Rywalizacja na środku obrony reprezentacji Polski zapowiada się na jedną z najciekawszych po zmianie selekcjonera. Paulo Sousa będzie miał z kogo wybierać, zwłaszcza że ostatnio zawodnicy z dotychczasowego drugiego szeregu wysyłają mu coraz więcej pozytywnych sygnałów. Głośno przypomniał o sobie Paweł Bochniewicz.
W środowy wieczór w całej Fryzji zatrzęsła się ziemia. Z serc wielu kibiców Heerenveen spadły ciężkie kamienie, podobnie jak z serca samego Bochniewicza. Jego drużyna niespodziewanie pokonała Feyenoord aż 3:0, a on walnie się do tego przyczynił nie tylko solidnie grając w obronie, ale także podwyższając prowadzenie gospodarzy w 30. minucie.
Schemat prosty acz bardzo skuteczny. Dośrodkowanie z rzutu rożnego, schodzący na bliższy słupek Ibrahim Dresević przedłuża podanie, a wbiegający na piąty metr Polak dostawił nogę.
Dlaczego środowe wydarzenia są tu aż tak ważne?
Po pierwsze – Heerenveen zakończyło fatalną passę jedenastu z rzędu meczów bez ligowego zwycięstwa. Sezon rozpoczęło znakomicie. Po siedmiu kolejkach miało na koncie pięć wygranych, jeden remis i jedną porażkę. Wydawało się, że powalczy co najmniej o europejskie puchary. W listopadzie zaczęła się jednak gorsza seria. Na początku oznaczała głównie remisy. Po 0:3 z Alkmaar w czterech kolejnych spotkaniach dochodziło do podziału łupów, w tym z PSV, co trudno uznać za zły wynik. Ostatnich sześć kolejek to już tylko dwa remisy i aż cztery przegrane. Jeszcze chwila takiej zapaści i zespołowi groziłaby walka o nic przez resztę sezonu. Spadek mimo wszystko nie groził, za to nawet strefa barażowa o Ligę Europy (od siódmego miejsca) mogłaby się za mocno oddalić. Triumf nad Feyenoordem w tym kontekście przywraca wiarę w szeregach biało-niebieskich, że jeszcze może być ciekawie.
Po drugie – przebudzenie Heerenveen wiąże się z przebudzeniem samego Bochniewicza. Początek w Holandii miał imponujący. Z miejsca wskoczył do składu, stanowił pewny punkt, a udany debiut (z Willem II) dodatkowo okrasił bramką.
We wrześniu on i koledzy zgromadzili komplet dziewięciu punktów. Nasz rodak został umieszczony w jedenastce września Eredivisie.
Nic dziwnego, że wychowanek Wisłoki Dębica doczekał szansy w reprezentacji.
Niestety, nie wykorzystał jej. W wysoko wygranym meczu z Finlandią wszedł na drugą połowę i to po jego nerwowej stracie rywale strzelili honorowego gola. Nie tylko w tym zagraniu widać było debiutancki stres. Pozytywem zablokowany groźny strzał i zwycięska przebitka na połowie boiska, która zapoczątkowała jedną z akcji bramkowych. Miesiąc później z Ukrainą Bochniewicz rozegrał już pełne 90 minut i znów nie ustrzegł się prostych błędów. Bardzo naiwnie interweniował w starciu z Jarmołenką, co skończyło się rzutem karny dla Ukraińców. W kilku innych przypadkach łatwo był ogrywany. Szukając pozytywów – zdołał wrócić do równowagi w drugiej połowie, była znacznie pewniejsza w jego wykonaniu. Wtedy wpadki, tyle że bez konsekwencji dla drużyny, notował Sebastian Walukiewicz.
Niepokoić w kontekście tych występów mogło to, że Bochniewicz wówczas nadal był w dobrej formie jeśli chodzi o klub, a mimo to nie zdawał reprezentacyjnych testów. Jeszcze na początku grudnia znalazł się w jedenastce kolejki WhoScored za mecz z PSV. Podawano też, że ma najwięcej wyczyszczonych akcji spośród wszystkich zawodników holenderskiej ekstraklasy. Ponadto holenderski ESPN umieścił go w czwórce kandydatów do miana najlepszego stopera jesieni w Eredivisie. Głosowanie zresztą wygrał (39,4%), zapewne pomogli trochę polscy kibice.
Rok 2020 jednak nie skończył się dla niego dobrze. W końcówce spotkania z Heraclesem Almelo obejrzał czerwoną kartkę za faul taktyczny i opuścił ostatni przed świętami mecz z Feyenoordem.
Styczeń zaczął od bardzo słabego występu przeciwko Fortunie Sittard (1:3). Nie zdążył zablokować strzelca pierwszego gola, potem on i Hamdi Akujobi nie ogarnęli krycia Georga Coxa, a przy trzecim kompletnie nie zrozumiał się z bramkarzem na przedpolu, z czego przeciwnicy skwapliwie skorzystali.
Po tym spotkaniu Bochniewicz znalazł się w antyjedenastce kolejki. – Coś w tym meczu było nie tak w obronie gospodarzy. Polak zdawał się w ogóle nie słyszeć wychodzącego bramkarza i doszło do zderzenia między nimi. Zawodnik, który sprawiał świetne wrażenie w pierwszej części sezonu, teraz rozegrał swój najgorszy mecz w koszulce Heerenveen – pisał portal voetbalprimeur.nl.
Tym bardziej cieszy takie odbicie polskiego stopera, a biorąc pod uwagę fakt, iż uczynił to świeżo po zmianie selekcjonera, nadeszło ono w idealnym momencie. Wiadomo, że Paulo Sousa w wielu kwestiach personalnych prochu nie wymyśli, ale na pewno w kilku przypadkach będzie miał inne wnioski niż Jerzy Brzęczek. No i być może zechce wprowadzić lubiany przez siebie system z trójką środkowych obrońców, co oznacza, że na tej pozycji będzie potrzebował szczególnie dużej rywalizacji.
Jan Bednarek, Kamil Glik i (mimo wszystko) Sebastian Walukiewicz są teraz pewniakami przy powołaniach. Na nich jednak się nie skończy, musi być jeszcze przynajmniej jedno nazwisko. I tutaj wybór robi się naprawdę spory. Pozytywny sygnał wysłał Bochniewicz, Paweł Dawidowicz stał się podstawowym zawodnikiem Hellasu Verona w Serie A, dobre recenzje w Barnsley zbiera Michał Helik, a zawsze może wyskoczyć ktoś wcześniej nieoczywisty. W pierwszej kolejności mamy tu na myśli Kamila Piątkowskiego, którego Raków najpóźniej latem sprzeda za bardzo duże pieniądze. Zapowiada się, że portugalskiego szkoleniowca czeka tu przyjemny problem bogactwa.
Fot. FotoPyK