Reklama

Covidovi beniaminkowie II ligi w większości przetrwali jesień bez negatywnych objawów

redakcja

Autor:redakcja

20 grudnia 2020, 12:00 • 21 min czytania 9 komentarzy

W maju bieżącego roku u trzecioligowych liderów wystrzeliły korki od szampanów. Definitywny koniec sezonu oznaczał dla nich awans. Niekiedy awans przy zielonym stoliku. Niektórzy ze względu na niejasności w wykładni regulaminu rozgrywek w stan radości wprawili się dopiero po ostatecznej decyzji PZPN-u. Pamiętamy wszyscy gorący spór na linii Motor Lublin – Hutnik Kraków, dotyczący tego, która drużyna ostatecznie awansuje wyżej. Centrala wydała salomonowy wyrok i na jego mocy powstała bezprecedensowa sytuacja. Otóż oba kluby uzyskały promocję do II ligi. Weryfikacja miała nastąpić na boisku. Zatem postanowiliśmy przeanalizować, jak jesienią poradziły sobie zwaśnione strony oraz pozostali beneficjenci zamieszania związanego z pandemią.

Covidovi beniaminkowie II ligi w większości przetrwali jesień bez negatywnych objawów

Czy rzeczywiście potwierdzili w dotychczasowych siedemnastu rozegranych kolejkach, że mimo awansu w nadzwyczajnych okolicznościach, pasują do tych rozgrywek? Pod względem infrastrukturalnym na pewno nie odstają od tzw. średniej ligowej. No może oprócz Hutnika, który musiał dostosować obiekt do wymogów licencyjnych. Tak więc w tym aspekcie nie było mowy o jakiejś przypadkowości lub odmienności od reszty drużyn lidze. Sportowo także, oprócz zespołu z Nowej Huty, covidowi beniaminkowie poradzili sobie zupełnie przyzwoicie.

Część osób z tych klubów wyrażało w pewnym stopniu oburzenie, gdy określano ich w powyższy sposób.

Michał Żewłakow dyrektor sportowy Motoru Lublin, wręcz nie uznaje tej nazwy: – Beniaminek? Nie lubię określenia tego określenia. Uważam, że jeśli drużyna jest w tej lidze, to należy traktować ją jako pełnoprawnego członka rozgrywek. Na boisku musi udowodnić swoją wartość. Wielu używa tego wyrażenia jako alibi.

Natomiast nie ma co ukrywać, finalnie sytuacja ułożyła się dla nich korzystnie. Nie wiadomo, czy gdyby dograno rundę wiosenną, to dziś występowaliby na poziomie centralnym. Jasne, teraz to już sfera doskonale znanej polskiemu kibicowi dziedziny naukowej – gdybologii. Stało się tak, a nie inaczej. Przecież nie będą przepraszać, że poprzez rozstrzygnięcia związku znajdują się w tym miejscu.

Za nami już prawie półmetek rozgrywek, a czterech z pięciu, jeszcze do niedawna, trzecioligowców w sposób wyraźny udowodniło, że aktualnie drugoligowe salony to nie są dla nich za wysoki progi. Oczywiście nie ma co teraz dzielić skóry na niedźwiedziu. Równie dobrze większość z nich może wiosną zlecieć z tego poziomu. Poprzednie sezony na tym froncie pokazały, że niczego nie można być pewnym, jeśli chodzi tabelę końcową. Tylko że biorąc pod uwagę premierową rundę, jedni mogą szeroko się uśmiechnąć, drudzy może mieli mniej powodów do radości, ale i dla nich jest jakaś tam nadzieja na lepsze jutro.

Reklama

À propos przyszłości. Udało nam się porozmawiać z klubowymi personami na temat najbliższych miesięcy – cele, aspiracje, możliwości. Prezesi oraz dyrektorzy ocenili z własnej perspektywy miniony okres, oraz podzielili się uwagami dotyczącymi szeroko pojętych spraw organizacyjnych.

Wyniki sportowe

Aby wygrać obojętnie jaką grupę III ligi, klub musi mieć naprawdę solidną kadrę. Bardzo często złożoną z graczy występujących wcześniej w I lub II lidze. Nie jest regułą, ale nie bez przyczyny dość trafna jest opinia, że trudniej awansować do II ligi niż się w niej utrzymać. Choć Gwardia Koszalin czy Legionovia Legionowo mają na ten temat inne zadanie. Ktoś powie – a przecież na przykład taki KKS Kalisz awansował po skróconym sezonie. Tylko proszę uwierzyć na słowo. Pozycji lidera III ligi po 18. kolejkach nie można deprecjonować. W grupie 2. III ligi, oprócz „Cebulorza”, apetyt na awans miały jeszcze co najmniej drużyny o porównywalnym potencjale kadrowym. Podobnie sprawa ma się w przypadku innych tegorocznych „zwycięzców”. Zatem nie jest dużym zaskoczeniem, że KKS Kalisz, Sokół Ostróda i Śląsk II Wrocław znajdują się w górnej części tabeli. Rezultaty Motoru może nie są szałowe, ale jak na premierową rundę w żadnym wypadku nie można mówić o katastrofie. Jedynie Hutnik jest na ten moment zagrożony spadkiem.

