Czy piłka mu się nudzi? Jak przełamuję rutynę codziennych treningów? Dlaczego bezrobocie daje dobrą perspektywę? Czy jest dobrym duchem szatni? Dlaczego słowaccy koledzy w szatni Cracovii nazywali go drugim ojcem? Jak zareagował na dymisję Michała Probierza? Czy czuł się gorszy od Karola Niemczyckiego? Co w szatni Podbeskidzia zmienił Robert Kasperczyk? Na te i na inne pytania w rozmowie z nami odpowiada bramkarz Podbeskidzia Bielsko-Biała, Michal Pesković. Zapraszamy.
Bywa, że dopada cię monotonia? Że ci się nie chce?
Nie nudzi mi się piłka. Dalej mam marzenia, dalej mam cele. Chcę rozegrać 200 meczów w Ekstraklasie, więc przede wszystkim w tym znajduję motywację.
Jak przełamujesz rutynę? Od wielu lat identyczne treningi bramkarskie. Można się znudzić.
Podobne są te zajęcia, nie da się ukryć, ale nie ma we mnie zmęczenia. Nie narzekam, nie zawalam treningów. Przykładam się, koncentruję się, staram, bo chcę grać jak najdłużej. Uważam, że lekceważący stosunek do najmniejszych rzeczy nie przyniósłby niczego dobrego. To, że jestem doświadczony niczego nie zmienia. Muszę pracować na dużej intensywności, żeby utrzymać się na dobrym poziomie w Ekstraklasie. Wiesz, u mnie też jest inaczej, miałem w karierze okresy, kiedy pozostawałem bez klubu i trenowałem trzy razy w tygodniu, żeby znaleźć nowego pracodawcę. Do tego mnie zmuszała sytuacja. Teraz mam komfort, za czym idą obowiązki i powinności. Doceniam to, co mam, serio.
Czyli bezrobocie, nawet chwilowe, zmienia perspektywę.
Wielu chłopaków nie docenia, że ma klub, że może trenować, że może grać. Niby nikomu nie życzę bezrobocia, a z drugiej strony taki okres może nauczyć kogoś pokory do pracy. Trzeba wtedy poukładać parę rzeczy w głowie, przedefiniować swoje poglądy, zmienić swoje motywacje.
Robert Kasperczyk mówi, że jesteś dobrym duchem szatni.
Nie jestem wodzirejem i nakręcaczem atmosfery. Podchodzę do wszystkiego bardzo spokojnie, a takie podejście w szatni i na boisku też jest potrzebne. Widzę, że przekłada się to na chłopaków. Uspokajają się, nie podpalają się, patrzą na wiele spraw chłodniej. Inna sprawa, że potrafię krzyknąć, potrafię przemówić w przerwie. Taki balans dobrze robi wszystkim stronom.
Słyszy się o tobie, że zazwyczaj jesteś oazą spokoju. Bramkarz nie musi być wariatem?
Minęły czasy, kiedy uważało się, że najlepsi golkiperzy muszą być zdrowo szurnięci. Jasne, że dalej takich nie brakuje, ale spokojniejsi bramkarze też coraz częściej się wyróżniają. Bez wariacji, bez skakania, bez pokazówek. To też zespołowi pomaga.
Jaki był najbardziej szalony bramkarz, z jakim rywalizowałeś?
Milan Borjan w Koronie Kielce. Musiałem mu oddać miejsce w składzie, ale nie miałem z tym problemu, bo był po prostu lepszym bramkarzem. Wariat, ale taki z wielką boiskową klasą.
Od Michala Siplaka usłyszałem ostatnio, że w szatni Cracovii byłeś dla młodszych jak drugi ojciec.
Różnica wiekowa była dosyć spora i starałem się chłopakom pomagać. I to nie tylko na boisku, ale też w szatni, poza szatnią, w codziennym życiu. Śmiali się trochę z tych moich mądrości, z moich filozofii, ale chłonęli moje rady, bo jednak trochę przeżyłem, trochę widziałem i mogłem coś z tego wyciągnąć. Nie ukrywam, że pro bono nastawiałem ich odpowiednio do futbolu. Przekonywałem, że trzeba walczyć o swoje, dążyć do celu, nie szukać dróg na skróty, nie poddawać się na pierwszej większej trudności. Przeszkody trzeba pokonywać. Tak też jest w życiu. Często nie jest tak jak chcemy, żeby było, ale to nie znaczy, że mimo tego nie możemy zorganizować sobie wszystkiego po swojemu.
