Zdumiewającą konsekwencję warszawiaków – lodowatych zawodowców od beznamiętnego wykańczania kolejnych przeciwników – udowadnia kaskada liczb. Sezon rozpoczynali na 124. miejscu w rankingu UEFA, a wspięli się już na 81., najwyższe polskiego klubu od dekady. Całą polską ligę wciągnęli na pozycję 19., również najwyższą od blisko dekady. Jeśli utrzymają tempo, to mają szansę na rozstawienie w każdej rundzie eliminacji przyszłorocznej Ligi Mistrzów – pisze na temat Legii Rafał Stec, dziennikarz „Gazety Wyborczej”. W sobotni poranek znajdziecie co najwyżej kilka w miarę interesujących materiałów.
FAKT
Uwagę zwraca już sam nagłówek: „Legia na Dudzie zarobi miliony!”. Mamy tylko jedno pytanie, który to już tekst o właściwie identycznym tytule? No i drugie, czy jest ktoś, zdaniem prasy, na kim Legia milionów nie zarobi?
Ondrej Duda (20 l.) wyrasta na lidera Legii. Pomocnik w ostatnich dwóch spotkaniach Ligi Europy strzelił dwa gole. Nic więc dziwnego, że zaczęły się nim interesować kluby z najmocniejszych lig europejskich. (…) – Jestem pewny, że to będzie najwyższy transfer w historii Legii. Duda to typowa „dziesiątka”, a za takich zawodników kluby płacą najwięcej. Jeśli dołożymy do tego jego wiek, nieprzeciętne umiejętności i to, że ma paszport kraju członkowskiego Unii Europejskiej, to wyjdzie na to, że działacze mogą już zacierać ręce – twierdzi w rozmowie z Faktem Mariusz Piekarski (39 l.), były pomocnik Legii, dziś piłkarski menedżer. Piekarski uważa też, że Duda nie powinien już teraz rwać się do wyjazdu. Wartość Słowaka może znacznie wzrosnąć po spotkaniach 1/16 finału LE, do których legioniści zapewnili sobie awans.
Czyli znów zwykłe spekulacje… Ale zabójcze lewe nogi to już stwierdzenie faktu, który odnosi się do Stilicia i Mili.
– To są zawodnicy pięć razy lepsi od Michała Żyry, którym ponoć interesuje się kilka klubów zagranicznych – mówi o liderach Wisły i Śląska Andrzej Iwan (55 l.). W hicie piętnastej kolejki zmierzą się ze sobą dwaj najlepsi lewonożni piłkarze w ekstraklasie, czyli Semir Stilić (27 l.) i Sebastian Mila (32 l.). W żargonie piłkarskim, zarówno jeden, jak i drugi lewą nogą mogliby wiązać krawaty. Pod zabójcze dogrania Mili i Stilicia kreowana jest taktyka zarówno ich zespołu, jak i rywali. Dziś (godz. 20:30) to pewnie ten duet zadecyduje o końcowym rezultacie meczu Wisły ze Śląskiem. – Teraz, kiedy Mila wrócił do wysokiej formy, nie mam żadnych wątpliwości, by nazwać ich najlepszymi lewonożymi piłkarzami w lidze. Zresztą w gronie wszystkich ligowców Sebek i Stilić to absolutna czołówka – mówi Faktowi Iwan. Łączy ich zdecydowanie więcej. Zarówno jeden, jak i drugi mają swoje zdanie oraz w CV nieudaną przygodę w silniejszych ligach. Mila nie przebił się w Austrii Wiedeń, a Stilicia przerosła gra na Ukrainie i w Turcji.
Co poza tym?
– „Lechici skarceni za arogancję”, oto relacja pomeczowa
– Szatałow potrzebuje szamana, by odczarować bramkę (również relacja)
– Nawałka ogłosił powołania
Odrobina zagranicy z naciskiem na Polaków. Bitwa o Anglię naszych bramkarzy.
Siedem lat trenowali razem, przyjaźnili się, pomagali sobie, ale jednocześnie walczyli o miejsce w wyjściowej jedenastce Arsenalu. W niedzielę po raz pierwszy zagrają przeciwko sobie: Łukasz Fabiański (29 l.) w barwach Swansea, Wojciech Szczęsny (24 l.) w ekipie Kanonierów. Będzie to sentymentalne spotkanie zwłaszcza dla tego pierwszego, który wystąpi w roli gospodarza. Fabiański Londyn opuścił, zdobywając Puchar Anglii, ale też z poczuciem niespełnionej misji. Doszedł do wniosku, że nie uda mu się przekonać do siebie menedżera Arsene’a Wengera. Francuz chciał go zatrzymać w klubie, ale 29-letni bramkarz odrzucał kolejne oferty.
