Reklama

Jak tygrys został królem meksykańskiej dżungli?

redakcja

Autor:redakcja

11 lutego 2021, 14:28 • 7 min czytania 2 komentarze

Andre-Pierre Gignac nigdy nie był królem europejskiej dżungli. Nie był lwem. Na Starym Kontynencie zawsze znajdował się w cieniu napastników skuteczniejszych. Efektowniejszych. Lepiej się prezentujących. Bardziej medialnych. Po prostu lepszych. Śmiali się z niego, że jest grubasem. Że ma skłonność do tycia, że nie wykorzystuje swojego potencjału, że pozostaje w cieniu. Nic dziwnego, bo mimo że seryjnie strzelał bramki w Ligue 1, więcej mówiło się o snajperach z innych czołowych lig – o Benzemie, o Lewandowskim, o Suarazie, o Cavanim, o Ibrahimoviciu i całej reszcie. Z niemałym zdziwieniem przyjęto też jego decyzję o przenosinach do meksykańskiego Tigres UANL w 2015 roku. Dla wielu wypisywał się tym samym z poważnej piłki. Teraz wiemy już jednak, że mylne to było wrażenie. Za wielką wodą Gignac zyskał status nieśmiertelnego idola tamtejszego futbolu. Został królem dżungli. 

Jak tygrys został królem meksykańskiej dżungli?

Najlepiej europejskie podboje 35-letniego francuskiego snajpera definiuje finał Euro 2016. Na turniej Andre-Pierre Gignac pojechał po pierwszym wielkim sezonie w Meksyku, żeby pełnić rolę zmiennika Oliviera Girouda. Wchodził na krótsze i dłuższe epizody. Zaliczył asystę z Albanią. Przyłożył nogę do tego, że Francja w solidnym stylu, suchą stopą, przeszła przez fazę grupową i trzy pierwsze rundy fazy pucharowej.

Nadszedł finał.

Zaczynał na ławce. Didier Deschamps postanowił wpuścić go na murawę w 78. minucie, właśnie w miejsce Giroud. Klasyka materiału. Przez pierwsze dwanaście minut nie był za bardzo widoczny. Wszystko zmierzało w stronę dogrywki. Ale wtedy zaczął się doliczony czas gry. Patrice Evra, ewidentnie już nieco zmęczony, ruszył wzdłuż linii w asyście Naniego. Akcja nie miała spektakularnej dynamiki, nie zapowiadała, że zaraz może wydarzyć się coś przełomowego, ale francuskiemu defensorowi udało się dograć, choć może bardziej przeturlać, futbolówkę w pole karne. Tam trafiła ona pod nogi Gignaca. Francuski napastnik tyłem do bramki, za jego plecami Pepe. Sytuacja niespecjalna, ale tylko na pozór. Raz, dwa, zamach, zwód, Pepe na ziemi, a Gignac sam na sam z Rui Patricio. Strzela i trafia w słupek.

ANDRE-PIERRE GIGNAC STRZELI GOLA W FINALE KLUBOWYCH MISTRZOSTW ŚWIATA – KURS 3.75 W TOTOLOTKU

W dogrywce gola na wagę zwycięstwa Portugalczyków strzela Eder. To on zostaje bohaterem. O słupku Francuza mało kto pamięta.

Reklama

I tak właśnie z nim było podczas całej jego europejskiej kariery. W Tuluzie potrafił walnąć 24 bramki w 38 meczach ligowych, w Marsylii rok po roku – od sezonu 2012/13 do sezonu 2014/15 – kolejno: 13, 16 i 21 goli. W swojej ostatniej kampanii w Ligue 1 wyprzedził Zlatana Ibrahimovicia i Edinsona Cavaniego w klasyfikacji najlepszych strzelców francuskiej elity, dając się wyprzedzić tylko wybitnemu wówczas Alexandre Lacazette’owi. A to już mówi samo za siebie. Umiał strzelać.