Włodarze klubu są w większości względnie zadowoleni. Każdy podkreśla, że był to dla nich niezwykle szalony rok. Najpierw konstelacja gwiazd mocno im sprzyjała.

Następnie już w trakcie rozgrywek cześć zespołów dopadł problemy zdrowotne związane z COVIDEM-19.

– Oceniając całą rundę, musimy pamiętać o braku odpowiedniego rytmu treningowego i meczowego przez wirusa, kwarantanny i inne sprawy z tym związane. Potem byliśmy zmuszeni grać mecze, co trzy dni. Prawie każdy klub to przerabiał, więc z drugiej strony nie ma, co się żalić i dziamgać też na taki stan rzeczy – przypomina Jarosław Kotas, dyrektor sportowy Sokoła Ostróda.

Pojawiły się także głosy, że poprzez nadzwyczajne okoliczności awansu, kluby musiały na prędko szykować wzmocnienia przed rozgrywkami. Często na ostatnią chwilę. Akurat takie usprawiedliwienie słabszej dyspozycji czy węższej kadry jest zupełnie nietrafione. Działacze mieli zdecydowanie więcej czasu na negocjacje transferowe. A dokładniej, od końca maja do rozpoczęcia ligi minęły ponad dwa miesiące. Gdyby ich drużyny wskoczyły na wyższy poziom w normalnym trybie, mieliby zdecydowanie bardziej ograniczone pole do manewrów personalnych.

Reklama

Musimy również pamiętać, że pozostałe zespoły z II ligi praktycznie z marszu rozpoczęły nową edycję rozgrywek. Koniec lipca przerwa, kilkanaście dni później pierwsza runda Puchar Polski, a w ostatnim tygodniu sierpnia inauguracja ligowych bojów. Beniaminkowie zaczynali zmagania po rekordowo długiej przerwie od grania. Jeżeli gdzieś mają szukać okoliczności łagodzących, to raczej w braku zgrania zespołu. Faktem też jest, że wzmocnili się zawodnikami z I lub II ligi, ale trzon kadry stanowili piłkarze będący wcześniej w kadrze.

Zatem dokładnie sprawdźmy, jak zaprezentowały się te ekipy.

KKK Kalisz: 6. miejsce, 27 punktów, 9 zwycięstw, 0 remisów, 8 porażek, bilans bramkowy – 25:20

Kaliszanie jako jedyni z beniaminków będą zimować, znajdując się w strefie barażowej. Patrząc na ich personalia, raczej nie może dziwić tak wysoka pozycja. KKS już zimą solidnie się wzmocnił. Do klubu przyszli wtedy między innymi Kamil Sabiłło z Wigier Suwałki czy Mateusz Majewski z Gryfa Wejherowo. Zdążyli zagrać raptem jedno spotkanie, gdy przerwano trzecioligowe rozgrywki. Latem także podwyższono jakość piłkarską. Niezwykle ciekawym i rozsądnym ruchem było ściągnięcie Bartłomieja Macczaka, który w trzecioligowym Sokole Aleksandrów Łódzki strzelił 17 bramek w 14 spotkaniach sezonu 2019/20. Kadra składa się w zdecydowanej większości z ligowców ogranych na tym froncie. Znaleźć w niej możemy nazwiska znane z występów w Ekstraklasie – Tomasza Hołotę, specjalistę od spadków – Mateusza Żytkę, czy żwawego czterdziestolatka – Marcina Radzewicza.

Tej jesieni zespół z Kalisza nie miał w swoich szeregach jednego wyraźnego lidera. Najlepszym strzelcem okazał się Robert Tunkiewicz – 5 goli. Pewny punkt stanowił bramkarz zespołu Maciej Krakowiak. „Kakaesiacy” udanie rozpoczęli zmagania. Pokonali u siebie Błękitnych Stargard 2:0. Potem grali w kartkę. Nie zanotowali dłuższej passy zwycięstw ani porażek. Ich najlepsza seria to dwie wygrane z rzędu. Co ciekawe nie nie zdobyli nawet punktu z drużynami znajdującymi od nich wyżej w tabeli. Podopieczni Ryszarda Wieczorka zwyciężyli za to we wszystkich starciach z innych beniaminkami. Nierówna forma.

