W sobotę Michał Probierz zrezygnował ze swojej wymarzonej posady trenera-wiceprezesa klubu. Na konferencji wyglądał zupełnie nie jak Michał Probierz, a wśród przyczyn wymienił głównie te dalekie od boiska – wśród nich zmęczenie 15-letnią karierą trenerską. Dzień później napisałem tekst, w którym zaznaczyłem wyraźnie – jeśli przyczyny, które podał Probierz na konferencji są prawdziwe i dotyczą choćby uświadomienia sobie własnego pracoholizmu, to powinniśmy go wspierać, a nie wyśmiewać za spektakularną ucieczkę.
Spodziewałem się, że Probierz może ze mnie zrobić durnia i powrócić do pracy szybciej, niż mi się wydaje. Ale przede wszystkim spodziewałem się, że w komentarzach, które nie będą wobec niego specjalnie pozytywne, będzie dominować antypatia do tego konkretnego trenera.
To bowiem szkoleniowiec, który nagrabił sobie solidnie u wielu różnych grup społecznych w Polsce, nawet wśród kibiców samej Cracovii. Swoim stylem wypowiedzi, ale też stylem swoich działań zasłużył na całe tomy krytyki, część zresztą sami już zamieściliśmy na Weszło. Z Cracovii zrobił Wieżę Babel, wpadał w konflikty z kolejnymi trenerami rywali (najpierw) i kolejnymi zawodnikami (później, już jako wiceprezes). Wydawało mi się, że główna część krytyki wobec zdobywcy Pucharu Polski i Superpucharu Polski z tym zespołem, będzie dotyczyć jego “atencyjności”.
Probierz lubi być w centrum uwagi, namiętnie uprawia te wszystkie mind games, pierwsza teoria dotycząca dymisji była zresztą taka, że to kolejny trik, by wywołać wstrząs w drużynie. Naiwnie myślałem, że brak jakiejkolwiek wyrozumiałości dla niego, będzie wynikał przede wszystkim z jego wcześniejszej postawy. W myśl hasła: kto sieje wiatr, zbiera burzę.
Częściowo to się faktycznie zgadzało. Było sporo opinii, że Probierz nie był taki czuły i ludzki, gdy trzeba było negocjować z Wdowiakiem. Albo Golem. Albo Covilo. Że nie był taki delikatny, gdy wygłaszał te swoje płomienne tyrady, m.in. o zagranicznych szkoleniowcach w Polsce (którzy przecież też mają swoje uczucia!). Że nie przeszkadzał mu nawał pracy, gdy dzielnie dążył do tego, by jak największą władzę skupić w swoim ręku, by decydować nie tylko o taktyce na najbliższy mecz, ale też transferach czy ogólnie polityce personalnej klubu.
To jest w sumie zrozumiałe, zwłaszcza przy świadomości, że Probierz jednak nie potrzebował drastycznej zmiany swojego stylu życia, ale 5-dniowego urlopu na poukładanie osobistych spraw. Natomiast przerażająca jest ta druga grupa komentarzy, która wydawała się oderwana od historii Probierza. Innymi słowy – gdyby podobnie zagrał np. Waldemar Fornalik, który dobrze żyje ze wszystkimi, komentarze mogłyby być zbliżone.
Numer jeden – presję to ma pielęgniarka na nocnym dyżurze. To jest oczywiście prawda – presję ma pielęgniarka na nocnym dyżurze. Ale to nie oznacza, że presji nie ma kurier, który dostarcza jej pizzę, albo konserwator, który dzień wcześniej skręcał jej krzesło i podłączał telefon. I nie oznacza to też, że presji nie może odczuwać trener, piłkarz, albo nawet dziennikarz. Do tej pory sądziłem, że po samobójstwach Roberta Enke, Robina Williamsa, Chestera Benningtona i całej plejady gwiazd z pierwszych stron gazet, powoli zaczynamy rozumieć, że depresja, uzależnienia, w tym pracoholizm, mogą dotyczyć każdego, zawsze i wszędzie. Prominentnego polityka i kasjerki. Zarabiającego miliony złotych piłkarza i zarabiającego tyle przez całe życie stadionowego ochroniarza.
