mówiło się w samych superlatywach, ale to jednak melodia dalekiej przyszłości, ponadto Lechia i tak nie słynie z talentów. Jej rekord transferowy to wciąż sprzedany Vanja Milinković-Savić, a to było dawno temu. Inne kluby pod tym względem gdańszczanom wyraźnie odjechały.
A żeby ten biznes się kręcił, trzeba szkolić i sprzedawać. Lechia w ostatnich latach odnosiła sukcesy na innych polach, ale na tym wciąż jest blado. Owszem, Akademia Lechii jest młoda, powstała w 2015 roku, natomiast trzy lata temu Sławomir Wojciechowski, dyrektor tejże, mówił: – Wzorowy, pokazowy jest rocznik 2001. To świetna drużyna znana już w Polsce i bardzo dobrze oceniana. Można powiedzieć, że nasza obecna wizytówka.
Ci chłopcy mają teraz po 20 lat. W kadrze pierwszego zespołu z tego rocznika jest tylko Żukowski. Jeśli to jest wizytówka, to trochę boimy się, co będzie dalej.
Fot. Newspix