Jaki jest twój największy zarzut wobec młodego pokolenia piłkarzy? Co cię najbardziej w nich denerwuje?
Za szybko chcieliby osiągnąć sukces. Nie wierzą w siłę pracy, nie mogą zrozumieć, że na pewno rzeczy trzeba poczekać. Brakuje im w życiu i na boisku trochę pomyślunku. Co robić? Jak robić? Czy w ogóle robić? Wszystko im trzeba tłumaczyć, wszystko im trzeba pokazać, bo jak się tego nie zrobi, to w głowie pustka, brak wiedzy i w konsekwencji kombinują, szukają prostszych rozwiązań, co do niczego nie prowadzi. Nie podoba mi się to. Wychodzę z założenia, że jak ma się coś zrobić, to na sto procent dobrze. Jak się nie da, to trzeba zapytać kogoś, kto wie.
Ale mam wrażenie, że w ostatnich latach spotkałeś paru piłkarzy młodszych pokolenia, którzy mają poukładane w głowie. Cracovii chociażby Mateusz Wdowiak, w Podbeskidziu – Dominik Frelek, Maksymilian Sitek.
Z Podbeskidzia wymieniłbym jeszcze Jakuba Bierońskiego. Młody i ogarnięty chłopak. W Cracovii różnie było z młodymi. Trener Probierz nie miał z nimi łatwo. Długo szukał kogoś, kto nadawałby się do grania. Teraz znalazł Karola Niemczyckiego, on broni, ale wcześniej było ciężko. Mateusza Wdowiaka nie rozpatruję w kategoriach młodego piłkarza. Ciut starszy już jest, swoje pograł, swoje zobaczył. Nie możemy mówić, że 24-letni piłkarz jest młodym talentem.
Nie możemy, co nie zmienia faktu, że raczej jest z tych bardziej ogarniętych.
Jasne, ma poukładane w głowie, czemu miałby nie mieć? Nie zmienia to jednak faktu, że mnóstwo widziałem takich chłopaków, którym wydaje się, że wszystko przyjdzie za darmo. Każdy wie, że robi błąd, nie sztuką to zobaczyć, sztuką jest mu zapobiec, słuchając mądrzejszych od siebie. Ale cóż, każdy decyduje za siebie.
Zdziwiłeś się, kiedy Michał Probierz ogłosił, że podaje się do dymisji?
Cała piłkarska Polska była w szoku. Nie tylko ja. Długo z nim pracowałem i nie wierzyłem, że to może być prawda. Naprawdę, początkowo myślałem, że to fake news, że to zmyślona informacja. Do teraz nie wiem, o co chodziło, dlaczego to się stało.
Widziałeś w nim kiedykolwiek zmęczenie materiałem?
Myślę, że trener Probierz ma taki charakter, że nie pokazywałby, że czuje się wypalony albo zmęczony. To nie w jego stylu. Na każdy trening przychodził z pełnym entuzjazmem. To musiało rozegrać się wewnątrz, w jego głowie, w jego sercu, bo nawet jak gadałem o tym ze słowackimi chłopakami z Cracovii, to mówili mi, że nic nie wskazywało, żeby miało podjąć taką decyzję. Taki jest to człowiek. Nie zawsze dzieli się swoimi emocjami, uczuciami, przemyśleniami ze wszystkimi dookoła.
A jak z tym u ciebie? Zostawiasz emocje dla siebie?
Nie magazynuję w sobie negatywnych emocji. Wychodzę z założenia, że są w życiu momenty, kiedy nawet wskazane jest, żeby pokazać swoje niezadowolenie, nie tkwić w marazmie własnego rozczarowania, robiąc dobrą minę do złej gry.
Byłeś mocno rozczarowany tym, że przegrałeś rywalizację z Karolem Niemczyckim?
