– Zabrakło taty. Jego wsparcia, dyscypliny w domu, odpowiednich wskazówek na życie. Wyjechał z Polski w poszukiwaniu pracy, kiedy byłem dzieckiem. Przysyłał nam pieniądze, a ciężar wychowania mnie i Marcina spadł na mamę. Opiekowała się nami i robiła wszystko najlepiej, ale w pewnym momencie trzeba było twardej, ojcowskiej ręki. Nie należałem do grzecznych dzieciaków, trochę grandziłem na podwórku i w szkole. Mama często do niej kursowała z mojego powodu, w drugiej klasie podstawówki dostałem naganę za wysikanie się pod oknem gabinetu pani dyrektor – opowiada dziś w wywiadzie dla Przeglądu Sportowego Filip Burkhardt. Od niedawna piłkarz Górnika Łęczna, który talentem i perspektywami niegdyś z pewnością wyrastał ponad szarość polskiej ligi. Zapraszamy na piątkowy przegląd prasy.
FAKT
Nie ma wyjścia, dzisiejsze wydanie Faktu musiało przywitać nas tekstem o zwycięstwie Legii. Sagan zaczął, Duda skończył. Zacytujmy – w dzisiejszej prasie paradoksalnie wcale nie będzie wiele Legii.
Drużyna Henninga Berga zapewniła sobie awans do 1/32 finału Ligi Europy. Metalist Charków postawił jednak bardzo trudne warunki. Ostatecznie spotkanie skończyło się wynikiem 2:1 i dzięki remisowi Lokeren z Trabzonsporem Legia zapewniła sobie grę na wiosnę w pucharach! Przed meczem wszyscy spodziewali się łatwego zwycięstwa drużyny z Warszawy. Po pierwsze dlatego, że Legia wygrała wszystkie dotychczasowe mecze w Lidze Europy. Po drugie, bo Metalist to najsłabsza drużyna w grupie, która w trzech meczach nie zdobyła nawet punktu. Szybko okazało się jednak, że Ukraińcy byli niedoceniani. W 22 minucie cały stadion był w szoku. Podanie piętą, strzał przewrotką Wasyla Kobina i goście wychodzą na prowadzenie. Kibice nie wiedzą czy mają oklaskiwać prawdopodobnie najpiękniejszą bramkę jaką kiedykolwiek widzieli na żywo, czy raczej przejmować się niekorzystną sytuacją swoich ulubieńców. Na szczęście odpowiedź Legii była błyskawiczna. Marek Saganowski, który popełnił pięć minut wcześniej błąd przy golu Kobina, mocno strzelił głową po dośrodkowaniu Michała Kucharczyka i zrobiło się 1:1. Wydawało się, że gospodarze pójdą za ciosem. Tak jednak się nie stało. Poza haniebnie zmarnowaną sytuacją Michała Kucharczyka (wcześniej cudownie podawał Łukasz Broź), Legia nie zagrażała bramce Metalista. Krew za to lała się strumieniami, a piłkarze nie szczędzili sobie razów.
Lech zarobi fortunę na Linettym?
Przesądzone jest, że to będzie szósty w historii zawodnik Kolejorza sprzedany za ponad 3 mln euro. W kontrakcie ma bowiem zapisaną kwotę odstępnego, która przekracza właśnie tę sumę. Można dodać, że kosmiczną jak na polskie warunki. Wymarzony kierunek to Premier League. Latem ofertę złożył Tottenham, ale utalentowany pomocnik wraz z rodzicami i doradcami uznał, że jeszcze za wcześnie na wyjazd. W ostatnich tygodniach Linetty jest w kapitalnej formie i może być pewny powołania do reprezentacji Polski. Nie ma wątpliwości, że to wszystko bardzo mocno przybliża go do transferu.
W ramkach:
– W Wiśle drżą o zdrowie Głowackiego
– Angel Perez Garcia ciągle zmienia skład
– Luiz Adriano: czy to nowa gwiazda futbolu?
