Nie sądzę, by po zatrudnieniu Paulo Sousy sztab reprezentacji Hiszpanii zwołał nagłe zebranie, bo trzeba zatrzymać to, co niechybnie od tej pory będzie nazywane biało-czerwonym walcem. Zarazem nie sądzę, by Słowacy właśnie świętowali na ulicach, bo w jednym z meczów Euro ich rywal wystawi ciut przeterminowaną taktykę z lewym i prawym forstoperem.
Paulo Sousa nie jest szkoleniowcem, który, gdy jego nazwisko pojawiło się na giełdzie, wzbudzał mój wielki entuzjazm.
Ale nie jest też szkoleniowcem takiego kalibru, by już teraz, przed pierwszym gwizdkiem, przed jakąkolwiek decyzją, przed uchwyceniem w kamerze ŁNP jak nazywa Modera Góralskim, wylewać na niego kubły pomyj.
Powiem tak: ostatnio Chiny. Potem wybitnie nieudana przygoda w Bordeaux. Są i długie wizyty w pośredniaku. Generalnie, na pewno nie jest obecnie na wznoszącej. A Boniek mówił swego czasu, że Polskę stać na trenerski top. Jeśli to miałby być strażak na pół roku, to tym bardziej jestem sobie to w stanie wyobrazić, jak mówi komuś mocno szanowanemu w europejskiej piłce: słuchaj, przyjdź. Posmarujemy. Pojedziesz na turniej. A potem będziesz wolny, rób sobie co chcesz.
Na taki lep, jak sądziłem, dałoby się skusić kogoś, kto wzbudzałby myśl: Kurczę, ciekawe jak to będzie za jego rządów wyglądać.
I ta myśl niby jest, ale dlatego, że przychodzi zmiana, a niekoniecznie dlatego, że tą zmianą jest akurat Paulo Sousa.
Nie miejmy złudzeń, gdyby europejski rynek trenerów był Ekstraklasą, to Paulo Sousa byłby średnim ligowcem. Potrafi uderzyć. Ale ostatnio siedział na ławce. I trochę był próbowany na stoperze.
Ale prawdą jest, że czołowych trenerów praca z reprezentacją interesuje umiarkowanie. To nie tu podbijasz stempel jakości przy swoim warsztacie. Dominik Mucha, którego wiedzę o calcio bardzo cenię, pisał dziś: dla dziewięćdziesięciu procent włoskich trenerów, oczywiście tych z jakąś sensowną reputacją, objęcie Polski byłoby postrzegane jako krok w tył. Egzotyka.
To jest ta różnica w postrzeganiu. My, w polskiej piłce, nic lepszego niż reprezentacja nie mamy. To najlepsza drużyna, jaka jest. I nam się wydaje, że taka praca z Lewandowskim, Szczęsnym, Zielińskim i innymi to jest gratka. I jest – dla trenerów z ligowej karuzeli. Ale realia są takie, że lepiej pracować nawet w słabszym klubie mocnej ligi, ale rywalizując tydzień w tydzień. Pozostajesz wtedy w głównym nurcie. Trenowanie Polski – a nawet ogółem piłka reprezentacyjna – z punktu widzenia trenerskich szczytów, nawet tych nie najwyższych, czymś podobnym nie jest. Oddalasz się od karuzeli.
Pamiętacie jak Adam Nawałka, po przecież ogółem udanej kadencji, liczył, że się o niego na rynku będą zabijać? Gdzieś, za kulisami, mówiło się o tym, jak chciałby objąć włoski klub? Gdzieś z dołu Serie A chociaż. Tymczasem miał propozycję z Armenii i jeszcze gdzieś daleko od cenionych piłkarskich szlaków. No i skończyło się na Lechu, a jeszcze fiasku.
Wciąż nie sądzę, by z tej półki, z której mimo to dało się sięgać, Sousa jest nazwiskiem najciekawszym, ale niech tam. Owszem, zadaję sobie pytanie – czy dla Paulo Sousy było warto dokonywać takiej rewolty tak późno. Ale jednak włoska klamra Brzęczka, gdzie najlepszy jego mecz to ten trzy dni po objęciu rządów, a dwa lata później widać jak na dłoni, kto się rozwija, a kto nie… Niech będzie.
Dajmy chłopu szansę.
Już jest.
Będzie w eliminacjach.
Będzie na Euro.
Trzeba zobaczyć co z tego wyniknie.
Więcej na ten moment zrobić nie można.