To nie była rywalizacja. Karol Niemczycki przyszedł i trener Probierz już wiedział, że będzie grał, bo ma status młodzieżowca.
Tylko ten wzgląd decydował?
Nie czułem się gorszy od Niemczyckiego. Trudno. Jestem w Podbeskidziu, on w Cracovii.
Michał Probierz tłumaczył ci, że tracisz miejsce w składzie?
Michał Probierz swoją decyzję przekazał Maciejowi Palczewskiemu, trenerowi bramkarzy, pytając się go przy okazji, od kogo będę wolał tu usłyszeć. Trener Palczewski uznał, że lepiej będzie, jak on to powie i tak się też stało. W tym momencie zostałem też wyrejestrowany z rozgrywek. Inna sytuacja, tu już naturalnie nie było żadnej konkurencji.
Miałeś o to żal?
Czułem, że powinienem bronić ja. W poprzednich sezonach pomagałem Cracovii. Punktowaliśmy, wygrywaliśmy, radziłem sobie dobrze, byłem w formie i nic się nie zmieniło. Nigdy nie miałem wrażenia, że jestem słabym elementem zespołu, ale cóż, nie było dla mnie miejsca w Krakowie, musiałem się z tym pogodzić.
Interesuje mnie, skąd nagle u ciebie taki renesans formy w Cracovii. Wcześniej popełniałeś błędy, siedziałeś na ławce w ekstraklasowych klubach, odbijałeś się od innych zagranicznych lig.
W Polonii Bytom grałem dobrze. Przyszedłem do Polski, pokazałem się z solidnej strony, kilka meczów wybroniłem. Jasne, dostałem bramkę z 60 metrów od Tomasza Hajty, ale to o niczym nie świadczy.
Trochę zostało to symbolem twoich wpadek.
Ale tych wpadek nie było znowu aż tak dużo. W Ruchu Chorzów czekałem na sytuację, dostałem się do bramki i grałem regularnie przez dwa sezony. W Danii też pierwszy skład, w Podbeskidziu rywalizowaliśmy na równi z Rysiem Zajacem i wszyscy na tym traciliśmy, bo nie zyskiwaliśmy pewności siebie. Do Korony przyszedłem w specyficznym momencie, zostałem zmieniony po wygranym meczu z Lechem, do bramki wszedł Maciej Gostomski, który też od razu zaczął bronić po przyjściu do Cracovii. W Kielcach jeszcze Milan Borjan. Tak to się układało. W Pasach zaczynałem jako trzeci bramkarz. Nie poddawałem się. Robiłem swoje. Zespół grał gorzej, wylądował na dole tabeli, trener szukał rozwiązania i padło na mnie. Wszedłem do bramki, wszystko zaczęło się funkcjonować. Życie bramkarza.
Dlaczego zaczęło mi iść lepiej w Cracovii? Może zdecydowała pewność siebie. Zyskałem stabilizację, nie musiałem obawiać się, że dwa mecze przegrane skończą się tym, że usiądę na ławce. Ale to tylko przypuszczenie, myślę, że w największej mierze wpływ miało wszystko po trochu – przygotowanie, trening, doświadczenie.
I pewnie trochę szczęścia.
Na pewno. Nie broniłem, nie broniłem, nie broniłem, a nagle zacząłem grać, wygraliśmy mecz, dobrze grałem nogami, coś tam interweniowałem, od razu patrzy się na wszystko inaczej.
Bywa tak, że jedna interwencja, jeden mecz są w stanie zbudować zawodnika.
Racja, trening treningiem, ale wystarczy trochę szczęścia w meczu, przyłożenie ręki do rozstrzygnięcia spotkania i można wskoczyć do składu na wiele miesięcy. Jedna interwencja może spowodować lawinę – dobry mecz, dwa, trzy, cztery, pięć, runda, sezon. Życie piłkarza jest nieobliczalne.
Bardziej obliczalne jest chyba rolnictwo, którego jesteś inżynierem!
Tak, dokładnie.
Zawsze to cię interesowało?