Ale wystarczyła, by zająć jesienią wysoką lokatę? Wystarczyła.

– Jesteśmy zadowoleni. Aczkolwiek uważamy, że zawsze mogłoby być lepiej. Szkoda niektórych straconych punktów, ale i tak zdołaliśmy w innych meczach nadrobić to. Rundę w naszym wykonaniu oceniam pozytywnie. To, co chcieliśmy osiągnąć, udało się nam się zrealizować. Obecnie jesteśmy nawet strefie barażowej, a jeśli wypadniemy z niej, to i tak będziemy znajdować się bardzo blisko miejsca premiowanego występem w bataliach o I ligę. Przed sezonem mieliśmy założenia, że liczy się każdy najbliższy mecz, najbliższa runda. Najważniejsze to zagrać dobrze w każdym kolejnym spotkaniu. Nie postanowiliśmy, że naszym celem ma być awans. Jednak chcemy mieć też ambitne plany, nie tylko walczyć o utrzymanie. Tak więc można powiedzieć, że ta pierwsza szóstka to nasz cel – Robert Trzęsała, wiceprezes KKS-u Kalisz.

Śląsk II Wrocław: 7. miejsce, 27 punktów, 8 zwycięstw, 3 remisy, 6 porażek, bilans bramkowy – 27:23

Początek rundy był słaby w wykonaniu drugiego zespołu „Wojskowych”. Zaledwie pięć punktów w sześciu meczach. Dopiero z biegiem czasu nastąpiła stabilizacja formy. Przełomowe okazały się zwycięstwa z silną Chojniczanką 2:0 oraz na wyjeździe ze Stalą Rzeszów 3:0. Bardzo udana okazała się końcówka jesiennych zmagań. 4 zwycięstwa z rzędu i na urlop świąteczny upłynie piłkarzom oraz trenerom w znakomitych nastrojach. Zespół został oparty na młodzieży oraz kilku zawodnikach doświadczonych. Kluczową postacią był Sebastian Bergier, który niedawno zaliczył debiut w tym sezonie w pierwszej drużynie Śląska, w pierwszym kontakcie zrobił rękę, a w końcówce wystawił piłkę na gola dla Zagłębia. Pech, bywa, w drugoligowych rezerwach wystąpił w 15 spotkaniach, strzelając dziewięć bramek.

Ważną rolę odrywa także Adrian Łyszczarz, mający już kilka występów w pierwszym zespole Śląska.

Z pozoru mogłoby się wydawać, że zespoły rezerw w II lidze będą miały łatwiej. Ze względu na możliwość ewentualnych wzmocnień z szerokiej kadry ekstraklasowej. Jest to pewnego rodzaju bonus, tylko że związek zmienił przepisy dotyczące przepływu zawodników z pierwszej do drugiej drużyny. Zresztą, gdy popatrzymy na pozycję rezerw Lecha – 17. miejsce i 14 punktów, to wynik Śląska należy uznać za naprawdę bardzo dobry.

– Nasza aktualna pozycja w tabeli nie jest zasługą posiłków z Ekstraklasy. Proszę zobaczyć na klasyfikację Pro Junior System, która wprawdzie poprzez zmianę przepisów nas nie dotyczy, ale gdyby obejmowała nasz zespół, to byśmy piastowali drugą pozycję w tym zestawieniu, zaraz po Lechu. Jednak przyjęliśmy założenie, że w zespole rezerw potrzebni są zawodnicy doświadczeni, którzy wspomogą, zwłaszcza w trudne grze fizycznej naszych młodych chłopaków. Najlepszym przykładem jest Mariusz Pawelec, który ma jeszcze ważny kontrakt z pierwszą drużyną i zrobił już papiery trenerskie UEFA A.

Niestety został wprowadzony w życie przepis, że jeśli zawodnik ma skończone 23 lata i posiada pięć występów na koncie w pierwszym zespole, to nie może już w danej rundzie wystąpić w rezerwach. Tym samym pod koniec rundy Mariusz został zablokowany pod kątem gry w 2. lidze. Zwłaszcza przez pandemię i złą sytuację kadrową w zespole ekstraklasowym, paru chłopaków z rezerw kilka razy wystąpiło w pierwszym zespole i potem już nie mogliśmy z nich skorzystać – tłumaczy Krzysztof Paluszek, dyrektor ds. rozwoju sportowego Śląska Wrocław.