A co u Lewandowskiego? Eintracht jest jego przekleństwem, ale cały artykuł można skrócić w paru słowach: Polak w sześciu meczach przeciwko tej drużynie strzelił tylko jednego gola.
RZECZPOSPOLITA
Chłopcy z zapałkami, czyli dziś jeden tekst, o lidze francuskiej. Spójrzmy na historię meczów PSG z Marsylią.
Najważniejszą rywalizację we francuskiej lidze wymyśliło dwóch biznesmenów na pokładzie samolotu z Paryża do Marsylii. – Nawet nie pamiętam tego meczu. Wiem tylko, że w tamtej epoce Paris Saint-Germain było klubem jak każdy inny. Nie da się porównać tego do dzisiejszych czasów, nie było między nami żadnej rywalizacji. W niczym to nie przypomina obecnej wojny – wspomina pierwsze francuskie le Classico na łamach magazynu „So Foot” były obrońca Olympique Marsylia Bernard Bosquier. W grudniu 1971 roku jego klub pokonał PSG 4:2. Olympique był już wtedy 72-letnim staruszkiem, PSG dopiero raczkował. Paryski klub powstał rok wcześniej pod egidą francuskiej federacji piłkarskiej po to, by stolica doczekała się w końcu futbolu z prawdziwego zdarzenia. Długo nic z tego nie wychodziło. Na francuskiej scenie futbolowej w latach 70. i 80. błyszczały Saint-Etienne, OM, Girondins Bordeaux, FC Nantes. Dla Marsylii najważniejsze były mecze z Saint-Etienne i Bordeaux, regionalne starcia z Niceą, Nimes. Paryż był piłkarską prowincją. Niewiele zmieniło pierwsze mistrzostwo zdobyte przez PSG w 1986 roku. Mecze OM z PSG przechodziły bez echa. Między kibicami dochodziło od czasu do czasu do starć, za to trenerzy i piłkarze lubili się, szanowali. Dziennikarze ukazującego się w Marsylii dziennika „La Provence” zaprosili nawet trenera mistrzowskiej drużyny paryżan Gérarda Houlliera, by ten zredagował specjalny dodatek sportowy.
GAZETA WYBORCZA
Piłka? Na sobotę tylko jedna propozycja, pt. Lodowata Legia, czyli krocząca rewolucja.
Czyżbyśmy wreszcie doczekali się klubu piłkarskiego, który zwycięstwa w europejskich pucharach zawdzięcza nie pojedynczemu zrywowi, lecz planowi pozwalającemu wierzyć, że jego akcje będą już tylko rosły? Udane polskie popisy w europejskich pucharach XXI wieku dostarczały dotąd niezapomnianych wzruszeń. Kiedy wzleciała Wisła Kraków, to wbijała po cztery gole firmom o renomie Schalke i Parmy. Kiedy poszedł w jej ślady Lech Poznań, to opierał się Juventusowi i Manchesterowi City. A kiedy Moskwę podbijała Legia według Macieja Skorży, to po dreszczowcu – zaczęło się od 0:2, zwycięska bramka padła w doliczonym czasie gry. Od obecnej Legii, która błyskawicznie awansowała do 1/16 finału Ligi Europejskiej, nie dostajemy gęsiej skórki. Wygrywa minimalnie, oddaje mniej strzałów i rzadziej trzyma piłkę niż rywale (ich klasa nie zwala zresztą z nóg), a przede wszystkim jest pierwszą wśród wymienionych drużyną zabezpieczaną przez szczelną, stabilną obronę. Gdyby nie czwartkowa akrobacja Wasyla Kobina, byłaby dziś jedynym uczestnikiem Ligi Europejskiej z nietkniętą bramką. Ostatecznie poprzestała na 644 minutach bez straconego gola, co jest pucharowym rekordem kontynentu w całym bieżącym roku. I ewenementem we współczesnym polskim futbolu – przeżywającym czasami uniesienia ofensywne, lecz przewlekle niedomagającym defensywnie (m.in. z powodu naszych tradycyjnych kłopotów z organizacją gry). Zdumiewającą konsekwencję warszawiaków – lodowatych zawodowców od beznamiętnego wykańczania kolejnych przeciwników – udowadnia kaskada liczb. Sezon rozpoczynali na 124. miejscu w rankingu UEFA, a wspięli się już na 81., najwyższe polskiego klubu od dekady. Całą polską ligę wciągnęli na pozycję 19., również najwyższą od blisko dekady. Jeśli utrzymają tempo, to mają szansę na rozstawienie w każdej rundzie eliminacji przyszłorocznej Ligi Mistrzów. Kontrolują właściwie każdy mecz, wreszcie wyglądają też na pewnych siebie, świadomych własnych atutów, realizujących precyzyjny plan. I nie zależą od jednostek, czego dowiedli po kontuzji Miroslava Radovicia.