Zacytujemy jednak dwa większe materiały. Osuch grzmi: Moi piłkarze mają za dobrze.
Właściciel Zawiszy Radosław Osuch jest wściekły na swoich piłkarzy, którzy w tym sezonie potrafili wygrać zaledwie dwa spotkania. Zapowiedział, że wyciągnie wobec nich konsekwencje, w tej sprawie debatował już z dyrektorem sportowym Łukaszem Skrzyńskim. Przed meczem z Górnikiem radykalnych działań nie podjęli, jednak jeśli w niedzielę zespół Mariusza Rumaka po raz kolejny straci punkty, w klubie dojdzie do rewolucji. Osuch nie po raz pierwszy przeżywa w Bydgoszczy taką sytuację, jego zespół zanotował kryzys już jesienią 2012 roku, kiedy walczący o awans do ekstraklasy Zawisza potrafił wygrać tylko jedno z ośmiu spotkań. Ówczesny trener Jurij Szatałow podał się do dymisji, ale Osuch jej nie przyjął. Jego złość skupiła się na zawodnikach. – Tak dalej być nie może. Przecież piłkarze na nic nie mogą narzekać. W innych klubach od miesięcy są zaległości w wypłatach. A u nas mają wszystko. I co? – pytał Osuch, przesuwając do rezerw Pawła Abbotta i Cezarego Stefańczyka. Pierwszy ostatecznie w klubie został (po renegocjacji kontraktu), drugi odszedł w zimowym okienku transferowym.
Dramatycznie układają się tymczasem losy Michała Miśkiewicza, byłego bramkarza Wisły. Po najlepszym sezonie w życiu został bez klubu, przeszedł operację, a tuż przed zabiegiem zmarł mu ojciec.
Dlaczego nie ma pan pracy?
– Bardzo chciałem dojść do porozumienia z działaczami Wisły. Interesowały mnie zarobki na poziomie pierwszego bramkarza. Nie dogadałem się i musiałem szukać innego pracodawcy. Trochę to mnie zabolało, bo liczyłem, że zostanę. Żaden polski prezes nie podpisałby umowy z zawodnikiem, żeby zafundować mu zabieg i rehabilitację. Oczywiście pojawili się ludzie, którzy chcieli za wszystko zapłacić, ale gra w Kazachstanie nie należy do moich marzeń. Przynajmniej nie w tym wieku.
Kto zapłacił za operację?
– Całość pokryłem z własnej kieszeni, a nie był to mały wydatek.
Miał pan chyba pieniądze zarobione w Wiśle…
– Ostatnie pieniądze dostałem w maju. To była zaległa wypłata za styczeń albo luty. Później nie wysłano mi choćby złotówki. Nigdy nie chciałem walczyć w sądzie. Nie zmuszałem pana Jacka Bednarza do podpisania kontraktu. Ani ja, ani żaden z chłopaków nie ukradliśmy tych pieniędzy z klubowej kasy. Dostaliśmy umowy, zapracowaliśmy na nasze wypłaty uczciwą pracą i chcielibyśmy je otrzymać.
GAZETA WYBORCZA
Legia Europejska. Wymowny tytuł jedynego piłkarskiego tekstu w GW.