Sokół Ostróda: 8 miejsce, 26 punktów, 8 zwycięstw, 2 remisy, 6 porażek, bilans bramkowy – 26:22

Ostróda, dzięki transmisjom telewizyjnym z boisk II ligi, zaczęła być znana nie tylko festiwalu disco polo. Mimo początkowych obaw wielu osób związanych z klubem jesień okazała się dobrym czasem dla Sokoła. Tak samo, jak drużyna z Kalisza nie zanotowali jakieś wspaniałej serii wygranych. Uniknęli również kryzysu. W ich kadrze próżno szukać znanych nazwisk. Najbardziej rozpoznawalnym piłkarzem ekipy z Mazur jest Rafał Siemaszko, autor trzech trafień w 15 meczach. Znakomitym ruchem okazało się sprowadzenie Dawida Wolnego ze Skry Częstochowa. Zdecydowany lider. Aż 11 razy pokonał bramkarzy rywali. Bez jego formy strzeleckiej, w Ostródzie mogliby mieć problem. Choć po spotkaniu z Kaliszem koledzy, gdyby tylko mogli, obrzuciliby go błotem. Nie wykorzystał dwóch karnych w pierwszej połowie, a po przerwie to KKS dokonał egzekucji i rywalizacja zakończyła się przegraną Sokoła 1:4.

– Zwróćmy uwagę na początkowe perypetie, czyli awans, nie w takiej formie, jakiej chcieliśmy. Przypadki koronawirusa w zespole, kontuzje. Kadra budowana na szybkiego. Dużo transferów. Musieliśmy się wszyscy uczyć tej ligi. Wszystko zwariowane. To uważam, że i tak obecne ósme miejsce w lidze, jest dla nas sukcesem. Na dodatek mecze rozgrywane w grudniu. Podejrzewam, że chłopaki nigdy jeszcze nie grali tak późno. Jeszcze telewizja, wywiady. Szalony był to dla nas okres. Przed sezonem widziałem niepokój wśród kibiców, działaczy. Wszyscy bali się obciachu. Ja byłem dość spokojny. Mówiłem: na pewno będzie dobrze – wspomina Jarosław Kotas, dyrektor sportowy Sokoła Ostróda.

Wigilijny barszcz z uszakami piłkarzom z Ostródy smakowałby zdecydowanie lepiej, gdyby w ostatniej tegorocznej rywalizacji ze Stalą Rzeszów nie przegrali w tak głupi sposób.

– Jestem troszkę zły po tym meczu, bo mogliśmy zakończyć rok w strefie barażowej. Jednak w futbolu widziałem już wszystko, mimo to, jeżeli wygrywa się 2:0 i ostatecznie w wyniku głupoty, braku cwaniactwa przegrywa się 2:3, to pojawia się ta sportowa złość. Ogólnie frajersko tracone punkty były naszą zmorą w czasie tej rundy. Myślę, że spokojnie z 10 punktów straciliśmy przez jakieś tam błędy w końcówkach spotkań. Śmieję się, iż gdybyśmy z trenerem Piotrem Jackiem weszli na te nieszczęsne końcówki, to jakoś dowieźlibyśmy te wygrane. Zabrakło doświadczenia. Trzeba było przetrzymać to w środku pola, ustawić się dobrze, a nie kultywować ułańską tradycję naszych dziadków: hurra i z szabelkami do przodu. Pamiętajmy także o braku odpowiedniego rytmu treningowego i meczowego przez przymusową kwarantannę. Potem mecze, co trzy dni. Prawie każdy klub to przerabiał, więc z drugiej strony nie ma, co się żalić i dziamgać też na taki stan rzeczy. Mamy jednak, jak widać duże rezerwy. Stać nas na więcej – dodaje Jarosław Kotas.

Motor Lublin: 11. miejsce, 22 punkty, 5 zwycięstw, 7 remisów, 5 porażek, bilans bramkowy – 21:20

Jeden z najwyższych budżetów w lidze. Nowoczesny obiekt. Ambitne plany na przyszłość. W teorii w Lublinie jest wszystko, czego potrzeba, aby w tym mieście była tzw. duża piłka. Michał Żewłakow w rozmowie z nami nie ukrywał, iż nie interesuje go jedenaste miejsce w lidze. Głównym celem jest budowa drużyna, która będzie oparta na solidnych fundamentach. W pionie sportowym oraz organizacyjnym. Wyniki nie są zadowalające, ale w drugiej części rundy zespół poczynił widoczny progres.

Duża liczba remisów wynika z tego, że we wrześniu lublinianie aż cztery razy z rzędu dzielili się punktami z przeciwnikiem. Ostatnie dwa spotkania w tym roku, to także remisy – 1:1 z Górnikiem Polkowice oraz 3:3 z Pogonią Siedlce, mimo że do 70. minuty prowadzili 3:0.

Wyróżniającymi zawodnikami w przekroju całej jesieni okazali się Daniel Świderski (7 goli) oraz Tomasz Swędrowski (5 trafień).