Ciekawe wnioski Rafała Steca, można przeczytać.
SUPER EXPRESS
Zaczynamy rozmówką z Ondrejem Dudą. Niestety, nie pada tutaj ani jedno ciekawe zdanie, a i dziennikarz się nie wysilił.
Po jednym z meczów Miro Radović powiedział o tobie Ondrej Di Maria. Po golu na 2:1 w czwartkowym spotkaniu z Metalistem wypadałoby cię nazwać… Ondrej Benzema. Trafiłeś do siatki w stylu Francuza z Realu Madryt.
– Orlando Sá tak mi podał piłkę, że obrońca zgłupiał i nie wiedział, co robić. Czy mnie zaatakować, czy czekać na mój ruch. Po prostu go uprzedziłem i strzeliłem. A co do tych pseudonimów, to jestem tylko Ondrej Duda. Gdzie mi tam do takich gwiazd jak Di Maria czy Benzema. Chociaż to miłe, kiedy legenda Legii, jaką jest Rado, porównuje mnie do tak wielkiego piłkarza.
Jak ci się grało ze świadomością, że z trybun obserwują cię skauci czołowych europejskich klubów?
– W ogóle ciężko mi się grało. To nie był mój mecz. Inna sprawa, że Metalist zaprezentował się znacznie lepiej niż na Ukrainie. Ale my byliśmy jeszcze lepsi. Świetnie bronił Dušan Kuciak. Oba spotkania z Metalistem zapamiętam jednak na długo. Uważam, że bramki, które strzeliłem w Kijowie i w czwartek u nas, to najważniejsze gole w całej mojej karierze. A menedżerami z innych klubów nie zawracam sobie głowy, bo nie zamierzam odchodzić z Legii.
A obok Cracovia podnosi rękawice z pasującym do tekstu zdjęciem trenera Podolińskiego trzymającym rękawice bokserskie.
Pokonując Zawiszę (1:0), Cracovia wygrała czwarty mecz z rzędu na własnym boisku w tym sezonie Ekstraklasy. Piłkarze “Pasów” nie pękają przed żadnym rywalem. Grają twardo, zdecydowanie i ambitnie. Są tacy jak ich trener Robert Podoliński (39 l.), który najlepiej relaksuje się, trenując boks. Szkoleniowiec drużyny spod Wawelu razem ze swoim asystentem Michałem Pulkowskim i trenerem przygotowania fizycznego Michałem Mirotą dwa razy w tygodniu trenuje boks w jednym z krakowskich klubów. – Zajęcia zaczynają się od 15-20- minutowej rozgrzewki. Potem jest 45-minutowy trening techniczny i na koniec przez pół godziny pracujemy nad wytrzymałością. Często dołącza do nas skaut Borussii Dortmund Artur Płatek. On też lubi potańczyć w ringu – opowiada Podoliński. Boks to druga po futbolu sportowa miłość pana Roberta. – Zawsze chciałem uprawiać sporty walki. Na warszawskim AWF zajęcia z pięściarstwa należały do moich ulubionych. A i w kuchni w akademiku zdarzało nam się z chłopakami “ponaparzać” – śmieje się trener Cracovii. – Kiedy trenowałem młodzież w Legii, poznałem Krzysztofa Kosedowskiego. Zaglądałem do pięściarzy na Forty Bema, Krzysiek bywał na naszych meczach. Supersprawa. Ruch, adrenalina, świetna ogólnorozwojówka – uważa Podoliński. Ulubionym bokserem opiekuna Cracovii jest Tomasz Adamek. – Nie miałem okazji go poznać, ale to świetny pięściarz. Pewnie, że chciałbym mieć chociaż cząstkę jego umiejętności i walczyć tak jak on, ale w moim wieku ich nabycie jest już raczej mało realne – nie owija w bawełnę trener.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Okładka PS skupia swoją uwagę na boksie.
