17 lutego 2021, Kamil Grosicki pozostaje piłkarzem West Bromwich Albion – klubu wprawdzie niezłego, z całkiem przyzwoitej ligi, ale jednak nie do końca zainteresowanego jego usługami. Skończyły się okienka w Hiszpanii, w Niemczech czy w Anglii. Skończyło się okienko w Portugalii. Potem też w Rumunii i w Chorwacji. 8 lutego zamknęła się Austria, 15 lutego Szwajcaria, gdyby jakimś cudem “Grosik” chciał powrócić do Sionu. Jednemu z najważniejszych piłkarzy reprezentacji Polski ubiegłej dekady bezpowrotnie uciekają kolejne opcje – jakże kluczowe w kontekście Euro 2021.
No i właściwie co z tego?
Ostatnio jestem przesadnie wyrozumiały wobec wszystkich, zauważam to u siebie, ale jednocześnie nie potrafię tego zmienić. Coraz rzadziej się oburzam, bo coraz częściej widzę, że motywacje ludzi trudno jednoznacznie ocenić. My, kibice reprezentacji Polski, oczekujemy, że Kamil Grosicki każdego dnia wstaje rano i rozmyśla o optymalnej formie podczas drugiej połowy meczu ze Szwedami. Liczymy na to, że cały finisz swojej kariery poukłada w taki sposób, by na kontynentalny czempionat polecieć na świeżości, ale i pozostając w rytmie regularnego grania.
Podobnie miała się sytuacja z Arkadiuszem Milikiem. Każdy tydzień jego targów z Napoli wywoływał skrzywienie twarzy. Dlaczego to trwa tak długo. Dlaczego zdecydował się na półrocze w klubie Kokosa. Dlaczego się nie ugiął, żeby być w formie na Euro. Mógłby już przecież być pewnym elementem w jakiejś solidnej drużynie, zamiast zatapiać się coraz głębiej w napinkach z prezydentem klubu.
Zaznaczę bardzo dokładnie od razu – nie zarzucam ani Milikowi, ani Grosickiemu, że im na Euro nie zależy. Właściwie Grosicki to gość tak zakochany w reprezentacji, że być może faktycznie głowę zaprząta mu wyłącznie znalezienie sposobu na przedryblowanie Lindelofa. Natomiast zastanawiam się, co jeśli do transferu skrzydłowego nie dojdzie. Co jeśli pozostanie w WBA, bez szans na grę, jeśli na pół roku zniknie z radarów, czym – niewykluczone – wypisze się z reprezentacji Polski? Co jeśli Milik nie dogadałby się z Marsylią i został w rezerwach Napoli?
Kurczę, zostańmy przy Kamilu. Grosicki ma 32 lata i prawdopodobnie właśnie zarabia na ostatnim swoim dużym kontrakcie. WBA to finansowa najwyższa półka – można się sprzeczać, czy Premier League jest najlepszą ligą świata, ale bez wątpienia jest ligą najbardziej napompowaną pieniędzmi. Gdy zaczepisz się tam na kontrakt, po dwóch rundach kończysz już ustawianie siebie, zaczynasz ustawianie potomków. Sport.pl podawał, że mówimy o 25 tys. funtów tygodniowo. To jest bardzo potrzebny wstęp i jeśli miałbym tutaj coś pogrubić: 32 lata. 25 tysięcy funtów.
Jak wiemy – i jak przyznaje sam Grosicki – nie zawsze jego życie polegało na inwestycjach w najbardziej perspektywiczne biznesy, część ulokował chociażby u krupierów, którzy nigdy nie wydali mu potwierdzenia zakupu akcji kasyna. Jest w wieku, w którym każdy ruch oznacza pójście w jedną stronę. To nie jest tak, że na pół roku wyskoczy sobie gdzieś, gdzie będzie grał, a potem z powrotem wróci do zarobków na poziomie Premier League. Tak naprawdę Grosicki w najbliższych dniach wybiera sobie sposób schodzenia ze sceny i naprawdę, Euro 2021 nie musi być tutaj jedynym czynnikiem warunkującym wszystkie jego działania.
Nierozsądny wybór, dokonany na szybko, byle gdziekolwiek grać, to zagrożenie dla jego finansów, dla jego rodziny, dla rzeczywistości, w której spędzi kilka najbliższych lat. Wygodnie jest nam oceniać wybory wyłącznie przez pryzmat tego, co sami widzimy – a widzimy gościa, który wylądował gdzieś daleko poza składem, gra coraz rzadziej, nie ma szans, by złapać w ten sposób optymalną formę. Nie widzimy natomiast gościa, dla którego powrót do Pogoni Szczecin czy transfer do Legii Warszawa byłby po prostu początkiem zawodowej śmierci, a przy tym finansowego zejścia o kilka ładnych poziomów.
Jestem w stanie sobie wyobrazić Grosickiego, który wraca do Pogoni i walczy o Euro 2021, ba, nawet na tym Euro zalicza przyzwoity występ. I co dalej? Jest 33-letnim piłkarzem Ekstraklasy, o ekstraklasowych zarobkach, ekstraklasowych perspektywach i ekstraklasowej renomie. Nie wykluczam, że są ludzie, którzy uznają, że warto zamienić funty na złotówki bez zmieniania cyferek – jeśli miałoby to oznaczać grę dla reprezentacji Polski. Ale nie wykluczam też, że istnieją ludzie, którzy na szczycie swoich priorytetów układają finansowe zabezpieczenie swojej rodziny.
– Słuchaj skarbie, zmieniam robotę, będę zarabiał 5 razy mniej, ale dadzą mi za to pamiątkowy dyplom i 2-tygodniową wycieczkę po Europie.
No nie brzmi to jak początek poważnej dyskusji o budżecie rodzinnym.
A dla Grosickiego trochę tak to wygląda. Rezygnuje z doskonale płatnej, choć może niekoniecznie satysfakcjonującej pracy. Jest świadomy, że już na ten poziom zarobków nigdy nie wróci, że może być mu ciężko wytargować nawet piątą część tego, co ma w tej chwili. W zamian dostanie – przy pomyślnych wiatrach! – parę minut więcej w reprezentacyjnej koszulce. Nie zdziwię się, jeśli “Grosik” faktycznie na to pójdzie, bo całą swoją karierą udowadnia, że ta reprezentacyjna koszulka to jego bezsprzecznie ulubiony kombinezon.
Ale czy to faktycznie taki oczywisty, prosty i jasny wybór?
Moim zdaniem to jest wybór ekstremalnie ciężki, zwłaszcza biorąc pod uwagę całokształt życiowych doświadczeń Grosickiego – człowieka, przez którego nałóg hazardowy rodzice musieli sprzedać mieszkanie. Oczywiście, jako kibic kadry zatrwożony sytuacją wśród reprezentantów – no nie oszukujmy się, nie jest dobra – chciałbym, by Grosicki się odbudował choćby i w Ekstraklasie. Ale zrozumiem każdą jego decyzję – zwłaszcza, że za pół roku może odejść z kartą na ręku i zgarnąć kolejną okrągłą kwotę za sam podpis.
I w gruncie rzeczy… Przecież na mundial w Katarze wcale nie musi być za stary.