– Raczej nie widzi mi się scenariusz, w którym jakikolwiek niemiecki zespół detronizuje Bayern w tym sezonie Bundesligi. Mimo tego, co dzieje się w tej kampanii, Bawarczycy dalej mają w swoim zespole najwięcej jakości. BVB, Bayer czy Gladbach jeszcze zbyt często wpadają w pułapki nierówności. Jednym równym zespołem wydaje się Lipsk. Rozwijają się, są zorganizowani, poukładani, wyrachowani, coraz bardziej doświadczenia, ale jeszcze w tym sezonie ciut za słabi, żeby na przestrzeni całego sezonu zdominować Bayern. Przy tym uważam, że te cztery zespoły, te cztery ekipy goniące Bayern, za jakiś czas mogą być konkurencyjne dla mistrza – mówi w rozmowie z nami Artur Wichniarek, z którym analizujemy przyczyny gorszej formy Bayernu Monachium. Zapraszamy.
Bayern stoi w obliczu kryzysu czy to za wcześnie, żeby mówić o bessie w dyskusji o zespole, który przewodzi w tabeli Bundesligi, a pół roku temu wygrywał Ligę Mistrzów?
Po takim blamażu, jakim jest odpadnięcie w 2. rundzie Pucharu Niemiec, co ostatnio miało miejsce dwadzieścia jeden lat temu, można powiedzieć, że może nie jest to wielki kryzys, ale dzwonki alarmowe na pewno odezwały się w Monachium. Komu jak komu, ale zwycięzcy Ligi Mistrzów, Superpucharu Europy i najlepszej drużynie 2020 roku nie przystoi przegrywać z Holstein Kiel i to w taki sposób. Zresztą to już dziesiąty mecz z rzędu, kiedy Manuel Neuer nie gra na zero z tyłu. I to właśnie demon problemów defensywnych składa się na kryzys, który dopadł Bayern. Woła to o pomstę do nieba.
Stracić bramkę z ekipą z 2. Bundesligi to nie wstyd, tym bardziej, że Holstein Kiel plasuje się w czubie tabeli tych rozgrywek, ale pamiętajmy, że rozmawiamy o Bayernie. A Bawarczycy przyzwyczaili nas do tego, że wygrywają, również w końcówkach, tym razem w doliczonym czasie gry, w ostatniej akcji podstawowego czasu gry to jednak oni dali sobie strzelić bramkę wyrównująca. Rzadko się to zdarza. Co gorsze: w dogrywce ekipa Hansiego Flicka nie stworzyła żadnej groźnej okazji bramkowej, a przecież od 74. minuty na boisku przebywał Lewy. To ekstremum. Nowość, pewnego rodzaju niespodzianka.
To pierwszy gorszy moment Hansiego Flicka w samodzielnej przygodzie trenerskiej na ławce Bayernu.
Flick, po objęciu Bayernu, osiągnął od razu swojego rodzaju mistrzostwo świata. W pierwszym roku samodzielnej pracy na topowym poziomie wygrał wszystko. Jako no-name – wyrobioną markę miał jako asystent, nie główny sternik – wszedł do panteonu najlepszych trenerów świata. I to praktycznie z miejsca. Nie działo się to przez godzinę, dzień, tydzień czy miesiąc. To był proces. Tym samym bardzo wysoko zawiesił sobie poprzeczkę.
Pamiętajmy, że z jednym kryzysem się już uporał. Przejmował zespół żyjący w niezbyt dobrej komitywie z Niko Kovacem. Zespół dołujący, punktujący poniżej oczekiwań, pewnie nieco sfrustrowany. Wszedł do szatni Bayernu jako świetny asystent Joachima Loewa z reprezentacji Niemiec, z którą wygrywał medale wielkich imprez, ale też bez większego doświadczenia w pracy pierwszego trenera. Podniósł zespół na duchu. Przewalczył kryzys, który jednak nie był jego autorstwa. Potwierdził wtedy swoją klasę. Teraz znowu stoi w obliczu kryzysu, z którym zmierzyć musi się każdy trener, który podejmuje pracę w sporcie i to już jest kryzys decyzji i działań.
Czyli jednak mówimy o kryzysie.