A zarazem nigdy nie wszedł na poziom światowy. Nigdy nie został topowym europejskim napastnikiem. Byli lepsi. To inni zaliczali grube transfery. Pobijali rekordy strzeleckie. Elektryzowali świat. W środowisku krążyła o nim opinia, że marnuje własny potencjał. Pokutowała o nim opinia, że źle się prowadzi, że nie trzyma się diety, że jest gruby, wolny i przez to nie może rozwinąć skrzydeł. Kibice śmiali się z jego sylwetki. Tworzyli nawet żartobliwe piosenki na jego temat z motywem przewodnim: „poprosimy Big Maca dla Gignaca”.

I niby to nic specjalnego, przecież wesoła fanowska twórczość to stadionowy standard, ale w tym faktycznie coś było. Mówiło się, że Andre-Pierre Gignac na miarę talentu zaczął grać dopiero, kiedy Marcelo Bielsa wziął się za niego w Marsylii. Kiedy narzucił mu swoje szaleńcze zasady, kiedy kazał mu schudnąć i dbać o linię. Wtedy też Gignac rozegrał sezon życia.

UANL TIGRES SPRAWIĄ NIESPODZIANKĘ I POKONAJĄ BAYERN W FINALE KLUBOWYCH MISTRZOSTW ŚWIATA – KURS 12.00 W TOTALBET

– Zdaję sobie sprawę z tego, że moje metody treningowe rozwijają wielu zawodników, ale nie przypisuję sobie żadnych zasług. To, że Gignac strzela gole i wrócił dzięki temu do reprezentacji Francji, to tylko i wyłącznie zasługa jego samego. To profesjonalista i świetny piłkarz. Mówicie, że schudł, bo tak mu kazałem? Dajcie spokój, gdybym wiedział, jak odpowiednio przeprowadzić dietę, to najpierw sam bym sobie ją zaaplikował! – śmiał się Bielsa.

– Zawsze myślałem, że Gignac ma potencjał, by być jednym z najlepszych napastników w Europie, jeśli tylko jest zdrowy i pewny siebie – dodawał Alain Casanova, który prowadził francuskiego napastnika w Tuluzie.

Reklama

No i nie wykluczamy, że ten potencjał miał, ale nigdy nie mogliśmy przekonać się, jak skonsumowałby formę życia z ostatniego sezonu w Marsylii, bo po zakończeniu kampanii opuścił Europę. Miał konkretne oferty z Niemiec, Anglii i Turcji, zapytania z Hiszpanii i z Włoch, mógł w tym przebierać wedle własnego uznania i kryteriów. Ambicje sportowe? Proszę bardzo, Bundesliga, Serie A, Premier League, La Liga – wszędzie mógłby się rozwijać. Kasa? Podobno mocno chciano go w Chinach i w Arabii Saudyjskiej – jechać, zwiedzać, zarabiać. Ale on wybrał Meksyk i Tigres UANL. Piłkarski światek był w niemałym szoku.

Pisaliśmy o tym wówczas tak:

Tansfer jednego z najlepszych francuskich napastników, Andre-Pierre’a Gignaca, na pierwszy rzut oka wydaje się decyzją zgoła absurdalną. W ciągu trzech ostatnich sezonów wykręcał grubo ponad dziesięć goli w Ligue 1 – przecież jednej z najlepszych lig Europy. Nie jest jeszcze taki stary, bo w grudniu stuknie mu ledwie trzydziestka. Z końcem sezonu kończył się jego kontrakt z Olympique Marsylia, którego przedłużyć nie miał zamiaru, głównie z powodu drakońskich podatków odcinających lwią część wypracowanej pensji. Mógł przebierać w ofertach. Gdyby szczególnie mu zależało, znalazłby klub w każdej z najlepszych lig. Od Anglii, przez Hiszpanię po Włochy. Od dłuższego czasu dochodziły też konkretne sygnały z Rosji, ale on – podpisując kontrakt w Meksyku – stał się piłkarskim hipsterem.

Oficjalnie w Marsylii zarabiał ok. 3,5 miliona euro rocznie, ale po odcięciu podatku w kieszeni zostawało ledwie 2,1 miliona. Francuzi robili co mogli, ale wyrównanie i zaoferowanie dużo większej kasy na rękę wykroczyło poza ich możliwości. W Meksyku do państwa odprowadzana jest znacznie mniejsza część gaży, a co za tym idzie, w Tigres zarobi sporo więcej, niż mógłby zarobić w Ligue 1.