– Moim zdaniem brakowało trochę struktury klubu, poukładania pewnych spraw organizacyjnych. Transfery były przeprowadzone na ostatnią chwilę. To także wpłynęło na wynik sportowych. Należy jeszcze pewne rzeczy wykształcić w klubie. W tej lidze nie ma drużyn poza naszym zasięgiem. Drużyna grała bardzo nierówno. W meczach, które wygrywaliśmy, nierzadko sam wynik był lepszy niż gra. Zdarzyło się, że kilka razy niezasłużenie straciliśmy punkty.

W ostatnim meczu z Pogonią Siedlce, przez 70 minut, gdy patrzyłem na nas, lecz nie chcę użyć zbyt dużych słów, to spotkanie to oglądało się lepiej niż Ekstraklasę. Z kolei następne minuty to był prawdziwy obraz tej drużyny. Ciężko nam zdefiniować ten zespół. Nie wiemy, jaka to jest dziś drużyna. Potrafi w osiem minut roztrwonić, to wszystko, na co ciężko pracowała przez wcześniejszą część spotkania – z żalem mówi Michał Żewłakow, dyrektor sportowy Motoru Lublin.

– Zespół ma potencjał, ale potrzebna jest zmiana mentalności. Odrobinę więcej profesjonalizmu. W tej lidze wielu trenerów złudnie myśli, że piękną grą i ofensywnym stylem można w niej osiągnąć sukces. Czasami wydaję mi się, że te rozgrywki idealnie pasują dla trenerów cwanych. Szkoleniowców, którzy ustawią sobie zespół z głównym założeniem, by nie stracić bramki. Strzelić jakoś gola, przepchnąć wynik – kontynuuje Żewłakow.

Przed kilkoma dniami nastąpiła zmiana na stanowisku trenera.

Mirosław Hajdę zastąpił Marek Saganowski. Decyzja, patrząc tylko i wyłącznie na rezultaty oraz na to, że zespół poczynił progres w stosunku do premierowych spotkań rundy, była trochę zaskakująca.

– Zmiana na ławce trenerskiej nie wynikała z rozczarowania wynikiem sportowym. Ja nigdy złego słowa nie powiem na temat rezultatów trenera Mirosława Hajdy. Potrafił z tą drużyną zrobić wynik ponad stan. Natomiast wytworzyła się dziwna sytuacja, w której tkwił trener Hajdo i jedynym sposobem, aby rozwiązać ten problem, było rozstanie. Gdy na chłodno przeanalizowałem wiele faktów, doszedłem do wniosku, że w tym stanie personalnym, w jakim funkcjonowaliśmy ostatnio, jest nikła szansa na sukces. Czasami człowiek odpowiadający za większość, musi podjąć trudne decyzje. Nierzadko dla dobra zespołu, trzeba podjąć radykalny krok dotykający kogoś indywidualnie. Wiele problemów, które pojawiły się w tym klubie, dotyczą okresu przed naszym przyjściem do Lublina. Z trenerem Hajdo wyjaśniliśmy sobie wszystko. Przedstawiliśmy nasze stanowisko. Odbyło się to wszystko w normalnej atmosferze, bez kłótni – wyjaśnia Żewłakow.

Hutnik Kraków: 19. miejsce, 13. punktów, 4 zwycięstwa, 1 remis, 12 porażek, bilans bramkowy 21-42

Ekipa z Nowej Huty to zdecydowanie najsłabszy z beniaminków. Liczba straconych bramek jest wymowna i nie trzeba być w tym momencie Mikołajem Kopernikiem piłki nożnej, aby odkryć, w czym tkwi główny problem. Fatalna gra w obronie. Najwięcej straconych bramek spośród wszystkich drużyn w II lidze. Na inaugurację sprawili niespodziankę. Pokonali 2:0 GKS Katowice. Następnie już im dalej w las, tym gorzej. Przegrali dość wyraźnie rywalizacje z innymi drużynami, które wydostały się z III ligi. Porażka 4:0 z KKS-em Kalisz, 2:5 ze Śląskiem Wrocław, 0:3 z Motorem Lublin oraz 0:3 z Sokołem Ostróda. Na pewno Hutnicy mogą usprawiedliwiać złą dyspozycję tym, że z początku większość meczów zmuszeni byli grać na wyjeździe (11 z 17 spotkań) albo na stadionie Garbarni w roli gospodarzy. Dopiero w trakcie rundy komisja licencyjna dopuściła do rozgrywek stadion na Suchych Stawach.

Hutnik nie dokonał latem wyraźnych wzmocnień. Drużyna była oparta w większości na młodzieżowcach.