W stosunku do innego zespołu niż Bayern mielibyśmy jeszcze wątpliwości, ale mistrz Niemiec przyzwyczaił nas do wygrywania, do kultury sukcesu, do ładnej, ofensywnej i przyjemnej dla oka gry. Teraz tego brakuje. To, że dalej sytuują się na pierwszym miejscu w Bundeslidze zawdzięczają tylko głupocie konkurencji. Lipsk grał z nadszarpniętą problemami wewnętrznymi – zmianą trenera, brakiem wyników, kompromitującymi porażkami jak 5:1 u siebie z beniaminkiem ze Stuttgartu – Borussią Dortmund i Julian Nagelsmann mówił przed meczem, że wpisuje sobie trzy punkty – piłkarze BVB mówili po meczu, że ta wypowiedź trenera RB była dla nich dodatkową motywacją – co bardzo go zgubiło, bo dostali w łeb 1:3. Nie wykorzystali szansy. Tak samo jak Bayer Leverkusen, który przed świętami grał bezpośredni mecz z Bayernem i miał szanse odskoczyć na kilka punktów, bo liderował tabeli, ale zamiast tego poległ 1:2.
Dlatego też nie mówiłbym o dramacie. Pewnie wyszli z grupy w Lidze Mistrzów. Liderują Bundeslidze. Ale taki mecz jak z Holstein Kiel, takie defensywne problemy, jakie Bayern ma, takie nierówne wyniki – to nie przystoi takiej organizacji. Hansi Flick ma kryzys, który musi zażegnać. A nie każdy to umie. Chociażby znany mi Lucien Favre. Świetny trener, który nie potrafi ugasić pożaru w zespole, który prowadzi już jakiś czas.
Wielkość Hansiego Flicka czeka więc kolejna poważna weryfikacja.
To będzie weryfikacja jakości trenera Flicka. Mam nadzieję, że mu się uda, bo darzę go dużą sympatią. Jest bardzo komunikatywny. Potrafi przyznać się do błędu. Wnikliwie analizować. Wskazywać błędy po każdym meczu. Nie jest to szkoleniowiec bujający w obłokach. Poza tym powodzenie tej misji dobrze wpłynie też na Bayern. Żadna zmiana nie byłaby korzystna w perspektywie rozwoju. Lepiej dla tego klubu byłoby pracować dłużej z jednym coachem. Po prostu.
Gdzie dopatrywałby się pan największych deficytów jakościowych Bayernu? Oczywistym wyborem wydaje się defensywa, ale z drugiej strony środek pola, po odejściu Thiago, też wygląda o niebo gorzej. Nawet Joshua Kimmich nie wypełnia luki powstałej po Hiszpanie, bo to trochę inny typ zawodnika.
Gra defensywna drugiej linii sprawia monachijczykom mnóstwo problemów. Brakuje Thiago. Bez dwóch zdań. I to nawet mimo tego, że niejednokrotnie go krytykowałem. Hiszpan grał bardzo ryzykownie. Potrafił nierozmyślnie zagrywać piłki w środku pola tak, że przejmowali je rywale i powstawało wielkie zagrożenie pod bramką Bayernu. Ale z drugiej strony świetnie czytał grę. Podobnie jak Luka Modrić czy Casemiro. Wybitne wyczucie. Brylował przy nim Kimmich, brylował Goretzka. Teraz Thiago nie ma i widoczna jest różnica w momencie straty piłki w strefie ofensywy. Przeciwnik automatycznie wykorzystuje luki, które wcześniej łatał Thiago. W konsekwencji coraz częściej pomocnicy i napastnicy przeciwników wychodzą jeden na jeden ze środkowymi obrońcami Bayernu. I powstaje problem.
Bo stoperzy Bayernu sobie w tych pojedynkach nie radzą.
Niklas Sule jest w katastrofalnej formie. David Alaba myślami buja w zupełnie innym miejscu niż na bundesligowych boiskach, bo zastanawia się wraz z Pinim – „Piranią”, jak mówi Uli Hoeness – Zahavim, gdzie może więcej zarobić. Jerome Boateng i Javi Martinez młodsi nie będą. Loty obniżył też Alphonso Davies. Letnie transfery niespecjalnie się sprawdzają. Właściwie trudno szukać tam realnych wzmocnień. Douglas Costa gra poniżej wszelkiej krytyki. Marc Roca, bardzo fajny i utalentowany chłopak z Espanyolu Barcelona, nie zagrał jeszcze dobrego meczu w Bayernie i nieprzypadkowo dostaje tak niewiele szans. Bouna Sarr z Maryslii to jakiś dziwaczny wymysł. Miał konkurować z Benjaminem Pavardem na prawej obronie, a rywalizacji nie stanowi dla niego żadnej. Kompletne nieporozumienie.