Legioniści w pucharach nie grają ładnych spotkań, ale ponieważ za każdym razem dodają trzy punkty, nikogo to nie martwi. Wystarczy spojrzeć na zeszły rok, kiedy Legia Jana Urbana efektowna była, ale pierwszy mecz wygrała dopiero w ostatniej kolejce fazy grupowej LE. Teraz jest zupełnie inaczej. Berg znalazł sposób na Europę, gdzie jego zespół wygrał w czwartek dziewiąty mecz z rzędu. – Jesteśmy jak reprezentacja Włoch, czyli przede wszystkim nie tracimy goli – odważnie porównuje grę Legii jej kapitan Ivica Vrdoljak. I w czwartek tak było – do 22. minuty. Na początku spotkania warszawianie byli zmotywowani, zdeterminowani – rzucali się pod nogi rywalom, blokowali strzały, nie dawali czasu do namysłu nad kolejnym zagraniem. Zawahali się dopiero w tej 22. minucie, kiedy zostawili w polu karnym miejsce Wasylowi Kobinowi. 29-letni skrzydłowy strzałem z przewrotki pokonał Duszana Kuciaka. Efektowny gol zaskoczył Legię – był pierwszym straconym przez nią w pucharach od 644 minut. Mimo to w pierwszej połowie wrażenie, że to Legia jest lepszym zespołem, nie umknęło nawet na chwilę. Już siedem minut później był remis. Po dośrodkowaniu z rzutu rożnego głową wyrównał Marek Saganowski. Jedyne, czego legionistom zabrakło przed przerwą, to drugiej bramki. A okazje były – próbowali Tomasz Jodłowiec, Michał Kucharczyk czy Ondrej Duda. W drugiej połowie było gorzej. Legia za wszelką cenę dążyła do strzelenia kolejnego gola i na boisku pojawił się chaos. Ale był też upór, który się opłacił w 85. minucie. Prostopadłe podanie od Orlando Sa wykorzystał Duda. Kilkadziesiąt sekund po meczu spiker poinformował, że gol Słowaka był na wagę awansu, bo Trabzonspor zremisował w Belgii z Lokeren 1:1.
SPORT
Kuriozalnie słaba okładka Sportu. Po prostu: awans Legii.
W stolicy już przedwiośnie. Fatalna relacja. Tak to można było pisać w erze przedinternetowej.
Jak się jednak okazało, trenera Henninga Berga po raz kolejny nie zawiodła intuicja. W 29. minucie Sagan idealnie wyszedł w górę do dośrodkowania z rzutu rożnego i strzałem z ostrego kąta umieścił piłkę w siatce. Można by rzec, że był to dla niego scenariusz wymarzony, gdyby nie fakt, że chodziło o bramkę na 1:1. Siedem minut wcześniej Legia straciła pierwszego gola w bieżących rozgrywkach LE. Też poprzedziła go centra z narożnika boiska – była na tyle fatalnie wykonana, że w polu karnym warszawian zrobiło się zamieszanie. Przypadkową asystę piętą zaliczył Marco Torsiglieri, a fenomenalnym strzałem z przewrotki Duszana Kuciaka pokonał Wasyl Kobin. To jego pierwszy gol od pięciu lat. Do przerwy wynik nie uległ już zmianie. Stroną dominującą byli mistrzowie Polski, ale goście z Charkowa nie ograniczali się wyłącznie do destrukcji. Sprawiali wrażenie zespołu przynajmniej o klasę lepszego niż dwa tygodnie wcześniej. Po 45 minutach ekipa Lokeren również remisowała u siebie z Trabzonsporem 1:1. Taki układ wyników nie gwarantował Legii wyjścia z grupy. Potrzebna była zwycięska bramka warszawian…
Michał Listkiewicz w ostatni wtorek był delegatem na mecz Ligi Mistrzów Arsenal – Anderlecht. Twierdzi, że Anglicy pod względem atmosfery na trybunach nas wyprzedzają, chociaż… winko cieniutkie.
– Bardziej podoba mi się i Stadion Narodowy, i obiekt Legii. A catering – nawet w strefie VIPowskiej – cieniutki: wino marki Biedronka w plastikowym kubku (śmiech). Za to wyprzedzają nas, mam wrażenie, pod względem atmosfery na trybunach. Zero chamskich przyśpiewek, obrażania kogokolwiek…
A sportowo?
– Między Arsenalem a Legią przepaść, niestety. Ba, nawet z Anderlechtem – i to nie tylko moje zdanie – miałaby małe szanse. Brak nam na polskich boiskach zawodników prawdziwie kreatywnych.