Nieszczęścia w życiu prywatnym to jedna kwestia. Problemy z dziećmi, z rodzicami, z najbliższymi przyjaciółmi. Ale też presja w pracy. Na Wyspach Brytyjskich coraz głośniej mówi się choćby o piłkarzach wielkich akademii, którzy zostali odstrzeleni przez klub na ostatnim etapie selekcji. Jeden z nich – Jeremy Wisten – w ubiegłym roku popełnił samobójstwo. Kiedyś młodzi piłkarze mieli problemy z alkoholem, z asertywnością, gdy rówieśnicy zaczynają sezon osiemnastek. Teraz siedzą w domach, przeżuwając jakieś niedogotowane warzywa z korą z drzew, i nie przesypiają nocy, bo boją się przegranej w wyścigu szczurów. 17-latkowie, 18-latkowie.
Młodzi ludzie, często już z kontraktami, za które mogliby sobie kupić wszystko. Poza szczęściem. Poza spokojem, poza świadomością, że tym razem nie musisz być najszybszy, najsilniejszy, najlepszy.
Druga kwestia – zarobki. Depresję i wypalenie zawodowe może poczuć ktoś, kto zarabia 2 tysiące na czarno. Ale nie zrezygnuje jak Probierz, bo nie będzie wtedy miał co jeść. To łączy się z powyższym. Od ilu złotych miesięcznie można poczuć, że praca, nawet dobrze płatna, cię powolutku zabija? Lekarz nie może mieć kryzysów, bo zarabia za dużo? Nie może poczuć, że 24 godziny na stanowisku bez przerw przekraczają jego siły, bo za każdą z tych godzin otrzymuje zbyt dużo banknotów? Cała ta dyskusja jest o tyle kuriozalna, że z wysokości pensji robi się jedyny wyznacznik szczęścia człowieka, a jednocześnie antidotum na wszelkie problemy. Jakby żaden znany i bogaty nigdy nie umarł na raka. Jakby żadnemu znanemu i bogatemu dziecko nie wpadło w nałogi. Jakby żaden znany i bogaty nie ugiął się pod ciężarem spoczywającej na nim odpowiedzialności.
Pracodawca, który jeździ Mercedesem i mieszka w willi, zasypia dziś obliczając, czy wystarczy mu na wypłaty dla wszystkich pracowników. Czy będzie w stanie dalej dokładać do biznesu. Przecież dopiero co przez media przetoczyła się fala dyskusji o kosztach lockdownu, nie tylko tych ekonomicznych, ale i zdrowotnych. Gdy rozmawiamy o depresjach wynikających z ograniczenia działalności wielu firm, to przecież nie chodzi nam wyłącznie o studentów, którzy tracą szansę zarobienia na własne studia. Chodzi nam również o tych, którzy trzymają w ręku szczęście kilkudziesięciu rodzin. Od ich decyzji zależy nie tylko, czy Mercedesa i willi nie zajmie komornik, ale też ilu jego pracowników będzie musiało wbić zęby w ścianę.
To są tak podstawowe rzeczy, że aż dziwnie się czuję pisząc to wszystko. A jednak, widzę najlepiej “lajkowane” komentarze. “Probierz pojeździłby na TIR-ach, to by wrócił do Cracovii w podskokach”. Tak jakby Probierz na konferencji nie mówił o swoich problemach, o swoim zmęczeniu, ale deprecjonował całą resztę. – Słuchajcie, to ja, pan trener, ja mam problemy, a nie jakiś tam pracownik fizyczny. Kierowca TIR-a miewa przejebane. Trener też miewa przejebane. Każdy z nas w swojej pracy czasami miewa przejebane.
“100 tysięcy koła, taką presję to ja mogę mieć… Presja w polskiej piłce”.
“Proponuję popracować w handlu, to trener pozna, co to życie na walizkach”.
“Popracowałby fizycznie 10 lat, to by wiedział, co to wyniszczający zawód”.
Empatia u pewnej części społeczeństwa zamyka się na pielęgniarkach i kierowcach, ale tylko takich, którzy mają powyżej trójki dzieci (w tym jedno chore) oraz poniżej trzech tysięcy (najlepiej bez umowy). A poza tym chłop to powinien być chłop, nie mazać się i twardo stawiać czoła problemom. Jakoś 100 lat temu każdy zapierdalał po 15 godzin dziennie i się cieszył, że praca była. A na budowie się robiło bez kasku i wszyscy jakoś żyli.
Poza tymi, co umarli.