W konsekwencji widzimy, ile znaczy odejście jednego zawodnika, jakbym był Thiago. Powstała dziura w środku pola. Dziura, której Kimmich i Goretzka nie są w stanie na razie zacerować i załatać. To są lata doświadczenia Thiago w Barcelonie, w reprezentacji Hiszpanii, w Bayernie. Z tym, co on ma, trzeba się urodzić. Tego się nie nabywa. To dar, który – co jasne – można poprawiać poprzez ogrywanie się na topowym poziomie. Za takie niuanse płaci się ogromne pieniądze. Nieprzypadkowo Jurgen Klopp ściągnął go do niezwykle silnej drugiej linii Liverpoolu.
Rywale Bayernu stwarzają sobie bardzo dużo sytuacji bramkowych. Dużo za dużo. Wiele z nich broni jeszcze Neuer, ale nie we wszystkich sytuacja jest w stanie wybronić i w meczu z Holstein Kiel widzieliśmy tego konsekwencje.
Może faktycznie temu Bayernowi nieco brakuje zawodników na światowym poziomie. Wiadomo, że są Lewandowski, Neuer, Gnabry, Mueller, Alaba, Davies, Sane, ale zaraz z ławki wchodzi taki Tolisso, który kompletnie nie sprawdza się w Bayernie albo taki Choupo-Moting, który nie jest żadnym zmiennikiem dla Lewego, więc siłą rzeczy kołderka jest nieco za krótka. Liderzy mają prawo czuć się zajechani. Może Bayernowi brakuje trochę świeżości?
Nie powiedziałbym. że akurat konkretnie Bayernowi brakuje świeżości, bo wielu zespołom może jej brakować i wiele drużyn jedzie na oparach. Po meczu z Kiel, trener Flick powiedział wyraźnie, że przyczyną porażek nie jest zmęczenie, bo nawet w tym meczu widział, że jego zespół do ostatniej minuty dogrywki czuł się dobrze fizycznie. Jeszcze rok temu był okres zimowej przerwy w Bundeslidze, kiedy chociażby Bayern mógł wyjechać na dobry tydzień do Dubaju, żeby trochę potrenować, trochę odpocząć mentalnie, a teraz takiego okresu nie ma. Wiadomo, jakie są oczekiwania w Monachium. Tam trzeba wygrywać wszystko. Przychodzi zmęczenie fizyczne, przychodzi zmęczenie psychiczne i trzeba działać. Widzieliśmy, że we wczorajszym meczu trener trochę rotował pierwszym składem – nie było Lewego, zamiast niego grał Gnabry, na skrzydle zagrał Musiala, w środku pomocy Tolisso, na boku obrony Sarr. Trochę pozmieniał, ale też niezbyt dużo.
Problemem dalej jest szerokość kadry. Transferowe nazwiska nie były złe. Po Sane, po Coście, po Choupo-Motingu można było spodziewać się więcej. I to zdecydowanie więcej.
Po Choupo-Motingu też?
Bardzo trudno znaleźć zmiennika dla Lewandowskiego. Żaden klasowy napastnik nie zgodzi się na to, żeby grać cztery pełne ligowe mecze w sezonie, dwie końcówki w Lidze Mistrzów i może jedno starcie w Pucharze Niemiec. Skomplikowanym procesem jest więc namówienie kogoś, kto pogodzi się z rolą zmarginalizowanego jokera. I to problem nie od dziś, wszyscy o tym wiedzą. Na szczęście dla Bayernu, Robert Lewandowski nie jest specjalnie podatny na kontuzje. Na papierze Choupo-Moting nie jest więc najgorszym wyborem.
Uważam za to, że Bayern musi koniecznie ściągnąć kogoś na środek obrony. I to już w tym okienku transferowym. Boateng, Sule i Alaba nie dają gwarancji spokoju. Żeby rozwiązać problem musieliby kupić obrońcę typu Dayoty Upamecano, ale jasne jest, że Lipsk też wcale nie będzie skłonny, żeby pozbywać się lidera swojej defensywy już zimą i to na rzecz głównego rywala o mistrzostwo Niemiec. Latem pewnie do takiego transferu dojdzie, ale do tego jeszcze sporo czasu.
Problemów jest od groma. Mówiło to od dawna. Nawet przy okazji turniej finałowego Ligi Mistrzów. Bayern grał bardzo dobrze – rozbił Barcelonę, pokonał Lyon, wygrał z PSG, ale przecież też miał momenty, w których miał dużo szczęścia. W półfinale piłkarze Lyonu zmarnowali dwie wyśmienite okazje na początku meczu, zresztą po błędach Thiago, który grał wyjątkowo ryzykownie.