Jedynym ich piłkarzem, który zagrał w ekstraklasie jest Piotr Stawarczyk – 185 meczów na najwyższym w Polsce poziomie rozgrywkowym.

Część zawodników pamięta jeszcze występy w IV lidze w barwach „Huty”, jak choćby Krzysztof Świątek. Występuje on, nie licząc 2-letniego rozstania w latach 2010-12, ponad 16 lat w zespole seniorów, a pierwsze kroki w futbolu stawiał przy ul. Ptaszyckiego 4. Człowiek legenda w Nowej Hucie. Aktualnie z sześcioma trafieniami jest najlepszym egzekutorem Hutnika.

– Przy samym awansie, upuszczono nam trochę krwi, bo trzech podstawowych graczy odeszło od nas. Uzupełniliśmy drużynę młodymi zawodnikami. Większość z nich sprawdziła się i daje radę na tym poziomie. Ale zespół potrzebuje wzmocnień, bo jednak 2. liga nas zweryfikowała. Dla niektórych z nich poziom centralny okazuje się troszkę ponad ich siły. Będziemy szukać wzmocnień. Na dobrą sprawę my aż tak źle nie wyglądaliśmy w tych meczach. W dwóch, trzech rzeczywiście zostaliśmy zdominowani, w kilku innych zabrakło nam szczęścia. Brakuje nam doświadczenia. Zawodnicy uczą się tej ligi. Piłkarze są młodzi i perspektywiczni, ale na obecną chwilę popełniają za dużo błędów. Muszą nabrać tego boiskowego cwaniactwa. Obecnie jest to dla nas sprawdzian. Mówiąc językiem giełdowym, po okresie hossy następuje pewnego rodzaju korekta – Artur Trębacz, prezes Hutnika Kraków.

Trener Leszek Janiczak po ostatnim spotkaniu w tym roku podał się do dyspozycji zarządu.

To takie lepiej brzmiące określenie na wypadek zwolnienia, bo przecież szkoleniowiec w każdym zespole cały czas jest do dyspozycji włodarzy. Zarząd podjął decyzję, że po 4 latach i 68 dniach trener Janiczak przestanie pełnić swoją funkcję.

Prezes Trębacz krótko skomentował zwolnienie – Drużynie potrzebny był impuls. Nie była to łatwa decyzja, ale w została podjęta w normalnej atmosferze, w drodze konsensu. Chcemy, aby trener Janiczak pozostał w klubie, ale już w innej roli.

***

Jeżeli porównamy sytuację beniaminków po siedemnastu rozegranych kolejkach do zestawienia ligowej tabeli i pozycji zajmowanych przez zespoły, które uzyskały awans do II ligi w poprzednich dwóch sezonach, nie widać znaczącej różnicy. Wprawdzie żaden z nowicjuszy nie znajduje się na miejscach premiowanych awansem jak dwa lata temu Widzew Łódź i Resovia Rzeszów, ale odnieśli lepsze wyniki punktowe niż zeszłoroczni beniaminkowie. Co ciekawe, w zdecydowanej większości przypadków po rundzie rewanżowej ostatecznie zespoły lądują niżej w zestawieniu na koniec sezonu.

Sezon 2018/19:
  • Widzew Łódź: 1 miejsce po 17. kolejkach, 37 pkt. Finalnie 4. miejsce.

  • Elana Toruń: 3 miejsce po 17. kolejkach, 32 pkt. Finalnie 5. miejsce.

  • Resovia Rzeszów: 9 miejsce po 17.kolejkach, 23 pkt. Finalnie 10. miejsce.

  • Skra Częstochowa: 11 miejsce po 17. kolejkach, 20 pkt. Finalnie 11. miejsce.

Sezon 2019/20:
  • Stal Rzeszów: 7 miejsce po 17 kolejkach, 27 pkt. Finalnie 6. miejsce.

  • Górnik Polkowice: 9 miejsce po 17. kolejkach, 23 pkt. Finalnie 11. miejsce.

  • Lech II Poznań: 12 miejsce po 17.kolejkach. 21 pkt. Finalnie 10. miejsce.

  • Legionovia Legionowo: 18 miejsce po 17. kolejkach, 9 pkt. Finalnie 17. miejsce.

Plany na przyszłość i aspiracje

Prezesi oraz działacze podkreślili w rozmowach z nami, że przeskok organizacyjny pomiędzy III a II ligą jest zdecydowanie większy niż sportowy. Zupełnie inny poziom planowania logistycznego oraz wydatków. Głównie ze względu na większą ilość dalekich wyjazdów. Budżety beniaminków pozwalają im na spokojne funkcjonowanie. Kwoty rzędu 1,5/2 miliony złotych gwarantują spokój i stabilizację. W tym aspekcie zdecydowanie inaczej sprawa się ma w przypadku Hutnika Kraków.