Dalej tematy ligowe. Jako „pojedynek kolejki” zapowiadany jest ten pomiędzy Waldemarem Fornalikiem a Michałem Probierzem. Mamy też oczywiście zapowiedzi poszczególnych meczów. Złoty medalista olimpijski Marian Ostafiński ocenia na przykład, że piłkarze Ruchu grają jak panienki.
– Niebiescy grają jednak zdecydowanie bardziej zachowawczo od wspomnianych zespołów. W Ruchu jest pół drużyny do wymiany, zwłaszcza wiekowi piłkarze. Nigdy nie było w historii w kadrze aż tylu emerytów. Są doświadczeni, dojrzali, powinni brać ciężar gry na własne barki. Co robi Łukasz Surma? Podaje piłkę do tyłu albo na bok. Unika odpowiedzialności. Jemu się już nie chce albo po prostu nie ma siły. Zresztą jak Niebiescy mają wygrywać, skoro mają w składzie czterech weteranów, którzy nie biegają? Środek obrony jest praktycznie pusty. Piotr Stawarczyk i Marcin Malinowski nie nadążają za rywalami. W pomocy to samo mogę powiedzieć o wspomnianym Surmie i Marku Zieńczuku. Jak ja miałem 38 lat to byłem już zaawansowanym oldbojem. Jestem przekonany, że starsi kalkulują. Nie faulują, bo dostaną kartkę, potem następną, nie zagrają jeden, dwa mecze i stracą premię. Myślą sobie, niech ktoś inny za mnie to zrobi – ocenia surowo Marian Ostafiński, były gracz Ruchu. – Ale kto ma to zrobić? Starzyński? On zanim zagra nieprzepisowo, to najchętniej powiedziałby do rywala: Sorry, czy mogę pana lekko sfaulować?. Boi się kogokolwiek dotknąć, a biega jak na paznokciach. Dziwne, że otrzymuje powołania do reprezentacji. Zaskakujące jest również to, że sztab szkoleniowy nie kładzie nacisku na to, by chorzowianie zaczęli wreszcie grać twardo – dodaje Ostafiński w przeszłości obrońca reprezentacji Polski.
Armin Cerimagić z Górnika swego czasu mógł trafić do Interu.
– W wieku 13 lat dostałem zaproszenie od Interu Mediolan. Pojechałem tam na camp grać i trenować. Występowałem w swoim roczniku, ale też ze starszymi od siebie o dwa lata chlopakami. Graliśmy nie tylko turnieje we Włoszech, ale też w Hiszpanii i Portugalii. Z ojcem zostałem też zaproszony przez działaczy Interu na mecz w Lidze Mistrzów. To było niesamowite przeżycie – opowiada. – Inter opłacał mi stypendium, kiedy wróciłem do domu. Namawiali na stałe przenosiny do Włoch, ale nie było to takie proste. Raz ze względu na mój młody wiek, dwa… Rodzice musieliby zrezygnować ze swojej pracy i jechać ze mną. Bośnia i Hercegowina nie jest też członkiem Unii Europejskiej, co nie ułatwia podejmowania takich decyzji, więc z przejścia do Interu nic nie wyszło – opowiada 20-letni Bośniak.
Rzeczą, na którą wielu najchętniej zwróci uwagę jest z pewnością kolejny już wywiad z Dawidem Janczykiem. Zapewnia, że najgorsze ma za sobą. Poza tym – w przeszłości miał złych doradców.
Spodziewał się pan, że w listopadzie zacznie grać w pierwszej drużynie? Zaległości były spore…
– Wiedziałem, w którym miejscu jestem i jak długa droga mnie czeka. Można powiedzieć, że szybko to osiągnąłem. Jestem bliski optymalnej dyspozycji i… wagi.
To był ostatni dzwonek dla pana?