Relacje pomeczowe pomijamy, temat powołań Nawałki – również. Tymczasem na krajowym podwórku Osuch sprawdza nowego piłkarza.
Załamany ostatnim miejscem w tabeli właściciel Zawiszy Radosław Osuch zapowiedział rozliczenia z piłkarzami i kroki, które mają uchronić jego klub przed ekstraklasowym pogrzebem. Na oświadczeniu na razie się jednak skończyło, piłkarze nie ponieśli jeszcze konsekwencji fatalnej postawy w tym sezonie. Osuch ściągnął im jednak konkurencję – zaprosił na testy rumuńskiego lewego obrońcę Corneliu Pulhaca. Wzmocnienie o tyle kontrowersyjne, że ten 30-letni zawodnik ostatni rok nie grał w piłkę. W 2013 roku wyjechał do Azerbejdżanu, co okazało się ogromnym błędem. Jego sytuacja w klubie FK Quabala pogorszyła się, gdy trenerem został Jurij Sjomin. Ten znany szkoleniowiec (był nawet selekcjonerem reprezentacji Rosji) odstawił go od drużyny. Pulhac nie chciał zgodzić się na rozwiązanie kontraktu, więc w lipcu 2013 roku wylądował w rezerwach. Spędził w nich cały zeszły sezon. Po roku bez gry w piłkę w sierpniu zgodził się w końcu rozwiązać umowę. Od tego czasu był bezrobotny. W Rumunii jest już nieco zapomniany, choć zaliczył trzy mecze w reprezentacji. Rumuńscy dziennikarze kojarzą go głównie z czasów gry w Dinamie Bukareszt, gdzie z przerwami występował przez 11 lat. Wówczas miał w Rumunii opinię playboya. Przyczynia się do tego jego związek z Raluką Alexandrescu. To znana modelka, ale głośno o niej było, gdy w 2011 roku została oskarżona przez rumuńską prokuraturę o udział w grupie prostytutek. Panienki lekkich obyczajów miały być podstawiane politykom.
No cóż, to byłby ciekawy pomysł na wyjście z kryzysu… Z kolei Andrzej Dadełło, właściciel klubu z Legnicy, deklaruje, że nie wycofa się z Miedzi.
Serce boli?
– Raczej działa ambicja, że biznes nie idzie. Od dziecka byłem kibicem Miedzi, dlatego ten klub ma dla mnie dużą wartość sentymentalną. Są jednak ludzie w strukturach sportowych, którzy są za to odpowiedzialni. Głównie trener.
Trochę dużo ich w Miedzi było. W niecałe półtora roku: Ulatowski, Fedoruk, Żuraw, Stawowy, teraz tymczasowo Kudyba. Ktoś z wyborem szkoleniowca permanentnie nie trafia.
– Nie trafiliśmy z dwoma: z Ulatowskim i ze Stawowym. Po tym pierwszym drużynę wzięli byli jego asystenci. Trener Żuraw przyszedł bodajże pięć kolejek przed końcem sezonu, kiedy na rynku właściwie nie ma szkoleniowców. Nie możecie powiedzieć, że Dadełło zatrudnia krasnoludki. Ulatowski wcześniej był w czterech klubach ekstraklasy. Pracował też w sztabie Beenhakkera, z reprezentacją Polski awansował do EURO. To są złe referencje? Stawowy też nie jest anonimem. Był w kilku klubach I ligi, dwa razy awansował z Cracovią do ekstraklasy. Zgoda, jeden i drugi przed przyjściem do Miedzi zaliczył słabe momenty. Nie mamy kilkudziesięciu milionów budżetu. Miedź dysponuje siedmioma milionami i nie stać nas na takich szkoleniowców, którzy wszystko zamieniają w złoto.
Spoglądamy na sobotnich felietonistów – Borek pisze o boksie, Włodarczyk o telewizji wokół reprezentacji, a Stanowski o hazardzie. Spoglądamy na ten ostatni tekst.