– Jesteśmy klubem skromnym. Mamy najmniejszy budżet w lidze. Jeśli chodzi o pierwszą drużynę, dysponujemy budżetem wynoszącym około 800 tysięcy złotych. Warto dodać, że na zespół seniorski nie otrzymujemy od miasta dotacji celowej. Zresztą tak jak inne kluby krakowskie. Natomiast sprawną organizacją, dobrym doborem zawodników i rozsądnym wydatkowaniem środków pieniężnych, jesteśmy w stanie stworzyć drużynę, zdolną utrzymać się na poziomie centralnym. Klub prowadzimy skromnie, ale jest wypłacalny. Dla nas najważniejsza jest dyscyplina budżetowa i na pewno nie będziemy rozdmuchiwać budżetu tylko po to, by wzmacniać się za wszelką cenę i próbować tę ligę za utrzymać nie zważając na koszty. Mamy określony cel i określone możliwości, ale też określony kierunek działania. Poruszamy się w sferze możliwości finansowych, które mamy i nie będziemy naginać naszych wytycznych i kierunku. Nawet w przypadku spadku nie ma zagrożenia, że z klubem stanie się coś niedobrego – mówi prezes Hutnika.

Żaden działacz wprost nie przyznał wprost, że awans jest głównym celem.

Dość ostrożnie podchodzą do tematu ewentualnej promocji wyżej. Michał Żewłakow uważa, że najważniejsze jest zbudować zespół, który w przypadku awansu, nie zleci po jednym sezonie z I ligi.

– Motor w tym składzie personalnym, gdyby awansował do I ligi, byłby to ponad przeciętny sukces. Aktualnie w przypadku awansu ta drużyna miałaby ogromne problemy w wyższej lidze. Wolałbym awansować i mieć pewność, iż damy sobie radę w I lidze. Przychodząc do Motoru nie miałem na myśli osiągnąć promocji wyżej, a potem modlić się o utrzymanie. Zależy mi, aby drużyna w każdym oknie transferowym wzmacniała się i stawiała sobie coraz bardziej ambitne cele. Natomiast jest to dla nas poniekąd sezon, w którym musimy przede wszystkim uporządkować wiele spraw. Jeśli mamy awansować, to chciałbym zrobić to jako faworyt, a nie zespół, któremu przypadkiem się to udało – tłumaczy Żewłakow.

Z kolei Dyrektor Kotas wręcz uważa, że w I lidze byłoby im łatwiej pod względem szeroko pojętej organizacji. I patrząc na mapę przy założeniu, że Arka Gdynia pozostanie w I lidze, jeden z łódzkich zespołów nie awansuje do Ekstraklasy, a Chojniczanka wróci na ten front, to rzeczywiście na samych dojazdach i hotelach w Ostródzie mogą sporo zaoszczędzić.

– Przed sezonem powiedziałem, że naszym marzeniem jest szóste miejsce. Najważniejsze było oddalić się od czerwonej strefy. Stefy grillowanej. Wciąż należy spoglądać w dół tabeli. Jeśli przegramy trzy mecze z rzędu, z automatu lądujemy na nizinach. Także musimy być czujni. Natomiast uważam, że gdy będzie taka okazja, aby zagrać w barażach, to trzeba koniecznie powalczyć. Mamy piękny obiekt. Lokalne podmioty i sponsorzy są bardzo zaangażowani. Cały czas powtarzam, że warto byłoby awansować. Choćby, dlatego że może i wyjazdy będą bliższe, większy zastrzyk gotówki z praw transmisyjnych. Bardziej skuteczna promocja dla miasta. Oczywiście chcemy wzmocnić zespół. Już siedzimy w kanciapie i szukamy wzmocnień. Zapisujemy i analizujemy potencjalne wzmocnienia. Nie chcemy wiosennej nerwówki. Przede wszystkim głównym celem jest utrzymanie, ale nie zdezerterujemy, gdy nadarzy się okazja, by wskoczyć na wyższy poziom – wyznaje Kotas.

W klubowych gabinetach Śląska Wrocław nawet nie przeprowadzono rozmów dotyczących ewentualnego awansu.

– Taki wariant wiąże się z finansami. Nie ukrywam, że przez brak środków z funduszu Pro Junior System, drugi zespół ma mniejszy budżet, niż pierwotnie zakładano. Jednak na chwilę obecną nie było rozmów na temat I ligi, także nie chcę w tym momencie składać żadnych deklaracji. Mamy plan, aby wiosną szansę gry otrzymało kilku chłopaków z zespołu CJL U-18. Jesienią zadebiutowało u nas trzech graczy z rocznika 2003 (junior młodszy). Dla nas najważniejsze jest to, by nasza młodzież się rozwijała się i otrzymywała szanse występów w II lidze – przyznaje Krzysztof Paluszek.