– Zaparłem się w sobie, trochę przesiedziałem w domu i wiedziałem, że chcę wrócić do piłki na poważnie. Nie wiem, czy to jest ostatnia szansa, ale głód piłki odczuwam bardzo. Rodzina i granie w piłkę są jedynymi rzeczami, które mnie interesują.
Czuje pan, że wiele osób trzymana za pana kciuki?
– Jeśli ludzie wierzą, to znaczy, że człowiek jest coś wart. Bardzo się z tego cieszę. Na przykład prezes Legii Bogusław Leśnodorski jest szefem innego klubu, ale wiem, że mocno mi kibicuje. Od początku też wyczuwałem, że i tutaj, w Gliwicach, dobrze mi życzą.
Są jednak tacy, którzy czekają na pana potknięcie…
– Zawsze tak jest, że są ludzie, którzy życzą gorzej. Niektórzy patrzą i czekają aż coś wywinę. Ci ludzie nie są mi obojętni w tym sensie, że swoimi głupimi osądami jeszcze mocniej mnie mobilizują…
SUPER EXPRESS
Super Express jak w niemal każdym numerze serwuje nam jakąś rozmowę. Albo dwie. Dziś jest to po pierwsze piłkarz Lecha Poznań Darko Jevtić, który zdradza, że marzy o grze w Atletico.
Kiedy zacząłeś grać w piłkę?
– Miałem niecałe 4 lata, to był mały klub. Kilka lat później graliśmy z FC Basel, wypadłem podobno świetnie i tak trafiłem do tego wielkiego klubu jako ośmiolatek.
Gdzie chciałbyś grać za kilka lat? Ale nie pytam o komputery, tylko realne boisko.
– Moim marzeniem jest liga hiszpańska, lubię też niemiecką. Jeśli w Hiszpanii, to najlepiej w którymś z klubów z pierwszej szóstki. Może Atletico Madryt?
Oby, ale to za jakiś czas. A co z twoją przyszłością w Lechu? Z FC Basel jesteś wypożyczony do końca sezonu, ale już zimą Szwajcarzy mogą cię ściągnąć z powrotem.
– W Poznaniu jest super, dobrze trafiłem. Przed przyjazdem może się nie bałem, ale też nie wiedziałem, jak będzie. Okazało się, że mam tu rodaków, miasto jest bardzo ładne i przede wszystkim jest drużyna, która chce coś osiągnąć. No i mnóstwo kibiców. Przyszedł nowy trener, budujemy mocny zespół. Wychodzi nam to coraz lepiej, więc fajnie byłoby zostać chociaż do końca sezonu i powalczyć o mistrza.
„Fajnie byłoby zostać chociaż do końca sezonu”.
Drugim z rozmówców Superaka jest dziś Tomasz Kuszczak. Jestem w poważnym klubie z tradycjami, który ma aspiracje powrotu do Premier League, wracam do piłkarskiego życia. Po pięciu miesiącach bez meczów “Wilk” jest głodny gry – mówi były reprezentacyjny bramkarz.
Dlaczego przez pięć miesięcy byłeś bez klubu? Brak ofert?
– Pierwszy raz dotknęło mnie bezrobocie. Jednak to nie tak, że nikt mnie nie chciał. Miałem oferty z QPR, Cardiff i Burnley. Ale nie skończyły się podpisaniem umowy, nie znaleźliśmy złotego środka. Mogłem wyjechać do MLS, Turcji, Chin, a nawet do Indii. Jednak to wiązałoby się z przeprowadzką i przestawieniem życia mojej rodziny.
Pisano też o twoim transferze do Bayernu Monachium. Było coś na rzeczy?
– To nie była informacja wyssana z palca.
Zawsze powtarzałeś, że interesuje cię powrót do Premier League. Tymczasem związałeś się z Wolverhampton, klubem z Championship…
– To poważny klub z tradycjami i aspiracjami, teraz podnosi się po niepowodzeniach w ostatnich latach, gdy spadł do trzeciej ligi. “Wilki” dobrze zaczęły sezon, może w tym awansują do Premier League?