Muszę się przyznać, że o ile w radiowej loterii SMS-owej przegrałem, o ile w Lotto ciągle jestem do tyłu, to jakiś czas temu postawiłem (u polskiego bukmachera, nie chcę kusić losu) na to, że Lech Poznań ogra w rozgrywkach Pucharu Polski wystawiającą drugi skład Wisłę Kraków – i to ogra więcej niż jedna bramką. Obstawiłem, kierując się nie tylko przeczuciem, ale wiedzą na temat sportowej klasy piłkarzy, którzy tego dnia wychodzili na boisko po obu stronach barykady. Założyłem, że Zaur Sadajew, Kasper Hamalainen, Darko Jevtić i Gergo Lovrencsics poradzą sobie z Przemsyławem Lechem, Piotrem Żemłą, Michałem Czekajem i Tomaszem Zającem. No i wygrałem. Czy był to hazard, czy jednak zarobek w oparciu o wiedzę? Nie jestem w stanie pojąć, dlaczego według prawa próba przewidzenia wyniku rywalizacji sportowej – który przecież jest pod wieloma względami możliwy do przewidzenia (np. Almeria nie pokona Barcelony w ten weekend) – to hazard, a już forex czy loteria SMS nie. Nie rozumiem, dlaczego nadopiekuńcze państwo chce mnie chronić przed próbą przewidzenia wyniku Almerii z Barceloną (a ja tylko uważam, że Lionel Messi jest lepszy od Tomera Hemeda – minister Kapica może się nie zgadzać), a jednocześnie nie chroni przed próbą zgarnięcia, czy dolar za dwie minuty umocni się względem euro.
W „Magazynie lig zagranicznych” przerzucamy kolejne tematy, które nie mają polskich wątków i niespecjalnie nas przekonują. Ale jest m.in. tekst o Janie Urbanie, uwielbianym w Osasunie.
Jan pomógł Osasunie napisać wiele pięknych i radosnych rozdziałów jako piłkarz. Teraz ma okazję zrobić to samo w roli trenera – mówi Pedro Maria Zabalza. Człowiek, który ściągał Polaka do Pampeluny. – Urban grał wtedy w Górniku Zabrze. Obserwowaliśmy go podczas dwumeczu z Realem Madryt w Pucharze Europy w 1988 roku – opowiada Hiszpan. – Tamten Real prowadził Leo Beenhakker i naszpikowany był gwiazdami, grali w nim Bernd Schuster, Hugo Sanchez, Michel, Martin Vazquez i Emilio Butragueno. Królewscy musieli wylać litry potu, by dwa razy wygrać jedną bramką. Pamiętam, jak Urban nękał defensywę Realu podczas obu spotkań, szczególnie w Madrycie. Po tym występie polecieliśmy do Polski z misją szpiegowską, zobaczyć w akcji jego i jeszcze jednego gracza Górnika – kontynuuje Zabalza. – Kiedy przybyliśmy na stadion, powiedziano nam, że w Polsce zespół, który wygra różnicą trzech goli, dostaje punkt ekstra, a przegrywający tyle samo traci. Górnik prowadził 2:0 i mocno napierał. Oglądałem to spotkanie z moim asystentem Jose Manuelem Etxeberrią, ale interesowała nas głównie gra Urbana. Zrobił na nas olbrzymie wrażenie, więc po wylądowaniu w Hiszpanii prosto z lotniska pojechaliśmy do prezesa Osasuny Fermina Ezcurry, żeby powiedzieć jedno: musimy go mieć – wspomina Zabalza. To właśnie on stał za transferem błyskotliwego napastnika. Pod jego wodzą w Pampelunie skrzydła rozwinął także Roman Kosecki. Efekt Urbana działał latami. Hiszpanie zakochali się w jego grze, a do ligi zaczęli trafiać inni Polacy: Wojciech Kowalczyk, Roman Kosecki, Jacek Ziober, potem Jerzy Dudek, Ebi Smolarek, ostatnio Grzegorz Krychowiak i Przemysław Tytoń. Żaden z nich nie zostawił jednak po sobie takiego wrażenia, jak były napastnik Osasuny. Można śmiało powiedzieć, że Urban rozsławiał Pampelunę tak, jak czyni to coroczna, lipcowa corrida, największa atrakcja stolicy regionu Navarra, będąca częścią San Fermin Festival.
Fot.FotoPyk