Powiedzieć, że ostanie kilka dni to nie jest dobry czas dla Bayernu, to jak nie powiedzieć nic. W piątek mistrzowie Niemiec w prosty sposób wypuścili z rąk wygraną z Borussią Moenchengladach. Prowadził 2:0, by ostatecznie przegrać 2:3. Natomiast dziś piłkarze z Bawarii dokonali niemożliwego – odpadli z Pucharu Niemiec i to na dodatek z drugoligowcem. Dwukrotnie prowadzili w pucharowym meczu z Holstein Kiel, a i tak zobaczyliśmy rzuty karne. No, i podopieczni Hansiego Flicka przerżnęli serię jedenastek. Z zespołem, w którym grają Thomas Dahne i Mikkel Kirkeskov.
Co prawda dzisiaj żadnego z dżentelmenów znanych nam z Ekstraklasy na boisku nie zobaczyliśmy, ale nie zmienia to za bardzo położenia Bayernu. To, że defensywa Bawarczyków jest w tym sezonie dziurawa jak ser szwajcarski, wiedzieliśmy doskonale. Wiedzieliśmy, że kilku zawodników będzie odpoczywać. Także pamiętaliśmy, że monachijczycy zazwyczaj męczą się w rywalizacjach pucharowych z ekipami niegrającymi w Bundeslidze. Ale – na boga – to przecież Holstein Kiel. Możemy sobie mówić, że w 2. Bundeslidze idzie im dobrze, że walczą o awans.
Ale to nadal Holstein Kiel, szukające wzmocnień w Gliwicach i Płocku.
Bayern nie miał prawa tego przegrać. Już w pierwszym kwadransie prowadził 1:0. Wynik meczu otworzył Serge Gnabry. Wydawało się, że skoro mistrzowie Niemiec tak szybko trafili rywala, to będą już tylko dalej punktować, aż w końcu poślą go na deski. Nic z tych rzeczy. Gospodarze wyrównali na kilka minut przed przerwą. Bayern się odpłacił. Na początku drugiej odsłony Leroy Sane z rzutu pięknie przylutował w okienko i monachijczycy ponownie wyszli na prowadzenie. Tylko zamiast dobić krwawiącą zwierzynę, nie wiedzieć czemu, podarowali jej życie. Pasywni w ataku. Po prostu chcieli doczłapać do końca i najmniejszym nakładem sił dojechać do mety.
Nie dojechali. Wyrżnęli się metr przed linią końcową.
W samej końcówce meczu piłkarze z Kilonii postawili wszystko na jedną kartę i opłaciło im się to. Ostatnia akcja meczu, piąta minuta doliczonego czasu gry. Szybki wyrzut z autu, Johannes van Bergh posłał dośrodkowanie rozpaczy w pole karne Bayernu, a nie pilnowany przez nikogo Hauke Wahl głową wpakował piłkę do bramki. Oznaczało to dogrywkę.
W dodatkowych 30 minutach gospodarze mieli sporo farta, ale postawiony we własnej szesnastce autokar okazał się dla Bawarczyków przeszkodą nie do pokonania. Nawet wprowadzony w 74. minucie spotkania Robert Lewandowski nie był w stanie znaleźć się w dogodnej sytuacji. O wszystkim miały zadecydować jedenastki.
Holstein Kiel miało tego dnia znakomicie nastawiony celownik.
Jako pierwszy do wykonania rzutu karnego podszedł Lewandowski. Trafił do bramki, choć golkiper był bliski wyłapania strzału. Kolejne serie odbyły się na zasadzie cios za cios. Nikt się nie mylił. W szóstej kolejce do futbolówki podszedł Marc Roca. Dalsze pucharowe losy Bayernu leżały w rękach – a raczej nogach – gościa z drugiego, a może nawet trzeciego szeregu armii Flicka. I Roca nie podołał. Ioannis Gelios wyczuł jego intencje. Następnie Fin Bartels uniósł ciężar presji i wyrzucił obrońców trofeum za burtę.
Niedawno pisaliśmy, że mimo kryzysu w bawarskiej ekipie, w sumie to nic takie wielkiego się nie dzieje. Otóż teraz już nie można napisać, że nic się nie wydarzyło. Mamy w końcu ledwie połowę stycznia, a już wiemy, że Robert Lewandowski nie wygra wszystkiego, co można było wygrać, po raz drugi. Dla najlepszego piłkarza świata i jego kumpli z szatni jest to brutalny policzek.
Holstein Kiel – Bayern Monachium 2:2, k. 6:5
Bartels 37’, Wahl 90+5 – Gnabry 14′, Sane 47’
fot. Newspix