Na koniec mamy jeszcze tekst, którego jednak cytować nie będziemy. Messi dogonił Raula pod względem liczby strzelonych goli w rozgrywkach Ligi Mistrzów. Wystarczy screen strony.
PRZEGLĄD SPORTOWY
Piękny sen Legii trwa.
No i mamy awans.
Najpierw zespół Henninga Berga nie pękł w defensywie, na uderzenie łokciem odpowiadał ciosem, na wślizg wślizgiem, na faul faulem. I jeszcze w 80. min Duszan Kuciak fenomenalnie obronił dwa strzały graczy Metalista z kilkunastu metrów. To był sygnał dla reszty zespołu. Chwilę później Ondrej Duda z Orlando Sa wyprowadzili kontrę, okpili rywali i po zagraniu Portugalczyka Słowak z zimną krwią kopnął piłkę do siatki. Legia wygrała ósmy mecz z rzędu w pucharach. Czwarte zwycięstwo w fazie grupowej dało jej awans. Ostatni raz w 1/16 finału LE grała w 2012 roku (odpadła ze Sportingiem). Teraz brakuje wygranej z Lokeren na wyjeździe lub remisu z Trabzonsporem u siebie, by grupę L skończyła na pierwszym miejscu i była rozstawiona podczas wiosennego losowania. Na razie Legia kroczy od zwycięstwa do zwycięstwa, często jest to droga przez mękę okupiona siniakami, ale po meczu w pucharach uśmiech nie schodzi z ust piłkarzy. W czwartek, po raz pierwszy przed spotkaniem grupowym, mogli poczuć się faworytem. Wygrali trzy pierwsze mecze, Kuciak był niepokonany w Europie przez ponad dziesięć godzin, a ukraiński rywal – choć losowany z pierwszego koszyka – nie strzelił dotąd gola. Piłkarze Legii wiedzą, jak bolą takie porażki – rok temu mecze pucharowe frustrowały zamiast cieszyć.
Jak PS ocenia legionistów? Od czwórki dla Żyry, do siódemki przyznanej Dudzie.
MICHAŁ ŻYRO
Zdecydowanie za dużo strat. Od zawodnika tej klasy wymaga się dużo większej odpowiedzialności za piłkę. Potrafił zaskoczyć rywala, by za chwilę zaskoczyć samego siebie. Mecz oglądał szef skautów Manchesteru United na Polskę i Niemcy, Żyro był jednym z celów jego obserwacji. Wyjeżdżając z pewnością nie był zadowolony.
OCENA 4
ONDREJ DUDA
Mózg Legii czwartkowego wieczora. Widać było, że Słowak pod nieobecność Miroslava Radovicia, chce wziąć na siebie ciężar gry stołecznej drużyny. I tak robił. Obrońcy Metalista musieli mocno się napocić, by go zatrzymać. Udawało im się to do 84. minuty, wtedy Ondrej został bohaterem Legii i katem Metalista (strzelił im też gola w Kijowie), bo wykorzystując podanie Orlando Sa dał mistrzom Polski awans do 1/16 finału, a Ukraińców pozbawił złudzeń i zostawił na dnie tabeli z zerowym dorobkiem punktowym.
OCENA 7
Zanim przejdziemy do tematów ligowych, dostajemy jeszcze niedługi tekst o Luizie Adriano, który przełamuje bramkową dominację Ronaldo i Messiego. W dwumeczu z BATE zdobył 8 goli.