Krótko: transfer do Tigres nie był decyzją oczywistą. W jednej chwili Gignac wypisywał się z europejskiej piłki i ruszał w stronę jednej wielkiej piłkarskiej niewiadomej. Wielu uważało, że to piłkarska emerytura. Że Francuz skusił się na status wielkiej gwiazdy, na komfort strzelania bramek w niezbyt silnej lidze i zarabiania kasy w łatwy sposób, bo – jak można się domyśleć – w momencie przenosin automatycznie zostawał najlepiej opłacanym piłkarzem całej Ligi MX.

Po pięciu latach wiadomo już, że to była najlepsza decyzja w jego karierze.

Na lotnisku witało go tysiąc osób, na stadion Estadio Universitario przychodzą tłumy tylko po to, żeby go oglądać. Meksyk uwielbia jego gole, jego styl bycia, to, że szybko nauczył się hiszpańskiego. Kultowy już stał się cytat z Jose Francisco Torresa, piłkarza Tigres w latach 2015-2019, który stwierdził, że choć początkowo nie kojarzył Gignaca, musiał wyszukiwać go na YouTubie i był w szoku, że klub może płacić mu tak grubą kasę, to z czasem przekonał się, jak wielkim kozakiem jest Francuz. I nic dziwnego.

ANDRE PIERRE GIGNAC STRZELI GOLA W PIERWSZEJ POŁOWIE – KURS 7.57 W TOTOLOTKU

Bo to jeszcze nic, że Gignac co chwilę wali gole, które spokojnie mogą rywalizować w nominacjach do nagrody Puskasa – pięteczki, przewrotki, woleje, bomby z czterdziestu metrów. Na to po prostu fajnie się patrzy.

Andre-Pierre Gignac najbardziej rozkochał w sobie Meksyk dlatego, że prowadzi Tigres do kolejnych triumfów. Liga MX dzieli się na dwa oddzielne turnieje, Aperturę i Clausurę – pierwszy z nich wygrali trzy razy (2015, 2016, 2017), drugi raz (2019). Statystyki Francuza?

2015/16: 39 meczów, 28 goli
2016/17: 43 mecze, 25 goli
2017/18: 40 meczów, 16 goli
2018/19: 36 meczów, 23 gole
2019/20: 29 meczów, 20 goli
2020/21: 21 meczów, 14 goli

Jego amerykańskie podboje jeszcze lepiej definiuje walka o Ligę Mistrzów strefy CONCACAF. Do finału tych rozgrywek Tigres podchodzili czterokrotnie za „kadencji” Gignaca. Trzy razy dostali w czapę. Udało się za czwartym razem. Tigres pokonali Los Angeles prowadzone przez spektakularnego Carlosa Velę, a Francuz został królem strzelców, MVP i autorem decydującej bramki w finale. Po wszystkim wykrzyczał:

– W końcu udało się zdobyć ten pierdolony puchar!

Mnóstwo było w tym radości, energii, entuzjazmu i przekonania, że faktycznie nie jest w Meksyku po to, żeby odcinać kupony od kilku dobrych sezonów w europejskiej piłce. Teraz, w finale Klubowych Mistrzostw Świata, zmierzy się z Bayernem i Robertem Lewandowskim. W dwóch poprzednich rundach prowadził Tigres do zwycięstw, strzelając bramki – dwie z Ulsan Hyundai i jedną z Palmeiras. Będzie to dla niego doskonała okazja, żeby przypomnieć o sobie Europie i utrzeć nosa wszystkim, którzy skreślali go, kiedy obierał hipsterską ścieżkę prowadzania kariery.

Inna sprawa, że o zwycięstwo będzie bardzo trudno i zdaje się, że nawet jeśli mu się nie uda, śmiało można napisać, że tygrys został królem dżungli. Meksykańskiej, niemainstreamowej, ale dalej dżungli.

Fot. Newspix

Najnowsze

Komentarze

2 komentarze

Loading...