W finale też mogło być różnie, gdyby nie nieskuteczność piłkarzy PSG.
Oczywiście, do wygrywania w piłce potrzeba jakości i szczęścia. I to szczęście Bayern miał. Co więcej: wypracował sobie tę fortunę ciężką pracą, zaangażowaniem, formą i kolejnymi zwycięstwami.
Los się powoli odwraca?
Nie do końca. Mieli szczęście z Lipskiem, kiedy skończyło się remisem 3:3. Natomiast w Leverkusen, kiedy Robert Lewandowski strzelił gola w doliczonym czasie gry pokazali wolę walki do ostatniej sekundy meczu. Z Holstein Kiel już tego zabrakło. Los uśmiechnął się do rywali. I powiem tak: tak nie wypada. Z drugoligowcem trzeba wyjść na murawę, przez pierwsze pół godziny strzelić trzy bramki, zrobić swoje i nie martwić się o wynik. Tak się nie stało. Bawarczycy dwukrotnie wypuszczali wynik z rąk. Nie pamiętam, kiedy Bayern ostatnio trwonił prowadzenie w ostatniej akcji meczu. Pozbawiło ich to szans na obronę tytułu Pucharu Niemiec i wzbudziło niepokoje w Monachium, ale myślę, że na razie będzie to tonowane i nazywane wypadkiem przy pracy.
Przy tym czekam na to, kiedy odezwie się Manuel Neuer i to odezwie się mocno, bo zdaje się, iż jest bardzo mocno zdegustowany tym, że jako najlepszy golkiper świata 2020 tak często musi wyciągać piłkę z siatki.
Wydaje mi się, że porażka Bayernu z Holstein Kiel jest jednak mniej miarodajna niż porażka Bayernu z Borussią Monchengladbach. Ci drudzy walczą z ekipą Flicka o mistrzowski tytuł.
W przypadku Bayernu nie powinna zdarzyć się żadna porażka. Uważam, że klęska z Holstein Kiel boli tam wszystkich bardziej niż 2:3 z Borussią Monchengladbach, które jest na fali wznoszącej i jest bardzo dobrze prowadzona przez trenera Marco Rose. To mecz kolejki, w który wkalkulowany jest margines błędu, możliwości powinięcia nogi. Inna sprawa, że też nie przypominam sobie meczu, w którym Bayern, prowadząc 2:0, dał sobie wydrzeć zwycięstwo i przegrał 2:3. Te mecze z Lipskiem, z Gladbach, z Holstein Kiel pokazują jak cienka jest granica między bawarską perfekcją a bawarskim brakiem perfekcji. Jeden wyrwany ząb z idealnej zębatki i wszystko działa gorzej.
Co jest bardziej prawdopodobne: to, że Bayern znów wygra Ligę Mistrzów czy to, że nie wygra Bundesligi?
Raczej nie widzi mi się scenariusz, w którym jakikolwiek niemiecki zespół detronizuje Bayern w tym sezonie Bundesligi. Mimo tego, co dzieje się w tym sezonie, Bawarczycy dalej mają w swoim zespole najwięcej jakości. BVB, Bayer czy Gladbach jeszcze zbyt często wpadają w pułapki nierówności. Jednym równym zespołem wydaje się Lipsk. Rozwijają się, są zorganizowani, poukładani, wyrachowani, coraz bardziej doświadczeni, ale jeszcze w tym sezonie ciut za słabi, żeby na przestrzeni całego sezonu zdominować Bayern. Przy tym uważam, że te cztery zespoły, te cztery ekipy goniące Bayern, za jakiś czas mogą być konkurencyjne dla mistrza.
Liga Mistrzów? Inna rozgrywka, tu często liczy się forma dnia. Pewnie gdyby Bayern grał trzy tygodnie później z Atletico, to nie wygrałby 4:0.
Zagrał miesiąc później i zremisował 1:1.
No właśnie, to są momenty, to są chwile, to są kontuzje, to są szybko strzelone bramki, które ustawiają spotkanie, to są różne uwarunkowania. Dlatego, żeby dzisiaj z pełnym przekonaniem powiedzieć, że Bayern stać na obronę Ligi Mistrzów, trzeba byłoby być prorokiem. A ja wróżbitą nie jestem.
ROZMAWIAŁ JAN MAZUREK
Fot. Newspix