Brazylijczyk prowadzenie w klasyfikacji zawdzięcza tylko meczom z BATE Borysów. W dwóch spotkaniach z mistrzem Białorusi zdobył aż osiem bramek. Został tym samym pierwszym piłkarzem w historii, który popisał się dwoma hat trickami w dwumeczu z tym samym zespołem w LM. To nie koniec jego osiągnięć w spotkaniach z tym zespołem. Strzelając mu pięć goli przed dwoma tygodniami, wyrównał rekord Leo Messiego. Dotąd tylko geniusz z Katalonii popisał się takim wyczynem w LM. Teraz Brazylijczyk pobił kolejne rekordy. Został pierwszym piłkarzem w historii tych rozgrywek, który po czterech kolejkach może pochwalić się aż dziewięcioma trafieniami. W Europie jest jednak mało znany. Może dlatego, że od siedmiu lat gra w lidze ukraińskiej, zawsze w Szachtarze. Nigdy nie grał w reprezentacji Brazylii, ale po tym jak zdobył pięć bramek w poprzednim meczu z BATE…
W ligowych obszarach, jak co piątek, mamy sporo do poczytania. Na pierwszy plan wychodzi duży wywiad Łukasza Olkowicza i Piotra Wołosika z Filipem Burkhardtem. Złotym dzieckiem polskiej piłki.
Bracia Nosalowie na swoim blogu zapytali: „Powiedz Filipie B., co poszło źle?”.
– Zabrakło taty. Jego wsparcia, dyscypliny w domu, odpowiednich wskazówek na życie. Wyjechał z Polski w poszukiwaniu pracy, kiedy byłem dzieckiem. Przysyłał nam pieniądze, a ciężar wychowania mnie i Marcina spadł na mamę. Opiekowała się nami i robiła wszystko najlepiej, ale w pewnym momencie trzeba było twardej, ojcowskiej ręki. Nie należałem do grzecznych dzieciaków, trochę grandziłem na podwórku i w szkole. Mama często do niej kursowała z mojego powodu, w drugiej klasie podstawówki dostałem naganę za wysikanie się pod oknem gabinetu pani dyrektor (…) Marcin był spokojniejszy, wolał posiedzieć w domu i obejrzeć film.
Trudno uwierzyć.
– Dopiero w następnych latach role się odwróciły. Brat potrafił zaszumieć, rozbrykał się w Warszawie, gdzie trafił do mocnej legijnej ekipy z Piotrem Włodarczykiem i Łukaszem Surmą. Jak już mówiłem, zabrakło nam wsparcia taty, tym bardziej, że on też grał w piłkę. To że nie było go w domu, wpłynęło później na nasze wybory. W odpowiednich sytuacjach na pewno ostro by zareagował. Dziś mamy bardzo dobry kontakt, dzwonimy do siebie po każdym moim meczu. Pochwały słyszę rzadko, raczej wysłuchuję uwag. „Tu mogłeś powalczyć, tam lepiej podać”. Tego zabrakło w czasach mojej i Marcina młodości. Nie było takich komunikatorów, jak dzisiaj. Tata dzwonił raz w miesiącu i rozmawiał głównie z mamą. Nie miał wpływu na nasz rozwój mentalny. To wiem dzisiaj, ale wtedy nam to odpowiadało, bo mogliśmy robić, co chcemy. Mama nie była w stanie nas upilnować. Obecność ojca oznaczałaby kontrolę.
Warto przeczytać. Na kolejnych stronach zapowiedzi meczów Ekstraklasy:
– Angel Perez Garcia miksuje na pozycjach i wygrywa
– Cerimagić z Górnika mógł grać w Interze Mediolan
– Chucherko Mateusz Szwoch wielką nadzieją Legii
Można przeczytać obszerniejszą wersję rozmowy z Michałem Miśkiewiczem albo tekst o Karolu Linettym, o których wspominaliśmy przeglądając Fakt. Wszystkiego zacytować nie możemy. Może więc słowo o Paulusie Arajuurim, który doczekał się gry w podstawowym składzie i wykorzystuje szansę.