Natomiast w Kaliszu wizja awansu nie spędza nikomu snu z powiek. Trudno się temu dziwić. Duże miasto, ładny obiekt, dobry klimat do piłki. Włodarze klubu zdają sobie sprawę, że muszą personalnie wzmocnić drużynę. Mimo pozycji w strefie barażowej twardo stąpają po ziemi. Jednak dostrzegają, że najbardziej optymistyczny scenariusz wcale nie oznacza abstrakcji.

– Patrząc na inne kluby, nie jest wcale powiedziane, że my nie możemy do tej I Ligi awansować. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę, że w przypadku uzyskania promocji wyżej, musiałoby się u nas sportowo wiele się poprawić. Obserwujemy coraz większe zaangażowanie naszej lokalnej społeczności. Ogólnie, gdy weźmiemy pod uwagę zespoły spadkowiczy z I ligi, z którymi mierzyliśmy się podczas tej rundy, to myślę, że sportowo jednak nam trochę do nich brakuje, ale organizacyjnie jak najbardziej jesteśmy na tym samym poziomie. W aspekcie sportowym, aby im dorównać, kwestia dwóch, może trzech zawodników – opowiada Robert Trzęsała, wiceprezes KKS-u Kalisz.

Zupełnie odmienne pragnienia i cele mają krakowscy działacze.

Prezes Trębacz zapowiedział wzmocnienia. Wprost przyznał, że przeliczyli się w klubie. Sądzili, że tym składem, którym grali jesienią, będą w stanie się utrzymać. Przy założeniu, że transfery okażą się wartością dodaną, a Hutnicy wykorzystają atut własnego boiska, iskierka nadziei wciąż się tli. Aż 11 razy zagrają w przyszłym roku na Suchych Stawach. Do miejsca gwarantującego utrzymanie tracą zaledwie 3 punkty. Tak więc od marca wcale nie muszą przeprowadzać długiego pościgu.

Chociaż Gwardia Koszalin będąc w analogicznej sytuacji – wiosną 2018 r. zdecydowaną większość spotkań rozegrała na własnym stadionie – nie zdołała utrzymać się w II lidze. Nawet nie byli blisko realizacji założeń. Główna przyczyna degradacji upatrywana jest w zepsutych przygotowaniach zimowych. W późniejszym okresie piłkarze fatalnie wyglądali pod względem fizycznym. Spowodowane było to po części tym, że pierwszy trener Tadeusz Żakieta wyjechał w styczniu na kurs UEFA PRO, a sprawy w swoje ręce wziął jego asystent – Dariusz Szperlak. Niecodzienna sytuacja. Także nowy szkoleniowiec Hutnika musi umiejętnie rozplanować jednostki treningowe w czasie przerwy pomiędzy rozgrywkami. Kazus koszalinian jak na dłoni pokazuje, że wzmocnienia i rola gospodarza wcale nie musi stanowić gwarancji drugoligowego bytu.

***

Dzięki obecnej formule rozgrywek do I ligi można awansować zupełnie zaskakująco. Grunt to znaleźć się na minimum 6. miejscu, a potem wygrać – nawet tylko po karnych, jak Resovia – dwa mecze barażowe i zaplecze ekstraklasy wita dany klub. Może nawet będzie feta na mieście z tej okazji, o ile sytuacja epidemiologiczna pozwoli na to.

Na konto wpłyną pieniążki od sponsorów i telewizji. Nikt nikomu nie może zabronić marzeń. W przypadku KKS-u Kalisz czy Sokoła Ostróda są ku temu przesłanki, aby już po cichu myśleć, co będzie się działo za kilka miesięcy. Tylko wiosną beniaminkowie mają zazwyczaj trudniej. Raz, że nie stanowią już zaskoczenia. Dwa, po fali entuzjazmu spowodowanej awansem pozostają tylko wspomnienia. Tak naprawdę najważniejszym momentem dla wszystkich klubów będą długie rozmowy w gabinetach ratusza miejskiego i innych darczyńców. Bez zielonego światła od nich oraz wsparcia niemożliwa będzie walka o awans. Wiosna zapowiada się w każdym razie niezwykle interesująco. II liga pisze różne scenariusze.

Dziś góra tabeli, dwa tygodnie później już spadek zagląda głęboko w oczy. Wszystkie drużyny muszą mieć się na baczności.

PIOTR STOLARCZYK

FOT. NEWSPIX

Najnowsze

Weszło

Komentarze

9 komentarzy

Loading...