Jeszcze jakiś czas temu to byłoby nie do pomyślenia, że klub będący w Ekstraklasie od zaledwie półtora roku może posiadać lepszy potencjał kadrowy niż Legia. Wiecie, wizja na tyle odległa, że obok jej urzeczywistnienia nie sposób przejść obojętnie. Mistrz Polski podupadł, ma swoje problemy, które trudno rozwiązać tu i teraz. Widzimy to my, dostrzegają warszawscy kibice, przyznaje nawet sam trener Michniewicz. W każdym razie coś ewidentnie poszło nie tak, skoro na osi postępu największego gracza w kraju doścignął niedawny beniaminek. Ukłony dla Rakowa, gest pożałowania dla Legii.
Nie przesadzimy, mówiąc, że obecny mistrz Polski powinien obawiać się Rakowa bardziej niż dotychczas. Ba, istnieje szereg argumentów za tym, żeby w starciach takiej kategorii odpuścić sobie robienie faworyta akurat z Legii Warszawa. Przypomnijmy: ekipa Marka Papszuna ligowego skalpu na legionistach jeszcze nie zdobyła. Choć wydaje się, że w końcu nastał ten czas, kiedy wyprawa z Jasnej Góry na stolicę po prostu musi skończyć się lepiej niż ostatnio. Nie porażką, a zwycięstwem. Najzwyczajniej w świecie Raków dorobił się lepszej talii kart, stał się drużyną całościowo lepszą, podczas gdy trener Michniewicz prawie że musi tworzyć coś z niczego.
Z drugiej strony trzeba dołożyć kamyczek do ogródka Michniewicza. Nie może być też tak, że trener największego klubu w Polsce w ten konkretny sposób żali się w mediach. Pewne rzeczy powinny zostać w kuluarach. Jako szkoleniowiec Legii nie możesz ciągle narzekać i rozpaczać, bo prędzej czy później zasłona w postaci takich argumentów straci swoją moc i na wierzchu zostaną nie najlepsze wyniki. Michniewicz musi o tym pamiętać. Nie może się tak obnażać, bo to prędzej czy później źle wpłynie na odbiór jego postaci jako solidnego fachowca.
Kubeł zimnej wody i słowa rozpaczy
Przed meczem z Rakowem z ust trenera Legii padły słowa, które warszawski kibic miał prawo przyjąć z ogromnym rozczarowaniem, a może nawet wybuchem irytacji. – Musimy zaakceptować jeden fakt: przewaga personalna Legii minęła. Nie możemy wybierać teraz po dwóch-trzech zawodników na pozycję, jak bywało kiedyś. Do meczu z Rakowem gotowych jest szesnastu zawodników. Spośród nich będziemy wybierać podstawową jedenastkę.
Czy trudno się dziwić, że na takie wieści pojawiają się negatywne reakcje? No nie. Mówimy przecież o molochu polskiej piłki, który nie powinien się w taki sposób obnażać. Zresztą wymownym było jedno ze stwierdzeń, w którym Michniewicz wybrzmiał wprost: trzeba myśleć jak mistrz, żeby mistrzem zostać. Cóż, albo mamy tutaj do czynienia z typową mową motywacyjną, albo sprytną aluzją na temat działań w klubowych kuluarach. Tak czy siak, obie wersje nie sieją optymizmu. Ta druga jest bardziej prawdopodobna, bo czuć na kilometr, że w klubie brakuje chemii. Trener żali się w mediach, właściciel milczy albo prawi banały, tajemniczy doradcy… No, właśnie. Słyszymy o nich tylko tyle, że mają za dużo do powiedzenia.
Warto jednak pamiętać, że o ile prawda potrafi zaboleć, o tyle niegłupim pomysłem byłoby uznanie jej za wartość dodaną. Wiecie, równie dobrze Czesław Michniewicz mógł świecić oczami i czarować rzeczywistość. Co jasne, dla legionistów rzeczywistość, przynajmniej na tę chwilę, brutalną. Zdradzającą niemoc Legii na rynku transferowym, poniekąd udowadniającą, że ktoś partoli swoją robotę. Kontuzje i przypadkowe absencje piłkarzy to jedno, zarządzanie zasobami ludzkimi na miarę topu ligi z wyższego stołka to drugie. Na tle Rakowa, bo przede wszystkim o takim porównaniu tutaj mowa, tworzy nam się namacalny kontrast. Dwie, zupełnie inne ligi.
Chyba nie musimy mówić, komu wypada się wstydzić za bycie w lidze niżej.