U trenera Macieja Skorży wcześniej wystąpił tylko raz: wszedł na ostatni kwadrans spotkania z Koroną w Kielcach (2:2). W poprzednim tygodniu szkoleniowiec zaprosił gracza ze Skandynawii na długą rozmowę. – Paulus zapewniał mnie, że jest teraz w świetnej formie i zasłużył na to, żeby znaleźć się w składzie – relacjonuje spotkanie Skorża, który zapewne nie żałuje, że dał się przekonać. Arajuuri bowiem spisuje się bardzo dobrze. Czy podobnie będzie w piątek przeciwko Podbeskidziu? – Pewne jest, że chcemy wygrać, ale na pewno czeka nas trudna przeprawa. Pamiętam ten zespół z przedsezonowego sparingu Lech przegrał wówczas 1:2 – przyp. red. i zrobił wtedy na mnie bardzo dobre wrażenie – mówi Arajuuri. Dwa mecze w barwach Kolejorza nie wystarczyły lechicie, żeby przekonać Mixu Paatelainena. Selekcjoner reprezentacji Finlandii nie powołał Arajuuriego na eliminacyjne spotkanie z Węgrami w Budapeszcie i towarzyską potyczkę ze Słowacją. Jest to o tyle dziwne, że wcześniej piłkarz w Lechu siedział na ławce…
Marcin Pietrowski, czyli magister przy piłce.
Zawodowe uprawianie futbolu nie przeszkodziło mu w edukacji. Pietrowski jest absolwentem Akademii Wychowania Fizycznego i Sportu w Gdańsku. – Wszystko da się pogodzić. Jestem magistrem turystyki i rekreacji. Pracę pisałem na temat żywienia w sporcie. Zresztą w tym kierunku zrobiłem także kurs podyplomowy. W przyszłości chciałbym zostać trenerem personalnym i dietetykiem. Zresztą nawet dzisiaj udzielam znajomym, a czasami kolegom z drużyny, rad na temat właściwego sposobu odżywiania się i dbania o sylwetkę – mówi Pietrowski. – Od dawna się tym tematem interesowałem i nie ukrywam, że wiem, co jem, a nabyta wiedza mocno mi pomaga mi w życiu piłkarza – dodaje. Jeśli nie ma treningu czy meczu, trzyma się diety i nie je za dużo. – Jednak po wysiłku trzeba uzupełniać braki. Spożywam wówczas tyle, ile mi organizm podpowiada. To ważne, by nie dopuścić do zmęczenia mięśni. Nie jest jednak tak, że się czegoś wystrzegam. No, może nie uznaję kotletów panierowanych w bułce tartej. Mięso jem raczej upieczone w piekarniku, a jeśli smażone, to saute bądź jedynie w ziołowej marynacie. Uważam jednak, że wszystko jest dla ludzi, tylko w odpowiednich ilościach. Nawet niekiedy słodycze, choć cukier raczej staram się zastępować miodem. A czy potrafię gotować? Owszem, ale…
Dostajemy też historię Vlastimira Jovanovicia, pomocnika Korony. O ucieczce do Polski.
Były piłkarz Slaviji wyróżniał się w sparingu nie tylko walecznością. Bośniak grał na tyle dobrze, że prowadzący wówczas Koronę Marcin Sasal zanotował sobie w notesie numer na koszulce, z jakim wystąpił. Kilka miesięcy później próbował ściągnąć Jovę do Polski. Problem był jednak taki, że nikt w Kielcach nie wiedział, jak nazywał się piłkarz. „Jova” prawdopodobnie więc nie pojawiłby się w Polsce, gdyby nie bałkańskie kontakty Nikoli Mijajlovicia, wówczas zawodnika kieleckiego klubu. – Nikola zabawił się w detektywa i mnie odszukał. Zaczął dzwonić po swoich serbskich kolegach i w końcu udało mu się dotrzeć do mojego menedżera – przyznaje Jovanović. Najpierw jednak czekała go krótka przygoda z Turcją. Miał już podpisany kontrakt z tamtejszym Manisasporem. Od czterech miesięcy trenował z tym klubem, ale działacze klubu z Sarajewa nie chcieli przesłać jego certyfikatu. Poszło o pieniądze.