***
Choć informacją numer jeden jest zatrudnienie Paulo Sousy, tak siłą rzeczy jego postać na ten moment może być kim tylko sobie zamarzycie. Odnowicielem, który pokaże co to jest poważny futbol. Materiałem na schyłkowego Beenhakkera, który będzie mówił o wychodzeniu z drewnianych chatek, a przy tym kompletnie nie będzie ogarniał realiów. Możemy sobie do woli spekulować, jego kadencja jest na razie dopiero na horyzoncie i wszystko do tych spekulacji będzie pasować, albo – według woli – nie będzie pasować.
Natomiast nie jest tak, że Paulo Sousa zaczyna od zera.
Drużyna, jako grupa ludzi, już jest. Funkcjonuje. Paulo Sousa nie powoła dwudziestu nowych. Będzie rzeźbił w tym, w czym rzeźbił Brzęczek, najwyżej z małymi autorskimi poprawkami.
I Boniek celowo wybrał człowieka, który pod względem zarządzania zespołem, komunikacją z nim, jest przeciwieństwem Brzęczka. Nie buduje narracji o niekochanych, oblężonej twierdzy Nie jest dobrym wujem, który rzuca piłkę, a także trzy dowcipy z brodą, ale gdzieś z opinii, które o nim słychać, mówi się, że dobry poziom komunikacji to jego konik.
Biję się z myślami. Jak mówię, od początku Brzęczek moim faworytem nie był, teraz za nim na pewno Rejtanem się nie położę, ale nie jest niczym ryzykownym założyć, że szatnia Polski nie należy obecnie do najłatwiejszych. Presja, tu się zgodzę, leżała w zdecydowanej większości na Brzęczku, a znacznie więcej piłkarzom wybaczano. Te proporcje nie były zdrowe. Za wiele grzechów reprezentacji Polski odpowiadał, ale były takie sprawy, kiedy można było pytać, czy za gradobicia i koklusz też odpowiada.
Z drugiej strony – tego, by ludzie szli za tobą w ogień, nigdy nie dostaje się za darmo. Z urzędu. Na to trzeba zawsze zasłużyć. Szatnia Brzęczka nie zwolniła, przynajmniej nie z jakiejś decyzji. Mógł ją stracić. Albo nigdy nie zyskać. To są kwestie, które dzieją się podświadomie, naturalnie. Albo działa, albo nie. Choć szatnia też może robić pod górkę, także podświadomie.
Nawałka na początku był postrzegany mocno średnio przez kadrowiczów. Chciał jeden do jednego przeszczepić zwyczaje, które wychodziły na ligowcach w Górniku Zabrze. Musiał się z pewnych kwestii wycofywać rakiem. Iść na ustępstwa wobec kadrowiczów.
Ale tu zawsze dochodzimy do najtrudniejszej kwestii:
Czy pies ma kręcić ogonem, czy ogon psem.
To trudna sztuka, złapanie balansu, może Paulo Sousa będzie się na tym znał lepiej. Może i w pracy selekcjonera, gdzie przy taktyce dłubał nie będziesz, a zawodników widywał od wielkiego dzwonu, ta komunikacja faktycznie ma większą wagę niż w codziennej trenerce. Ale to niebezpieczne kategorie myślenia, sąsiądujące z monologami o kiełbasach za Wójcika.
***
Kwestia mniejszej wagi, ale jednak pewnym śmiechem przez łzy było słuchanie, że były święta, a w święta się ludzi nie zwalnia. Boniek mówił, że potrzebuje przemyśleć pewne sprawy po ostatnim zgrupowaniu i OK. Kupuję. Chciał poszukać kandydata – spoko. Ale skoro dwukrotnie pojawiał się temat świąt, i że tego się w święta nie robi, to znaczy, że w grudniowych okolicach był już zdecydowany.
Czas przy zmianie w takim momencie jest bezcenny. Selekcjoner może pracuje z piłkarzami rzadko, ale każdego dnia może coś przeanalizować, kogoś sprawdzić, wyłuskać: o, ten by pasował do takiej a takiej koncepcji. A ten przy tym stylu, no, niekoniecznie. To zostało już zmarnowane.
Natomiast Jerzy Brzęczek był już przez święta de facto człowiekiem zwolnionym, tylko jeszcze o tym nie wiedział.
Coś mi mówi, że wolałby wiedzieć, niż łudzić się, zajmować sobie kolejne tygodnie głowę przygotowaniami, kadrą, choć to wszystko nie miało już znaczenia.
Dobrze, że w naszej kulturze nie świętuje się mocniej karnawału, bo Jerzy Brzęczek w stanie niewiedzy pozostałby do Środy Popielcowej.
Leszek Milewski