Transfery i zarządzanie solą w oku
Trzeba w tych rozważaniach wskazać jedną postać. To Radosław Kucharski, dyrektor sportowy, człowiek związany z tym stanowiskiem od początku sezonu 2018/2019. Może nie wróg nr 1, ale jak najbardziej persona non grata wśród kibiców, której pozycja w klubie maleje. Tegoż przypadku chyba nie trzeba nikomu tłumaczyć, ot, transfery dokonywane na Łazienkowskiej nie robią szału nie od wczoraj. Ale, co jest wyjątkowe w skali ogólnej, taką mizerię, jaka ma miejsce w okienku zimowym, widujemy naprawdę rzadko. Legia nie sprowadziła absolutnie nikogo. Oczywiście nie liczymy Marko Jankovicia, która okazał się fiaskiem już na testach medycznych. To, swoją drogą, kolejny pokaz nieudolności Legii. Szukać piłkarzy, których trzeba odgruzowywać? Mistrzowi Polski raczej nie przystoi.
- Zimowe transfery: zero; odeszło sześciu piłkarzy
- Letnie transfery: sześć, z których sprawdził się tak naprawdę tylko Artur Boruc (w europejskich pucharach)
Niezwykle zręczne działania i nietuzinkowy okaz dalekowzroczności działaczy Legii dają się poznać, że Dariusz Mioduski ponoć prowadzi negocjacje z Kamilem Grosickim. W skali naszej ligi byłby to transfer naprawdę świetny, dla samej Legii nie inaczej, ale można odnieść wrażenie, że cały ten proces odbywa się kosztem zaspokojenia innych, bardziej istotnych potrzeb. Patrząc na świat wielkiej piłki, w ostatnich latach taką zgubną polityką brylowała Barcelona, stawiając wszystko na jedną kartę, na przykład z pamiętną transakcją z Coutinho. Wiadomo, inne realia finansowe, ale mechanizmy podobne. Zakładasz klapki na oczy, patrzysz tylko na szczyt listy życzeń, brakuje ci logiki w działaniach.
RAKÓW WYGRA Z LEGIĄ – KURS 3,70 NA SUPERBET!
Jasne, Legia tak zapędziła się w kozi róg, że kibice mogą pomarzyć o fajnych transferach gotówkowych. Słowem: wszelkie roszczenia można wyrzucić do kosza, kiedy finanse się nie zgadzają, ot, tworzy się zamknięte koło. Ba, mieliśmy na tacy konkretne przykłady, że z samym Rakowem Legia miałaby problem rywalizować nie tylko na boisku. Otóż kilka tygodni temu usłyszeliśmy, że Mahir Emreli, napastnik Qarabagu Agdam, otrzymał oferty z trzech klubów: Zagłębia Lubin, Rakowa i właśnie Legii. To tylko pokazuje, na jaką półkę wskoczył klub z Częstochowy, a jak nisko upadli w stolicy, że nie mogą pozwolić sobie na sprowadzenie jakościowych piłkarzy tak jak kluby z (w założeniu) mniej okazałym budżetem.
Kadra legionistów prosi się o naprawdę duże wzmocnienia. Potrzebni na już: piłkarz do środka pola, skrzydłowi, drugi prawy obrońca, w dalszej perspektywie stoper i może nawet bramkarz. Wiecie, jest naprawdę źle, kiedy na pozycji środkowego obrońcy musi grać Mateusz Hołownia, Pekhart nie ma godnego zmiennika, w środku pola wieje biedą, a boczne sektory boiska z ławki musi napędzać Valencia. To tym bardziej znaczące, że jak mantrę powtarzamy jedną sentencję: ludzie kochani, przygotowujcie się na europejskie puchary nie na ostatnią chwilę. Na razie wiele wskazuje na to, że nawet z tym Legia może mieć problem. Natomiast Raków, cóż, w tę myśl wpasowywałby się wzorowo.
Raków patrzy, Raków się śmieje
I o to dochodzimy do stwierdzenia, że Raków doścignął Legię pod kątem kadrowym, ale też organizacyjnym. Cóż, jeśli klubem zarządzają ludzie mający głowę na karku, efekty przychodzą prędzej czy później. A że mistrzowi Polski takich postaci brakuje i klub błądzi w ślepych zaułkach, zmierzając w nieznanym kierunku – widzimy, co widzimy. Choćby tę wyższość kadrową ferajny Papszuna na boisku i oczywiście płynące z tego możliwości. Dzisiaj mądra polityka transferowa zawiodła Raków do miejsca, w którym klub może pochwalić się bardziej okazałym zasobem ludzkim niż w składzie Legii.
Mogliśmy się tego spodziewać po Lechu Poznań, ale po Rakowie? Że będzie mieć więcej ciekawych opcji w defensywie, od Schwarza, przez Petraska i Jacha, po Piątkowskiego? Oj, ile trener Michniewicz dałby za taki komfort przy 33-letnim Jędrzejczyku i 35-letnim Lewczuku. To samo tyczy się linii pomocy, gdzie, kogo Papszun by nie wstawił, trybiki i tak zadziałają jak należy. Na tle Legii, którą uważamy za naszego głównego przedstawiciela na arenie europejskiej, to wygląda naprawdę dobrze. Ba, jeśli “Medaliki” nie zejdą z obranego kursu za kilka miesięcy, miłych niespodzianek i sukcesów prędzej będziemy wypatrywać w przygodzie Rakowa, nie legionistów.
Fot. FotoPyk