Rodzice wymagali ode mnie studiów. Nie chcieli, żeby moja kariera górowała nad nauką, żebym nie miał żadnej alternatywy. Piłka nożna to piłka nożna, ale nigdy nie wiadomo było, czy mi to wyjdzie, czy będę grał zawodowo, więc warto było mieć alternatywę. Musiałem skończyć szkołę, potem pójść na studia rolnicze. Nie było łatwo zdobywać wykształcenie wyższe, łącząc to z zawodową grą w piłkę, ale dopiąłem swego ku zadowoleniu rodziców. Inna sprawa, że mam nadzieję, że nie będzie mi to potrzebne i będę mógł spełniać się w piłce jako trener również po karierze.
Ale jako że wykształcenie masz, to podobała ci się technika podlewania roślinek, którą Michał Probierz swojego czasu zaprezentował na jednej z konferencji prasowych.
Ach, nie mogę być krytyczny. Próbował, próbował, na początku mu to nie szło, ale jestem przekonany, że z czasem pojawiłby się efekt metodą prób i błędów.
Chyba sporo zmieniło się w Podbeskidziu od czasu, kiedy byłeś tam poprzednim razem.
Trochę czasu minęło. Podbeskidzie spadło do I ligi, potrzebowało kilku lat, żeby parę rzeczy zmienić, parę rzeczy odbudować. Chłopaki mocno pracowali na awans, w końcu się udało, ale w Ekstraklasie na początku było ciężko, bo to jednak zupełnie inne rozgrywki niż I liga. Można grać ładnie, ale tracić bramki i wtedy jest kiepsko. Czasami nawet lepiej pokazać się z brzydszej strony, ale za to bardziej pragmatycznej, skuteczniejszej i obronić się przed spadkiem. Bo nie po to niektórzy walczyli dwa lata w Podbeskidziu, żeby dostać się do elity, żeby pożegnać się z nią po jednym sezonie. Teraz się to trochę odmieniło, poprawiły się humory, ale to jeszcze nic nie znaczy. Wiosna się dopiero zaczyna.
Faktycznie jak przychodziłeś do szatni Podbeskidzia, to była ona mocno podłamana?
Nie była podłamana, nie można tak powiedzieć. Nie szło im od paru meczów, czekali na lepszy moment. Przyszedłem, zdobyliśmy punkt z Pogonią, wygraliśmy z Zagłębiem Lubin, tylko szkoda meczu ze Śląskiem Wrocław, bo popełniliśmy błąd w 4. minucie, podarowaliśmy rywalom gola, a przecież oprócz tego byliśmy dużo, dużo lepszym zespołem. Schemat się powtarzał. Musieliśmy zrobić wszystko, żeby ograniczyć indywidualne błędy, bo widzieliśmy, co działo się po Śląsku – 0:4 od Lecha, 0:5 od Piasta, 1:4 od Wisły Płock. Posypało się. Załamanie. Co mecz, to w plecy. Za dużo było tych straconych bramek.
Twoja rola ograniczała się do wyciągania piłki z siatki.
Okropne uczucie. Pierwszy raz w życiu przepuściłem tyle bramek w trzech meczach. Jeśli bramkarz puszcza cztery bramki, to niezależnie od tego, czy coś obroni, czy nie, to rozgrywa słabiutki mecz. Czegokolwiek się nie zrobi, będzie to za mało. Przerwa zimowa przyszła w dobrym momencie. Mogliśmy psychicznie odpocząć. Zresetować umysły. Nabrać dystansu.
Co zmienił Robert Kasperczyk względem Krzysztofa Brede?
Kiedy przyszedł trener Kasperczyk, każdy zaczął intensywniej pracować. Od zera. W myśl tego, że ma się carte blanche. Każdy z nas chciał pokazać jak najwięcej. To był krótki okres przygotowawczy, mocno pracowaliśmy, sparingami udowodniliśmy sobie, że możemy sporo, że możemy grać na zero z tyłu, że możemy wygrywać. To był dobry start przed powrotem Ekstraklasy.
Utrzymacie się?
Dużą rolę odegra głowa i pokora, ale już kiedy przychodziłem do Podbeskidzia, byłem przekonany, że się utrzymamy.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix/Fotopyk