Nie ma w Ameryce Południowej ważniejszych rozgrywek niż Copa Libertadores. Latynoamerykańska odpowiedź na Ligę Mistrzów elektryzuje kibiców na całym kontynencie, ale w tym roku będzie miała wyjątkowy smak przede wszystkim dla Brazylijczyków. Dopiero trzeci raz w historii w finale zmierzą się dwie drużyny z tego kraju.
Ale ten wieczór zapisze się na kartach nie tylko z tego względu. Mimo ograniczeń spowodowanych przez pandemię COVID-19, dzisiejszy finał będzie mogła zobaczyć rekordowa liczba widzów. Transmisja dotrze do 191 krajów – nigdy wcześniej rozgrywki te nie miały szanse dotrzeć do tak wielu państw. Za potencjalnie gigantyczną widownią pójdą też duże pieniądze. 15 milionów dolarów, które otrzyma Palmeiras lub FC Santos, będzie najwyższą nagrodą dla zwycięzcy rozgrywek. Poprzedni triumfator – Flamengo – otrzymał 25% mniej.
SANTOS POKONA DZIŚ PALMEIRAS? KURS: 3,48 W TOTOLOTKU!
Powiedzieć, że jest o co grać, to nie powiedzieć w tym wypadku nic. Tym bardziej, że świadkiem tego spotkania – zwanego Clássico da Saudade, co tłumaczy się dość kulawo na “Derby Nostalgii” – będzie legendarna Maracana.
Co szczególnie ważne przy obecnym stanie świata – nie będzie świadkiem niemym.
Tęsknota za tradycją
W normalnych okolicznościach stadion wypełniłoby blisko 80 tysięcy widzów. Mało która europejska arena może pochwalić się taką pojemnością. Niestety, w związku z szalejącym koronawirusem, lokalne władze zgodziły się tylko na 10% zapełnienie Maracany. Kibiców jednak zabraknie.
Jak informuje portal The Athletic, miejsca ta przypadną klubowym przedstawicielom, delegatom oraz sponsorom. Fani w Brazylii są również rozczarowani porą rozgrywania finału, bowiem zdecydowano się na ukłon ku europejskiej widowni. Oznacza to, że punkt kulminacyjny pozbawiony będzie jednej z największej magii, która dotychczas towarzyszyła tym rozgrywkom. No bo z czym kojarzą nam się mecze w Ameryce Południowej, jeśli nie z wstawaniem o drugiej w nocy i oglądaniem, jak piłkarze zmagają się w blasku reflektorów. Teraz wszyscy zostaliśmy tej atmosfery pozbawieni, bo chociaż godzina jest znacznie bardziej przystępna (21:00) dla Europejczyków, to pierwiastek tradycji trochę przeleciał nam przez palce.
Na szczęście jednak są pewne kwestie, które nie zmienią się nawet za kilkanaście lat.
Brazylijski wonderkid
Santos tryumfował w Copa Libertadores trzykrotnie. Za każdym razem do zwycięstwa prowadziła ich młoda gwiazda. Najpierw był to Pele (1962-63), później laur zwycięstwa został założony przy wydatniej pomocy Neymara. Obaj przeszli już do historii futbolu. Dzisiaj fani liczą, że swój znak jakości zdoła postawić Kaio Jorge, 19-letni napastnik, którego bardzo silnie łączy się z przenosinami do Realu Madryt.
Wychowanek Santosu wbił w tym sezonie Copa Libertadores już pięć bramek, co stawia go na trzecim miejscu. Liderujący Rafael Santos Borre ma jednak tylko dwa trafienia przewagi, więc niewykluczone, iż Jorge powalczy jeszcze o ostateczny tryumf.
PALMEIRAS POKONA SANTOS? KURS: 2,20 W TOTOLOTKU!
Jednak nie tylko były trzykrotny zwycięzca ma w swoich szeregach młodą gwiazdę. O ile bowiem w wypadku Alvinegro mowa jest tylko o jednym wielkim talencie, o tyle Palmeiras może liczyć na trzech zawodników, którzy mogą niedługo namieszać nie tylko na latynoamerykańskim rynku.
Defensywny pomocnik Danilo z powodzeniem wszedł w buty Felipe Melo. Gabriel Veron jest ekscytującym piłkarzem, podobnym nieco do Kaio Jorge, który swoim dryblingiem może wywołać chorobę lokomocyjną. Jednakże najbardziej gorącym nazwiskiem pozostaje… prawy obrońca. Gabriel Menino jest już porównywany do Daniego Alvesa i może w niedługim czasie trafić do Europy. Zachwyca jego uniwersalność, tak konieczna we współczesnym futbolu. Menino może bowiem z powodzeniem występować zarówno jako defensor, jak i środkowy pomocnik.
Brazylijska odpowiedź na Trenta Alexandra-Arnolda? Na to wygląda.
Portugalski trend
Dzisiejszy finał może mieć też wyjątkowy smak dla szkoleniowca Palmeiras – Abela Ferreiry. Portugalczyk staje przed szansą zostania trzecim Europejczykiem w historii, który sięgnie po puchar Copa Liberatdores. Wcześniej ta trudna sztuka udała się Chorwatowi – Mirko Joziciowi (Colo-Colo, 1991) oraz rodakowi Ferriery, Jorge Jesusowi. Obecny szkoleniowiec Benfiki wygrał te rozgrywki w zeszłym roku, prowadząc Flamengo.
Jak widać, historia nie premiuje 42-latka. Stosunkowo rzadko zdarza się, aby przedstawiciel ze Starego kontynentu wygrał w Ameryce Południowej. Przed Ferreirą stoi trudne zadanie, tym bardziej, że Verdão cztery razy dochodzili do finału i aż trzykrotnie schodzili z boiska na tarczy. Zwycięstwo Palmeiras będzie zatem czymś niespodziewanym i zapewne gorzkim do przełknięcia, także dla postronnego widza, łaknącego ofensywnej piłki. Były obrońca Manchesteru City, Glauber Berti, zwrócił w BBC uwagę na zdecydowane różnice jakie dzielą dwa brazylijskie kluby.
Santos gra atrakcyjny, ofensywny futbol, oparty na zabawie rodem z plaży Copacabany. Palmeiras są natomiast zdecydowanie bardziej agresywni, fizyczni. Ich grze brakuje nieco polotu, lecz dyscyplina narzucona przez europejskiego szkoleniowca, może ich doprowadzić do spektakularnego sukcesu.
Fot.Newspix